Pokazywanie postów oznaczonych etykietą inne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą inne. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 12 kwietnia 2015

Berlin

Tak jak wspominałam ostatnio, dziś pora na kilka zdjęć z mojego wyjazdu do Berlina. Jako największy łowca okazji w okolicy bardzo często sprawdzam na stronie Polskiego Busa, co tam ciekawego mają w swojej ofercie. Gdy jakoś w styczniu natrafiłam na bilety do Berlina w cenie 30zł za dwie osoby w dwie strony to nie mogłam ich nie kupić. Termin wypadał akurat na Wielkanoc co przyjęłam z niemałą radością, ponieważ oznaczało to, że wykorzysta się mniej dni z puli urlopu, ach no same plusy!


Hotel mieliśmy w przepięknej okolicy, znajdował się on w starej kamienicy i zdecydowanie miał w sobie to coś ;) Koło nas znajdowały się same sklepy Prady, Chanel itp. ale ja i tak szukałam tam DM'u :D Co wcale nie było takie proste, ponieważ trafiliśmy tam w dzień świąteczny i pan ochroniarz z Prady mi wytłumaczył, że zakupów NIET bo święta. 



Jestem totalnie zauroczona tymi kamienicami. Swoją drogą wciąż powtarzałam, że wiele miejsc przypomina mi tam Wrocław, no spójrzcie chociażby na zdjęcie poniżej. Czy tak nie mogłaby wyglądać odremontowana kamienica na Nadodrzu czy moich ukochanych Hubach?


Albo chociażby domek dyrekcji ZOO. Wrocławianki, no powiedzcie same, mamy identyczny w podobnym stylu.


Oczywiście jestem w pełni świadoma skąd te podobieństwa, znam historię ;) Mimo wszystko cały czas miałam tam uczucie, że jestem "jak w domu" tylko z ładniejszymi ulicami, szerszymi chodnikami, bardziej zadbaną zielenią itp.



To zdecydowanie mój ulubiony budynek w Berlinie. Stałam pod nim chyba 10 minut i podziwiałam. Cudo, cudo i jeszcze raz cudo. I nie chodzi mi tu o wieże telewizyjną ;) Chcieliśmy wjechać na górę, ale w kolejce trzeba by stać chyba 3 dni, więc podziękowaliśmy.





Oczywiście wyjazd do Berlina nie liczy się bez odwiedzin pod murem. Trabi spodobał nam się tak bardzo, że kupiliśmy sobie z jego reprodukcją magnes na lodówkę (przyznać się, kto jeszcze kolekcjonuje magnesy? :)) oraz plakat, który zawiśnie gdzieś w domu. Niedawno stwierdziłam, że nie będę na siłę szukać "oryginalnych" ozdób do domu w Ikei, tylko własnie będziemy sobie przywozić różne rzeczy z podróży. Póki co mam poduszkę ze Sri Lanki, figurkę słonia z Tajlandii i zbieram dalej!


Zawsze jak gdzieś jedziemy to zamawiam danie typowe dla danego regionu. Tutaj myślałam, że się rozpłaczę, ciężkostrawna kapucha, smażona kiełba i kartofle. Tomasz był zachwycony, ja cieszyłam się, że nie mam tego na co dzień, bo byłoby mnie łatwiej przeskoczyć niż obejść :P

Po takim posiłku pozostaje tylko jedno, trochę się poruszać! W Niemczech infrastruktura rowerowa jest świetnie rozwinięta, możemy o takiej tylko pomarzyć. 


Koszt wypożyczenia roweru na cały dzień był śmiesznie niski biorąc pod uwagę to, że nie chciano od nas żadnych dokumentów. Po prostu mieliśmy zapłacić 11 ojro i oddać rowery we wskazane miejsce przed 18. Gdyby to pan Kuźniar wiedział ;) 


Na rowerach zjeździliśmy cały Poczdam, który podobał mi się jeszcze bardziej niż sam Berlin. Mam plan, że kiedyś tu wrócimy na dłużej. Dojazd do Poczdamu jest banalnie prosty, ponieważ kursuje tam z Berlina linia metra. Ogólnie samo metro zasługuje na pochwałę, szczególnie linia Ring, której ubogą krewną można nazwać naszą wrocławską zerówkę ;) 


W Poczdamie widziałam jeden z najładniejszych kompleksów pałacowych. Wpiszcie sobie Sans Souci w google grafika, a sami się przekonacie. Zdjęcia tego nie oddadzą nawet w 1/10. Wszystko znajduję się w wielkim parku, po którym można godzinami spacerować. 

