piątek, 27 maja 2011

Pianka do golenia Isana

Na wstępie muszę napisać, że nigdy nie lubiłam golić nóg. Była to dla mnie raczej przykra konieczność, a nie tak jak w przypadku nakładania na twarz maseczki wyczekiwana przyjemność. Z drugiej strony uwielbiam mieć gładkie nogi, więc nie pozostawało mi nic innego jak szukanie specyfiku, który jakoś uprzyjemni mi ten czas spędzony w łazience ;)

Ostatnio jako dziecko promocji sięgnęłam po piankę do golenia Isany, która na przecenie kosztowała jedynie 3,5zł. Jej regularna cena to 5zł za 150ml. Jeśli chcecie przeczytać o niej na wizażu podaję link KLIK. Przyznam szczerze, że kupiłam ją zupełnie w ciemno, liczyłam jedynie, że może będzie jakoś ładnie pachnieć. Wg producenta:

Przeznaczona do golenia na mokro dla kobiet. Przyjazna formuła z aloesem i witamina E. Łagodzi podrażnienia i pielęgnuje skórę nóg oraz okolic ramion i bikini. Testowana dermatologicznie.

Nie jestem w stanie stwierdzić, czy pianka łagodzi podrażnienia, ale na pewno nie powoduje nowych. Maszynka sunie po nodze z pianką jak po maśle i od kiedy ją używam nie zacięłam się ani razu! :) Dla mnie to sukces, bo zazwyczaj chodzę z nogami pociętymi jak pięcioletni chłopiec ;) Jej drugą i dla mnie największą zaletą jest jej zapach, kolor i konsystencja. Pachnie przecudownie brzoskwinią. Ma brzoskwiniowy kolor i nie potrzeba jej dużo, żeby dokładnie pokryć nogi. Pod tym względem jestem z niej bardzo zadowolona. Szczególnie ten zapach :) Uwielbiam się otaczać takimi kosmetykami i kiedy oprócz tej pianki użyję mojego truskawkowego peelingu i żelu o zapachu marakui to pod prysznicem czuję jak się jakbym pływała w owocowym koktajlu :) Teraz wręcz wyczekuję do następnego użycia tej pianki i golenie nie jest już takie straszne ;) Na pewno kupię jeszcze nie jedno jej opakowanie :) Kolejny produkt, gdzie tanie nie znaczy złe ;)

czwartek, 26 maja 2011

Błyszczyk do ust z jojobą Avon + mała niespodzianka :)

Dziś pora na recenzję jednego z moich ulubionych błyszczyków. Odkryłam go już dawno temu i często do niego wracam. Chodzi o błyszczyk do ust z olejkiem jojoba z Avonu. Jeśli chcecie przeczytać opinie na jego temat na wizażu to zapraszam KLIK. Kosztuje on w promocji około 7-8zł za 10ml więc cena jest doprawdy kusząca ;) Opakowanie jest malutkie i poręczne- coś w sam raz do torebki ;)
Błyszczyk ten tuż po nałożeniu jest bezbarwny. Dopiero po chwili nabiera delikatnie różowego koloru. Kolor ten nie jest nachalny. Niestety z powodu mojego wybrakowanego talentu do robienia zdjęć nie udało mi się uchwycić tego koloru na ustach. Olejek zawarty w błyszczyku pielęgnuje i odżywia usta- ja używam go często zamiast pomadki ochronnej- wiem że usta będą ładnie wyglądać i do tego będą mieć dodatkowe nawilżenie. Kolejnym jego plusem jest to, że nie ma on smaku. Jak błyszczyk jest smaczny to go szybko zlizuję, jak okropny to jakoś nie mam ochoty smarować nim ust ;) Opakowanie jest wydajne i starcza na długi czas. Co więcej błyszczyk się nie wylewa- nienawidzę jak mam poklejone ręce po jakimś kosmetyku ;)

A teraz pora na niespodziankę ;)  

Tak się składa, że mam jeszcze jedno opakowanie tego błyszczyku i chciałabym się nim z Wami podzielić ;) Dlatego ogłaszam mini rozdanie w którym nagrodą będzie błyszczyk Avon Care z olejkiem jojoba. Oczywiście nigdy nie był przeze mnie próbowany- kupiłam go na początku roku i od tamtej pory leży nietknięty w szafce ;)
Zasady są bajecznie proste- musisz być obserwatorem mojego bloga i napisać w komentarzu, że chcesz wziąć udział w rozdaniu. Do zdobycia jest jeden jedyny los ;) Na Wasze zgłoszenia będę czekać do piątku (27.05) do północy i w sobotę rano ogłoszę zwycięzcę ;) Dodam tylko, że wysyłam jedynie na terenie Polski, ale jeśli mieszkasz na obczyźnie i masz tu kogoś to podaj jego adres i wyślę do niego ;)

Powodzenia! :)

Baza pod cienie Virtual

Myślę, że śmiało mogę określić zakup bazy pod cienie do powiek Virtual odkryciem roku. Skusiłam się po lekturze wielu pozytywnych recenzji na jej temat i myślę, że to było najlepiej zainwestowane 11,5zł od dłuższego czasu ;)
 W malutkim pudełeczku mieści się 5g produktu. Nie ma jakiegoś specjalnego zapachu. Kolor widzicie na zdjęciu. Ogólnie jak pierwszy raz spojrzałam na to co jest w środku to przyszła mi na myśl chałwa. No powiedzcie, czy nie wygląda podobnie? :) Baza jest bardzo twarda i żeby ją wydobyć chwilę trzymam pudełeczko w dłoni- jak się lekko ogrzeje to nie ma już problemu z tym, żeby ją nabrać. 
Ale przejdźmy do konkretów :) Dzięki tej bazie polubiłam się malować. Cienie trzymają się na swoim miejscu, nic się nie roluje, nie zbiera w załamaniu. Pod tym względem baza spełnia swoje zadanie w 100%. Ale to nie wszystko :) Wydobywa ona głębię koloru. Z resztą same spójrzcie na te zdjęcia:
Światło dzienne
Lampa
Światło dzienne
Lampa

Działanie bazy zademonstrowałam Wam przy pomocy paletki z Avonu Fresh Cur Greens oraz paletki Paese Pocałunek Colombiny. Nie wyobrażam sobie używać tych cieni bez bazy, bo po prostu są wtedy niewidoczne na oku. Cienie z Paese dodatkowo niesamowicie się osypują i tylko dzięki bazie trzymają się w ryzach ;) Przyznam szczerze, że przed jej zakupem nie spodziewałam się, aż takiego efektu. Teraz nie wyobrażam sobie nakładania cieni bez tej bazy. Wiem, że na rynku jest dostępnych wiele innych, ale póki co z tej jestem na tyle zadowolona, że nie chcę próbować niczego innego :) Wielki buziak należy się też Wam, bo gdyby nie to, że przeczytałam na blogach tyle pochlebnych opinii na jej temat to pewnie bym się na nią nie skusiła ;) To mój KWC i każdemu będę ją polecać. Nie pozostaje mi też nic innego jak wypróbowanie innych kosmetyków marki Virtual :)

środa, 25 maja 2011

Tusz do rzęs Oriflame Beauty

Na wstępie małe ogłoszenie parafialne- wczoraj cały dzień nie mogłam się zalogować na bloga :( Ciągle był jakiś błąd na blogspocie i mnie wyrzucało na stronę główną. Przeczytałam Wasze notki, ale nie miałam jak ich skomentować, bo zamiast miejsca na wpisanie  kilku zdań od siebie pojawiała się rubryczka, że mam się zalogować i cała historia z wyrzuceniem na stronę główną blogpsotu się powtarzała :(