Wyjazd nie byłby wyjazdem, gdybym nie przywiozła z niego odpowiednich pamiątek. Choć pan ochroniarz w Pradzie sprawił, że już pogodziłam się z faktem, że zakupów NIET, to szczęście się do mnie uśmiechnęło i znalazłam otwarty DM :)


W końcu mam swoje własne jajeczko Ebelin, którego nie ma w odwiedzanych przeze mnie często Czechach czy Słowacji :) Wyjazdu nie mogę ocenić inaczej niż jako bardzo udany, szczególnie, że wróciłam z niego ostro przeziębiona, to chyba też jakiś wyznacznik dobrej zabawy ;)

niedziela, 4 stycznia 2015

52 książki w 2015 roku!

Dziś będzie coś zupełnie innego ;) Ostatnio na facebooku w panelu "ostatnia aktywność znajomych" pojawiło mi się, że koleżanka weźmie udział w wydarzeniu Przeczytam 52 książki w 2015 roku! Zaczęłam się zastanawiać, ile tak właściwie czytam książek w ciągu roku? Z jednej strony taka wiedza jest mi zupełnie do niczego nie potrzebna, ważne jest to, że wiem, że czytam i książki od wielu lat zawsze mi towarzyszą. Z drugiej strony obudziła się we mnie zwykła ciekawość ;) Od dawna korzystam ze strony lubimyczytać.pl, którą z resztą mam podlinkowaną w banerze bocznym boga. Muszę jednak przyznać, że nie zawsze ją aktualizuję, a wielu pozycji które czytam tam po prostu nie ma. 

żródło: beforeitsnews.com
Teraz poszłam o krok dalej i przygotowałam sobie listę, na której zapisuję to, co czytam. Na lubimyczytać.pl stworzyłam sobie osobną etykietkę do książek, dzięki której od razu będę znać konkretną liczbę. Wbrew temu, co jest napisane na załączonej grafice nie traktuję tego jako wyzwanie, raczej jako eksperyment. Wiadomo, że nie będę czytać na siłę instrukcji obsługi wałka do ciasta, żeby tylko dopisać kolejną pozycję do listy ;) Mamy o tyle fajnie, że w domu nie mamy telewizora. Decyzja ta została podjęta z pełną świadomością i już od 3 lat nie męczymy się z szumem czarnego pudła. Wiele osób, nie może w to uwierzyć, jak tak można żyć, serio! Nawet spotkałam się z opinią, że dom bez telewizora to nie dom, sic!. Zmierzam do tego, że brak tego typu dystraktorów (gdy tuż po przeprowadzce nie mieliśmy podłączonego internetu czytałam książkę dziennie...) umożliwia poświęcenie większej ilości czasu na to, na co zazwyczaj narzekamy, że poczytałabym, ale nie mam kiedy. Oczywiście każdy jest panem i władcą swojego czasu i nic mi do tego, jak go spędza. Ja zamierzam czytać i później się z tego rozliczyć! ;) 

Co Wy na taki pomysł? Wiem, że większość z Was też jest zapalonymi czytnikami, ciekawi Was, jaką macie moc przeróbczą? ;)

środa, 25 czerwca 2014

:)

Od kilku godzin cieszę się z obronionego dyplomu


Jestem magistrem, jak to dziwnie brzmi ;)

wtorek, 27 maja 2014

Adopcja kota

Dziś będzie wpis zupełnie inny, ale nie mogę tym z Wami nie podzielić  :)

Od zeszłej soboty życie w naszym domu nieco się zmieniło. Powinnam raczej napisać, że weszło na zupełnie inny poziom: adoptowaliśmy kota. Pomysł ten chodził nam po głowie już od dawna, teraz w końcu nadarzyła się możliwość, żeby go zrealizować. Już jestem przekonana, że była to jedna z lepszych decyzji w ogóle :)