Jak widać mam niekończące się zapasy produktów z Oriflame :) Ten tusz do rzęs to jeden z moich ulubionych produktów tej firmy. Na chwilę obecną to mój ulubiony tusz do rzęs. Mam wersję czarną, wodoodporną. Od dłuższego czasu kupuję właśnie takie tusze do rzęs, bo po prostu lepiej się u mnie sprawdzają.
Lubię jego szczoteczkę, choć nie wyróżnia się ona niczym specjalnym. Plusem jest to, że tusz na niej nie osiada i dzięki temu nie brudzę sobie kącików oka podczas malowania. Tusz ten się nie osypuje i choć powinno być to normą to dla mnie to i tak plus ;) To jaki daje efekt możecie zobaczyć na moich makijażach. Tutaj link do pierwszego (KILK) i do drugiego (KLIK), bo w obu przypadkach właśnie jego użyłam :) Tusz używam już jakieś 2-3 miesiące, w opakowaniu jest go jeszcze sporo, co najważniejsze nie gęstnieje. Zdecydowanie nadaje się bardziej do dziennych i zwykłych makijaży. Nie ma problemów z jego zmywaniem- dwufazówka Ziaji spokojnie sobie z nim radzi :)
 Tusz ten w promocji kosztował około 12-15zł (bez promocji chyba dwa razy tyle, ale zawsze kupuję w katalogach rzeczy na promocjach ;)) za 8ml. Myślę, że to kusząca cena za produkt, którym ciężko zrobić sobie krzywdę. Nie planuję jednak do niego wracać, bo jak już wiele razy pisałam, chcę próbować różnych kosmetyków, czyli jeszcze sporo przede mną :)

wtorek, 24 maja 2011

Egzotyczny deser czyli kokosowo bananowy krem do rąk

Dziś we Wrocławiu pogoda bardzo dopisała. Gdyby nie szum z dworca i hałas z ulicy mogłabym pomyśleć, że jestem gdzieś w tropikach ;) Mój termometr pokazał 32 stopie. That's hot! ;) Z tego upału wracając (oczywiście na piechotę) z basenu musiałam schronić się w klimatyzowanym Rossmannie ;) Niestety na egzotyczne wakacje muszę jeszcze sporo poczekać więc staram się rozpieszczać tu na miejscu. Ostatnio moim kosmetykiem nr 1 do rozpieszczania powonienia jest krem do rąk Farmony. Pachnie słodkimi kokosami i bananami. Zapach jest tak słodki i cudowny, że gdyby ktoś wyprodukował takie perfumy to byłabym pierwszą osobą, która zakupiłaby litrowy flakonik. Wiem, że krem ten jest dość słabo dostępny, ja swój dorwałam w Douglasie i kosztował 7zł za 100ml. Cena kusi podobnie jak zapach :)
Zastanawiam się czasem kto pisze te rzeczy na opakowaniach? Takiego masła maślanego dawno nie miałam okazji przeczytać ;)
Krem nie jest zbyt rzadki czy gęsty. Całkiem nieźle nawilża, choć lepiej  z moimi dłońmi radzi sobie krem do rąk z garniera. Nie zostawia tłustej warstwy. Nie wiem, czy wpływa na stan skórek, bo jestem w trakcie kuracji olejkami z opi i widzę poprawę, ale to raczej zasługa tych olejków właśnie. Największy problem mam z jego wydajnością. Z kremem jest wszystko dobrze, ale ja ciągle się nim smaruję i przez to strasznie szybko znika z opakowania :) Sięgam po niego tak często ponieważ zapach po kontakcie ze skórą bardzo traci na swojej intensywności. Jednak jestem pewna, że jeszcze nie raz po niego sięgnę i  skuszę się też na masło do ciała o tym samym zapachu :)

poniedziałek, 23 maja 2011

Żel łagodzący po opalaniu Ziaja Sopot Sun

Osoby, które czytają mojego bloga wiedzą, że jestem fanką firmy Ziaja. Kilka lat temu, całkiem przypadkiem natknęłam się na jeden z ich lepszych kosmetyków jakim jest żel łagodzący po opalaniu. Opakowanie ze zdjęcia mam jeszcze z zeszłego roku, teraz wiem, że mają nową szatę graficzną, ale skład pozostał ten sam :)

Kilki słów od producenta:

DZIAŁANIE 
  • Łagodzi powierzchniowe podrażnienia skóry wywołane nadmiernym przebywaniem na słońcu lub opalaniem w solarium.
  • Skutecznie likwiduje skutki niedostatecznej ochrony skóry.
  • Działa uspokajająco i osłaniająco na naskórek.
  • Przynosi natychmiastową ulgę podrażnionej skórze.
Żel ma bardzo przyjemny i rześki zapach. To on sprawił, że sięgnęłam właśnie po Ziaję. Już sama jego konsystencja sprawia, że daje on poczucie chłodzenia. Zdecydowanie przynosi ulgę po opalaniu, ale nie poradzi sobie z większymi oparzeniami. Zawsze staram się nie dopuścić do tego, żeby się spiec, a jak już to się stanie to, że tak brzydko powiem "walę z grubej rury" panthenolem i wyglądam jakbym wyszła z piana party, ale to zawsze  pomaga ;) Wracając do żelu to jego dużą zaletą jest to, że bardzo szybko się wchłania. Nie poleciłabym go do stosowania zamiast balsamu, ponieważ za słabo nawilża, ale myślę, że to świetny produkt na taką pogodę jak teraz, kiedy o przypieczenie się nie jest trudno ;) Dodatkowo zachęca jego cena, bo to około 8zł za 200ml.