Kota przygarnęliśmy z wrocławskiego schroniska dla bezdomnych zwierząt. Można powiedzieć, że to nie my wybraliśmy jego, tylko on nas :) Serce mi się kraja na wspomnienie tych wszystkich kotów pozamykanych w klatce, a wśród nich nasz Amciuś, który stał na dwóch tylnych łapkach i głośno do nas miauczał. Już w schronisku wszedł mi na ręce i dał się wygłaskać na wszystkie strony. Nasz maluch był tam nieco ponad tydzień. To dwuletni bury kocur, którego, jak się dowiedziałam, znaleziono porzuconego gdzieś na odludziu. Po wybraniu kota zapakowaliśmy go do transportera i zanieśliśmy do biura schroniska, gdzie załatwiliśmy wszystkie formalności. Spisałam umowę adopcyjną oraz zapłaciłam za kota całe 15zł. Dostałam również książeczkę zdrowia i zaświadczenie o szczepieniach (w tym przeciwko wściekliźnie). Wolontariuszka, która oprowadzała nas po schronisku opowiadała dokładnie o kotach, odpowiedziała na moje wszystkie pytania i czułam, że zajmuje się mną ktoś, kto zna się na rzeczy. 


Powyżej widać jedno z pierwszych zdjęć, które udało nam się zrobić po powrocie do domu. Teraz widzę, jak mizernie wtedy wyglądał i ile przez ten tydzień się zmienił. Na tle innych kotów był całkiem spory, ale bardzo chudy. Nawet teraz jak się czasem wyciągnie to śmieję się, że mogę liczyć kota na metry :) Po przyjściu do domu spodziewałam się, że kot schowa się pod łóżkiem czy szafkami w kuchni. Kotek jednak od razu wskoczył mi na kolana i chciał się miziać :) W sumie od tamtej pory niewiele się zmieniło. Nawet teraz siedzi przy mnie biurku i wesoło sobie mruczy. 


Mam całkiem spore podejrzenia, że Amciuś wychowywał się z psem, ponieważ przejawia takie zachowania. Często chodzi przy nodze, podaje łapkę, nie lubi być sam. Pierwszego dnia, jak szłam po kąpieli do sypialni, to kot razem ze mną wskoczył do łóżka :) Choć przygotowałam mu osobne posłanie, to na nic się zdało ;) Dużo prób nas kosztowało, żeby kot nie spał w poprzek łóżka :D Teraz zazwyczaj układa się w nogach lub obok poduszki. Często nad ranem budzę się z jego ogonem na twarzy ;) W nocy nie hałasuje, ale jak rano zobaczy, że ktoś już się obudził to nie ma zmiłuj, miziaj człowieku!


Jedną z jego ulubionych miejscówek jest mój komputer. Pracę magisterską piszę spod kota :D Trzeba przyznać, że wielka z niego gapa, stąd też jakże męskie imię Amciuś :D


Z kuwety korzysta bezbłędnie. Niestety kupiłam taką otwartą, bo nie znam dokładnych wymiarów łazienki w nowym mieszkaniu. Nie chciałam wybrać jakiejś wypasionej, która potem okaże się o 1 cm za duża. Żwirek kupiłam rossmannowski i nie było problemu z jego akceptacją. Z takich dodatkowych gadżetów mamy też fajny drapak. Póki co robi nie zrobił na kocie wrażania. Próbowałam mu pokazywać, jak się z niego korzysta, nacierałam kocimiętką i nic... Sama kocimiętka też go nie rusza. Kocia trawa, która zasadziłam i różne zabawki również. Jednak nie ma to jak towarzystwo człowieka ;)


Kot nie ma zapędów do niszczenia czy drapania czegokolwiek, jedynie ugniata każdą powierzchnię na której stoi czy leży. Nie ważne czy to łóżko, kocyk, kanapa, panele, kafelki czy moje kolana :) Podobno to znak, że kot jest zadowolony :) 


Póki co, kombinujemy z jedzeniem. Mokre karmy (z 4% zawartością mięsa, masarka!) w ogóle mu nie smakują. Jestem na etapie próbowania różnych karm suchych, a oprócz tego sama przyrządzam mu mięsko. Drobiowe serca robią furorę. Z przysmaków dostaje odrobinę śmietanki. Po sterylizacji podwoił mu się apetyt, tuż po przyjściu ze schroniska praktycznie nie chciał jeść. Dodam, że widok kota wybudzającego się z narkozy na długo zostanie w mojej pamięci. W skrócie można to opisać, że zwierze wygląda, jakby było pijane :D


Ostatnie zdjęcie zrobione godzinę temu prezentuje, jaki jest skory do zabawy 
Jest różnica między pierwszą fotką, prawda? ;)

środa, 2 kwietnia 2014

Ulubieńcy marca

Dawno nie pojawił się u mnie post z ulubieńcami miesiąca. Pora to nadrobić :) W marcu udało mi się wrócić do regularniejszego pisania postów, co niezwykle mnie cieszy. Jestem pedantką z natury i utrzymywanie małej ilości zaległych postów dobrze działa na mój wewnętrzny spokój ;) Właściwie to powinno być pierwszym ulubieńcem miesiąca, ale nie było jak tego na zdjęciu złapać ;)


Zdecydowanie najciekawszym i miło wspominanym przeze mnie wydarzeniem z tego miesiąca był wyjazd do Pragi, któremu nawet poświęciłam cały wpis. Czas spędziłam głównie na spacerach, dobrym jedzeniu i najzwyczajniejszym w świecie odpoczynku. Oprócz tego odwiedziłam dwa zupełnie nowe miejsca, pierwsze skradło moje serce, drugie totalnie rozczarowało. Pierwszy raz piłam Bubble Tea. Wybrałam wersję cytrynową z kuleczkami o smaku magno i powiem Wam, że dawno czegoś tak orzeźwiającego nie piłam. Herbata totalnie skradła moje serce, choć nie będę tego pić codziennie z oczywistych względów ;) Drugim nowym miejscem, które odwiedziłam był sklep Lush. Wytrzymałam tam kilka chwil i musiałam się ewakuować. Mnogość zapachów, niekoniecznie mi pasujących, zaduch w powietrzu, sklep pełen ludzi robiących sobie zdjęcia na tle mydełek (sic!) zmusił mnie do wyjścia.... 

Zanim wybrałam się do Pragi dwa razy odwiedziłam kino. W zeszłym roku byłam tam tak rzadko, że aż wstyd. Pamiętam, że jeszcze w liceum chodziłam do kina praktycznie co tydzień, pora wrócić do tych dobrych zwyczajów :) Pierwszym filmem był Ona. Choć cała blogosfera i nie tylko była nim zachwycona, to ja się porządnie na nim wynudziłam. Żeby zmazać ten obraz nudy w kinie wybrałam się na Tylko kochankowie przeżyją. To był strzał w dziesiątkę! Choć tytuł bardziej niż nie zachęca, to dawno nie wyszłam z kina tak zadowolona. A ścieżka dźwiękowa? Magia. Polecam każdemu!

Ulubieńcy nie mogą się obyć bez kilku kosmetyków :) W tym miesiącu szał zrobiły u mnie trzy rzeczy. Przede wszystkim (lepiej późno niż wcale) kupiłam swój pierwszy szampon Alterry wersja morela i pszenica. Moje cienkie włosy go pokochały. Są po myciu miękkie, miłe w dotyku i nieobciążone. Teraz mam ochotę wypróbować pozostałe, już kupiłam wersję z papają ;) Również pomadka do ust Nuxe Reve de Miel totalnie mnie oczarowała. To fantastyczny produkt, który ekspresowo rozprawia się z przesuszonymi ustami. Każdemu gorąco polecam! Masełka Nivei mogą się głęboko schować ;) Istną wisienką na torcie ostatnich kilku miesięcy jest pomadka do ust L'Oreal Caresse w odcieniu 102 Romy. Z pewnością poświęcę jej osobny post, nie przypominam sobie żebym była tak zadowolona z pomadki. Jest dla mnie po prostu idealna i teraz praktycznie nie używam do ust już nic innego.

Również w marcu nadrobiłam dwa ostatnie sezony jedynego i mojego ukochanego serialu True Blood. Przyznać się, kto razem ze mną należy do #teameric? :D Choć perypetie mieszkańców Bon Temps zawsze przyciągają mnie przed ekran, tak poczułam lekki niedosyt przy 5 i 6 sezonie. Nic by się nie stało, jakby skompresowano je do jednej historii. Mam nadzieję, że ostatni, 7 sezon faktycznie wgniecie mnie w fotel jak to było na samym początku :) Teraz próbuję zaprzyjaźnić się z bohaterami Supernatural, ale opornie nam to idzie ;) 

Podzielcie się, czemu przyznałyście etykietkę ulubieńca w marcu? :)

poniedziałek, 24 marca 2014

Praga 2014

Osoby, które obserwują mnie na instagramie zostały ostatnio zaatakowane przeze mnie spamem prosto z Pragi. Weekendowy wyjazd był tak udany i tak bardzo poprawił mi humor, że postanowiłam się podzielić z Wami moimi wrażeniami z ostatnich dni. 