Współpraca z Bell

Dzięki uprzejmości Pani Ewy mój blog nawiązał współpracę z firmą Bell. Wcześniej nie miałam okazji używać ich produktów, jedynie pamiętam, że jak byłam mała moja mama miała ich szminkę ;) Przy opisywaniu produktów będę obiektywna, choć dziś nie mogę napisać wiele więcej poza tym, że bardzo się cieszę ze świeżo nawiązanej współpracy.
W paczuszce znalazłam mineralny puder matujący odcień nr 030, cień do powiek z limitowanej edycji Pastel Palette w odcieniu nr 01 o uroczej nazwie niewinny róż (tutaj możecie zobaczyć resztę produktów z tej limitowanki) oraz żelowy błyszczyk do ust WOW w odcieniu nr 3 (zobaczcie pozostałe odcienie żelowych błyszczyków). Puder i cień do powiek są jeszcze nietknięte, ale do błyszczyka już zdążyłam się dobrać i coś czuję, że się polubimy. Ale więcej na ten temat napiszę w recenzji, która pojawi się niedługo :)
O którym produkcie chciałybyście przeczytać jako pierwszym? :)

niedziela, 22 maja 2011

Akcja Bikini tydzień dziewiąty

Ale ten czas leci. Już skończyły mi się mądre sentencje na temat zdrowego żywienia, którymi mogłabym Was raczyć ;) U mnie dalej wszystko po staremu. Jem to co jadłam, jestem coraz mniej głodna. Ostatnio moją ulubioną rzeczą jest jajko na miękko :) Choć czasem, jak włączy mi się leń i pomyślę, że mam gotować to jajko i pilnować, żeby nie wyszło na twardo to mi się w ogóle jeść odechciewa ;)
Za to już regularnie od dwóch tygodni codziennie zaliczam 1,5h spacery. Wszystko z powodu tego, że remontują torowiska koło mnie i nie mam czym jeździć. Tzn, są autobusy zastępcze, ale jak temperatura przekroczy 20 stopni to w środku zapach jest nie do wytrzymania. Dobrze mi te spacery robią, bo wcześniej gdziekolwiek bym nie szła, to zaraz bolały mnie nogi, a tak to się hartuję. Do tego na wiosnę pięknie jest w parku, który mam po drodze na uczelnie :) Czasem to wolałabym w nim zostać zamiast iść na zajęcia ;)

Kolejną rzeczą jest to, że z powodu upałów przyszła pora na to, żeby coraz bardziej zrzucać z siebie różne części garderoby. Mimo moich kilku kg więcej stwierdziłam, że nie mam ochoty się gotować i chodzić w rajstopach, długich spodniach czy co tam jeszcze jest. Wydaje mi się, że osoby, które na siłę chodzą w grubych ciuchach, bo chcą coś maskować to tylko to podkreślają. Sama kiedyś tak chodziłam, ale koniec tego ;) Jestem za piękna i za młoda, żeby w workach chodzić hehe :)
Na koniec chciałam pokazać jak ładnie można zrobić coś z niczego. Oddałam szkatułkę do przerobienia dziewczynie, która zajmuje się decoupagem i patrzcie jak pięknie wyszło: 
Jeszcze nie wiem co będę w nim trzymać, bo jest malutkie i nawet cienie do powiek się w nim nie mieszą, ale to nie ważne. Ważne, że mam coś ładnego :)