Między Wrocławiem a Pragą istnieje kilka połączeń, ale zdecydowanie najwygodniejszym jest to za pomocą Polskiego Busa czyli najmodniejszego środku lokomocji wśród blogerek ;) Podróż trwa prawie 5h, więc nie jest to chwila moment, ale też nie ma tragedii. Od dawna chodzi mi po głowie pomysł jednodniowego wypadu pt.: o 8 rano wyjeżdżamy, w Pradze jesteśmy o 13, autobus powrotny o 23, we Wrocławiu jesteśmy ponownie o 4 rano. Z jego realizacją poczekam jednak do wakacji i bardziej pewnej pogody ;) 


Praga przywitała nas pięknym słońcem i bezchmurnym niebem. Ze względu na krótki pobyt zarezerwowałam hotel w samym centrum, żeby nie tracić czasu na dojazdy przez pół miasta. Choć metro działa w Pradze bez zarzutu to i tak uważam, że nie ma to jak spacer :) Niestety chyba pół Pragi wpadło na ten sam pomysł, bo tłumy na głównych ulicach były niemiłosierne. Momentami ciężko było przejść. Wolę nie wiedzieć, co będzie się tam działo na weekend majowy...


Jednak na szczęście, jak to bywa chyba w większości miast, wystarczy zejść z trasy wyznaczonej w przewodniku i przejść się bocznymi uliczkami, żeby zaznać trochę spokoju. Dodatkowo można wyhaczyć takie kwiatki:


Pozostając w temacie substancji psychoaktywnych to nie można przejść obojętnie obok Absyntherii. Pamiętam, że pierwszy raz o absyncie słyszałam oglądając jakoś w czasach początków liceum film Eurotrip. Choć teraz zdaję sobie sprawę jak bardzo jest żenujący, to i tak wciąż bawią mnie niektóre jego sceny ;)


Będąc w Czechach nigdy nie mogę sobie odmówić, żeby przynajmniej raz nie zamówić smażonego sera. Choć na dobrą sprawę wcale nie jest on jakimś przysmakiem, przegryzany frytkami stanowi samo zło, to tradycji musi stać się zadość. Poniżej wybitnie niemodne zdjęcie przedstawiające jeszcze mniej modne jedzenie :D


Gdybym miała wskazać rzecz, która w Pradze mnie wkurza to (oprócz przepełnionych koszy na śmieci) są to wybitnie krótkie cykle dla pieszych na światłach. 5 sekund dla mnie kontra 90 dla samochodów? 


Jeżeli chodzi o pamiątki, które sobie przywiozłam to jedną już pokazałam :) Bez magnesu nie wracam do domu z żadnej wycieczki! Oprócz tego kupuję zazwyczaj pocztówki, ale tutaj nie jestem już tak samolubna i dzielę się z innymi. Najlepiej gdzieś przy kawie ;)


Z serii WTF muszę również zrobić zdjęcie studzience kanalizacyjnej z herbem miasta. Zawsze myślałam, że idiotycznie wyglądam robiąc jej zdjęcie, ale będąc na zamku przekonałam się, że jest więcej takich jak ja :D


Inną ważną pamiątką jest zawartość reklamówki z drogerii DM, adresata milionów westchnień i pytań: czemuż to nie ma Cię w Polsce, najlepiej u mnie w bloku na parterze?


W niedzielę, czyli dzień powrotu, pogoda zmusiła mnie do porzucenia pomysłu na pożegnalny spacer na rzecz spędzenia kilku godzin w kawiarni. Żeby zbytnio się nie nudzić kupiłam sobie w kiosku gazetę z fajnym dodatkiem, a mianowicie kremem Yves Rocher. Zawsze kątem oka widzę gdzieś zdjęcia magazynów z dodatkami z UK, ale co tam! Czechy też potrafią!