sobota, 21 maja 2011

Puder w kamieniu z jedwabiem Wibo

Dziś pora na recenzję pudru w kamieniu z jedwabiem i witaminą E z Wibo. Oto co mówi o nim producent: wygładza i daje jedwabistą gładkość skórze. Formuła bogata w witaminę E, dzięki czemu skóra jest odpowiednio nawilżona. Nadaje zdrowy, naturalny kolor, maskuje niedoskonałości. Łatwo się aplikuje, nie pozostawia smug, zapewnia wyjątkową trwałość przez wiele godzin. 
Lubię ten produkt, choć ma dużo negatywnych opinii na wizażu. Myślę, że bierze się to z tego powodu, że w jego opisie nie ma jednej bardzo ważnej informacji, a mianowicie to, że ma w sobie rozświetlające drobinki. Nie są tak mocne jak w typowym pudrze rozświetlającym, jednak dla osób, które szukają tylko zmatowienia ten produkt zupełnie się nie nada.
Podoba mi się jego opakowanie za to, że jest proste i łatwo się je otwiera. Na pudrze rozświetlającym z Catrice już dwa razy połamałam pazury... Puder ten zawsze mam w torebce i idealnie nadaje się do poprawek w ciągu dnia. Sięgam po niego zazwyczaj w okresie wakacyjnym, kiedy mam lekko opaloną buzię i rozświetlenie jest jak najbardziej wskazane :) W pudełeczku jest lusterko oraz gąbka. Nie lubię jej za bardzo, w domu używam do tego pudru pędzla, z gąbeczki korzystam tylko jak robię szybkie poprawki w ciągu dnia (zazwyczaj w ciemnej toalecie na uczelni ;))
Puder ten nie kryje ani nie matowi na super poziomie. No ale nie wymagam tego od produktu za 13zł. Dla mnie jego największą zaletą jest to, że rozświetla mi skórę i przez to o wiele lepiej się ona prezentuje. Wygląda na muśniętą słońcem i taką wypoczętą :) Posiadam odcień nr 6. Jest to już moje drugie opakowanie tego pudru i poprzednio również miałam odcień 6, ale mam wrażenie, że to dwa zupełnie inne odcienie. Tamten niestety mi upadł i cały się pokruszył (zyskałam więc puder sypki ;)).Nawilżenia, o którym mówi producent nie czuję. Pod tym względem jest to puder jak każdy inny puder ;) Jeszcze ta trwałość przez wiele godzin- oczywiście można to między bajki włożyć ;) Jednak tak jak napisałam- używam tego pudru bardziej do rozświetlenia twarzy niż do jej zmatowienia.
Już raczej nie wrócę do tego produktu. Drugi raz sięgnęłam po niego, bo potrzebowałam czegoś na już, a wiedziałam, że on mi krzywdy nie zrobi. Lubię testować nowe rzeczy i następnym razem chciałabym spróbować czegoś z nieco wyższej półki ;)

czwartek, 19 maja 2011

Avon Nailwear Pro Coral Reef

Wciąż dziwi mnie to, ile mam kosmetyków z Avonu. Od kilku lat zamawiam u nich tak sporadycznie, a jednak ciągle znajduję w domu jakieś ich rzeczy. Tym razem jest to lakier z serii Avon Nailwear Pro odcień Coral Reef. Za około 13zł w promocji mamy 12ml lakieru, o pięknym koralowym odcieniu. Zdjęcia nie oddają w pełni jego uroku :(
Niestety, ale za każdą aplikacją coraz gorzej się go nakłada. Strasznie szybko mi gęstnienie :( Co gorsza po nałożeniu na niego nabłyszczacza momentalnie powstają bąbelki, a niesamowicie mnie one drażnią :( Problem jest też z kryciem, bo 2 warstwy to za mało, a przy 3 to już za dużo... Strasznie długo też schnie. To chyba koniec wad tego lakieru. Jak się go nałoży to jak cement jest, nic go nie ruszy. Ani się nie ściera, ani nie ma żadnych odprysków. Pod tym względem jest super :)
Myślę, że koralowe kolory są świetną alternatywą dla popularnych czerwieni :)

wtorek, 17 maja 2011

Bursztynowe masło do ciała Ziaja

Ziaja to jedna z moich ulubionych firm. Uważam, że ma dużo dobrych i bardzo tanich kosmetyków, choć trafiają się też buble (mam tu na myśli kremy do rąk). Bursztynowe masło do ciała to moje drugie masło z Ziaji. Wcześniej stosowałam waniliowe, tutaj możecie przeczytać jego recenzję. W pudełku mamy 200ml masła. Jego regularna cena to około 12zł. Ja miałam wielkie szczęście i natknęłam się na promocję w Rossmannie "cena na do widzenia" i zapłaciłam za nie 6zł :) Z jednej strony się cieszę, ale z drugiej nie ma już tego masło. Wycofano również waniliowy, czyli akurat te dwa, co mi podpasowały ;)

Obietnice producenta:
Muszę przyznać, że dzięki temu masłu skóra jest staje się o wiele bardziej miękka i efekt ten utrzymuje się coraz dłużej. Zapach utrzymuje się na skórze długo, ale jest bardzo delikatny. To prawda, że staje się delikatna i aksamitna w dotyku :) Nie zauważyłam natomiast najmniejszej zmiany w kolorze mojej skóry. Byłam arystokratycznie blada i taka pozostałam ;) Przyznam szczerze, że nie wiedziałam nawet, że ten krem ma nadawać jakikolwiek odcień i dopiero czytając jego recenzje na wizażu się zorientowałam. Wiem też, że nie jestem jedyną osobą, która nie zauważyła zmian ;) Ale podkreślam, że dla mnie nie jest to wadą, bo jak będę chciała się opalić za pomocą kremu to zainwestuję w samoopalacz ;)
Nie myślcie, że tak mało zużyłam kremu i piszę recenzję- kiedyś z rozpędu zrobiłam zdjęcia ;) W moim opakowaniu już widać dno i pewnie dołączy ono do produktów zużytych w ramach projektu denko (jestem bliska pobicia mojego zeszłomiesięcznego rekordu ;)). Konsystencja masła jest dokładnie taka sama jak w przypadku waniliowego. I wiecie co? Mam wrażenie, że te kremy się różnią jedynie zapachem. A co do samego zapachu, to niestety nie powiem Wam jak pachnie bursztyn ;) Dla mnie ten zapach jest nieokreślony, pytałam się kilku osób, każdemu się z czymś kojarzy, ale nikt nie wie z czym. Ja zapachów opisywać nie potrafię, więc ode mnie się nic na ten temat nie dowiecie. No może poza tym, że dla mnie zapach ten pasuje bardziej na zimę. Gdy jest ciepło wolę coś bardziej rześkiego.
Myślę, że jeszcze kiedyś wrócę do tych masełek. Nie wiem czy trafię akurat na bursztyn. Uwielbiam używać balsamów do ciała, robię to regularnie rano i wieczorem. To masło wydajnością nie grzeszy. Szczególnie, że na opakowaniu jest napisane "nałożyć grubą warstwę". Ja nakładam taką jaką czuję, że potrzebuję i już ;)

niedziela, 15 maja 2011

Moja pielęgnacja dłoni

Ostatnio Lady In Purplee napisała świetny post "piękne nogi latem". Pomyślałam, że skoro o nogach jest już ładnie napisane to skorzystam z okazji i dorzucę swoje pięć groszy do tematu pielęgnacji dłoni. Pewnie dla większości z Was nie będzie to nic odkrywczego, ale może ktoś znajdzie tu coś dla siebie ;)

1. Krem do rąk
Kremy do rąk schodzą u mnie w ilości hurtowej. Zawsze jeden stoi u mnie na biurku i sięgam po niego jak tylko poczuję, że mam przesuszone dłonie. Staram się używać wtedy kremów, które szybko się wchłaniają, bo przy biurku zazwyczaj coś piszę i nienawidzę uczucia, jak długopis ślizga mi się w dłoni ;) Wieczorem, przed pójściem spać nakładam trochę grubszą warstwę kremu, staram się ją wetrzeć u nasady paznokcia, alby go dobrze odżywić. Do samych kremów nie przywiązuję szczególnej uwagi. Są takie, które pokochałam i takie, które znienawidziłam. Obecnie uwielbiam ten z kokosem i bananem z Farmony, niedawno wściekałam się nad kremami Ziaji (tutaj możecie o tym poczytać) Staram się sięgać, po różne produkty, bo uwielbiam testować nowe rzeczy :)

2.  Peeling
Tutaj nic odkrywczego. Raz- dwa razy w tygodniu stosuję do rąk peeling z Joanny. Zazwyczaj robię to po zmyciu lakieru do paznokci. Później nakładam grubą warstwę kremu. Widzę, że od tego dłonie stały się zdecydowanie bardziej miękkie i mam mniejsze problemy ze skórkami.

3.  Maska na dłonie
Nie kupuję żadnej specjalnej maski do rąk. W zupełności starcza mi krem Nivea albo Dove. Raz lub dwa razy w tygodniu na noc nakładam grubą warstwę kremu i idę spać. Przyznam szczerze, że nie lubię tego, bo potem przez sen zawsze dotknę dłonią włosów i ten krem na nich zostaje. Nie muszę mówić co się z włosami później dzieje...

4. Specjalności
Ostatnio zaczęłam używać kuracji dla dłoni z OPI. Krem do rąk niestety nie okazał się powalający. Jest fajny, ale tak jak wiele innych kremów. Nie nawilża jakoś rewelacyjnie, nie widzę po jego nałożeniu poprawy kondycji skórek. Za to pozostałe dwa specyfiki są boskie! Zmiękczają skórki i widzę poprawę stanu paznokci. Wcieram je codziennie w skórki wokół paznokci u dłoni i stóp i czuję, że na lato będę chodzić tylko w butach z odkrytymi palcami :) Wcześniej na skórki używałam maści z witaminą A lub kremu uniwersalnego z Oriflame i też dawały radę ;) Jak skończę kurację OPI to przerzucę się na olejek rycynowy, bo bardzo wiele dobrego o nim słyszałam :)

5. Zmywacz do paznokci
Używam na zmianę budzącego skrajne emocje zmywacza z biedronki lub z Iasny (teraz kolej tego z biedronki, więc ten z Isany nie załapał się na zdjęcie :()

Myślę, że to tyle :) Jak widzicie nie ma tego wiele, ale myślę, że najlepsze dla moich dłoni jest to, że dbam o nie w sposób systematyczny. Nie zapominam o nakładaniu kremu czy maseczki. W zimie nie ruszam się z domu bez rękawiczek. Przy wykonywaniu wszystkich prac domowych zakładam rękawiczki (które działają jak sauna ;)), a później traktuje je grubą warstwą kremu. Ot cała tajemnica ;)

Zapraszam Was też do przeczytania dwóch postów u wonder_woman, która bardzo fajnie opisała ten temat. Tutaj podaję linki: KLIK oraz KLIK :)

sobota, 14 maja 2011

Uniwersalna kredka do makijażu czyli jak coś jest do wszystkiego to jest ...

Z powodu ostatnich szaleństw blogspota skasowało mi ostatnią notkę, ponownie ją dodało i zastanawiam się co jeszcze. Mam nadzieję, że już wszystko będzie dobrze ;)

Dziś spieszę do Was z recenzję kosmetyku, który kupiłam już jakiś czas temu. Jest to uniwersalna kredka do makijażu z Avonu w odcieniu Sunny. Jej cena regularna to około 20zł, ja kupiłam ją za coś koło 12zł. Za taką cenę otrzymujemy 1,2g produktu. Zdaniem producenta: Wielofunkcyjna, miękka kredka, która może służyć jako pomadka do ust, róż do policzków, lub cień do powiek. Trwała i wygodna w użyciu, w smukłej wysuwanej oprawce. Zawiera witaminy A i E oraz filtry UV. 

Nie wiem dlaczego od razu dało mi do myślenia to, że jak coś ma być przeznaczone do trzech rzeczy, za taką cenę i takiej firmy to gdzieś tu musi być haczyk. Oczywiście był. W ładnym opakowaniu kryje się bardzo mało produktu. Ale ok, o tym już wiedziałam decydując się na zakup. Schody zaczynają się, gdy próbujemy nałożyć to cudo na usta. Wygląda obrzydliwe. I to już nie chodzi o to, że strasznie tandetnie, po prostu efekt jest tragiczny. Na powiekach wygląda jakbyśmy pomazały się złotą farbą. Co więcej farba ta ściera się bardzo szybko, od razu roluje, spływa- w skrócie wszystko co najgorsze. Nadaje się jedynie jako róż na policzki. Jednak choć jego kolor jest intensywny na ustach i powiekach to na policzkach już marnie się prezentuje. Trzeba uważać z jego aplikacją, bo łatwo przedobrzyć i wtedy wygląda się, jakby przez kilka godzin pocierało marchewką o policzek. Używam jej tylko, kiedy mam opalone policzki, bo inaczej za bardzo się odznacza.
Nie wiem co mną kierowało, żeby ją kupić. Może myślałam, że fajnie będzie kupić jedną rzecz, która nada się od razu do kilku czynności. Zdecydowanie jestem na nie. Ogólnie jestem zrażona do wszelkiej maści produktów 2,3,4,5 w 1. Jak patrzę na tę kredkę to w moim sercu rośnie miłość do moich róży z Wibo czy Oriflame, o których kiedyś myślałam, że są okropne. Teraz wiem, że królowa okropności jest tylko jedna ;)

środa, 11 maja 2011

Lakier Miss Selene i małe zakupy

Pewnie nie jednej z Was się zdarzyło zupełnie zapomnieć o tym, że ma jakiś kosmetyk. Tak było w przypadku tego lakieru z Golden Rose Miss Selene, który za grosze (coś koło 3zł kupiłam już dawno temu). Po prostu wypadł mi on z koszyczka, gdzie trzymam lakiery i wczoraj przypadkiem go znalazłam :) Bardzo lubię niebieskie odcienie. Ten to taki atramentowy granat, odcień 205. Ma w sobie drobne mieniące się drobinki. Jestem z nim bezgranicznie zakochana. Najlepszy efekt otrzymuje się, jeśli wcześniej nałożymy jakiś granatowy lakier i na niego dopiero ten. Kolor w buteleczce jest dość ciemny, ale zobaczcie jak prezentuje się na paznokciach:
W świetle dziennym
Z lampą
Dziś kupiłam sobie buty. W sumie była to kwestia impulsu, ale bardzo mi się spodobały. We Wrocławiu zrobiło się teraz bardzo ciepło i takie butki będą jak znalazł. Dorwałam je w CCC, można tam znaleźć wiele fajnych i tanich butów. Ja za moje zapłaciłam 50zł, ale są całkiem nieźle wykonane ;) Ot takie cichobiegi na jeden sezon. Muszę mieć buty na płaskim obcasie, ponieważ zabrano mi tramwaje z mojego osiedla i codziennie robię godzinny spacer na uczelnię i z powrotem przez niezbyt przyjazne obcasom tereny ;) W sumie to nie narzekam na to, bo przynajmniej mam zagwarantowany dodatkowy ruch :)

poniedziałek, 9 maja 2011

Arcybubel czyli eyeliner w pisaku Oriflame

Wczoraj KiziaMizia napisała post o eyelinerze, który się u niej totalnie nie sprawdził. Zapraszam do jego lektury tutaj. Natchnęła mnie tym samym do napisania recenzji mojego eyelinera. Właściwie nie wiem po co go trzymałam. Tzn, teraz już wiem- po to, żeby napisać Wam, żebyście pod żadnym pozorem go nie kupowały. Chodzi mi o eyeliner w pisaku z Oriflame. Jest to moim zdaniem największy bubel tej firmy i nie wiem jakim cudem został on dopuszczony do sprzedaży. Kosztował około 12zł i choć wiem, że nie jest to majątek, to za tyle samo (a nawet mniej) spokojnie można kupić coś o niebo lepszego.
Spójrzcie na tę głęboką czerń! No po prostu porażka. Chyba zwykłym flamastrem zrobiłabym lepszą kredkę. Z serii Oriflame Beauty mam tusz do rzęs, który sobie bardzo chwalę, więc nie mogę powiedzieć, że wszystko tam jest be. Ale ten eyeliner jak najbardziej. Wiem też, że nie jestem jedyną osobą, która ma z nim taki problem, więc coś musi być na rzeczy. Teraz jak już Was przestrzegłam czuję, że nie jest on mi zupełnie do niczego potrzebny i powędruje on do koszyczka z produktami zużytymi w ramach projektu denko. Niestety nie zużyłam go nawet w 1/10, ale jak mówi przysłowie z pustego i Salomon nie naleje ;) I na koniec moje pytanie, jaki eyeliner polecacie? :)