Niby tylko weekend, a ile radości :)


:)

sobota, 5 października 2013

I po urlopie

Tegoroczne wakacje zaczęły się u mnie wtedy, kiedy większość była już dawno po urlopach. Wczoraj późnym wieczorem wróciłam do domu po dwóch tygodniach zasłużonego odpoczynku. Zjeździliśmy całą zachodnią część Słowacji oraz Wiedeń, dawno nie byłam w tylu pięknych miejscach w tak krótkim odstępie czasu. Nie będę zasypywać Was zdjęciami z podróży, wystarczy sobie wpisać w google grafika hasła takie jak Wiedeń, Bratysława, Pieszczany czy Trenczyn, żeby zobaczyć jak niezwykłe to miejsca. Skupię się bardziej na tych aspektach mojego wyjazdu, które są bezpośrednio związane z kosmetykami ;)

Nie chce się wymądrzać na temat tego jak się spakować na wyjazd, żeby było idealnie. Wszystko zależy od tego na jak długą podróż się wybieramy (miniaturki dostępne w rossmannie spokojnie starczą na 5 dniowy wyjazd, 50ml żelu pod prysznic na dwa tygodnie może stanowić problem), gdzie jedziemy (jest różnica czy to tropiki czy zimna północ) czy jaką formę spędzania czasu wybieramy (smażing plażning czy cały dzień w ruchu).

Wersje mini faktycznie są świetne i jako pierwsze przychodzą na myśl w przypadku podróży. Sama posiłkowałam się kilkoma takimi produktami:


  • maska Pilomax do włosów farbowanych jasnych 75ml- a dokładnie połowa tej objętości, resztę zużyłam wcześniej. Fajny produkt, lecz trzeba stosować go co kilka dni, żeby nie obciążył włosów. 
  • puder bambusowy BU 20ml- przesypany do małego pojemniczka dostępnego w rossmannie. Przez 2 tygodnie i tak zużyłam może 1/15 tej pojemności, ale mniejszych słoiczków nie widziałam ;)
  • cytrynowe masło do ciała The Body Shop 50ml- masło samo w sobie jest przeciętne, śmierdzi domestosem, jedyną jego zaletą jest idealna w podróży pojemność. 
  • Style Pen Nail Polish Remover 32 płatki- moje odkrycie. Zajmują malutko miejsca, w ogóle nie śmierdzą acetonem, świetnie zmywają lakier i nic nam nie grozi rozlaniem w walizce.
  • miniaturka wody toaletowej L'Occitane Piwonia 15ml- ich trwałość pozostawia niestety wiele do życzenia...
  • płyn micelarny Bioderma Sensibio 100ml- starczył idealnie na cały wyjazd :)
  • tołpa peeling maska hydroenzymatyczna 2x6ml- rewelacyjna maseczka, w sam raz na wyjazd. Przynosi ukojenie po długim dniu.
  • odżywka Alterra Granat i Aloes 50ml- w połączeniu z maską to pojemność, która starczyła mi na 2 tygodnie. 

Oprócz wspomnianych już miniaturek mam swój sposób, który zawsze stosuje przed wyjazdami i dzięki któremu mogę wziąć teoretycznie więcej kosmetyków bez wyrzutów sumienia. Gdy widzę, że jakiś produkt mi się kończy, to nie zerują go tylko odkładam z myślą na podróż. Wtedy wiem, że w drodze powrotnej będę mieć więcej miejsca. Także, nie ma że urlop, denko trwa :D Oto produkty, które już nie wróciły ze mną z hotelu:


  • żel pod prysznic Lirene Stop Cellulit- fajnie pachniał grejpfrutem i hmmmm to tyle z jego zalet ;)
  • masło do ciała The Body Shop cytryna- śmierdziuszek
  • maska do włosów Pilomax
  • krem do rąk Lirene z masłem shea- będzie osobny wpis
  • płyn micelarny Bioderma- będzie osobny wpis
  • tołpa peeling maska hydroenzymatyczna- z pewnością kupię ponownie
  • woda toaletowa L'Occitane Piwonia- jestem na nie
  • antyperspirant Lady Speed Stick- mój ulubiony :)
  • odżywka Alterra Granat i Aloes- idealna na wyjazdy
  • oliwkowy krem do stóp z Grecji- pamiątka od mamy :)

Dzięki temu w dwie strony przejechały się ze mną tylko te kosmetyki pielęgnacyjne:


O każdym z nich chciałabym napisać nieco więcej, od razu powiem, że najbardziej spośród nich skradło moje serce masełko do ust Nivea ;)

Jeżeli chodzi o kosmetyki kolorowe to też nie pojechało ich ze mną zbyt wiele. Wybrałam najlepszych z najlepszych lub po prostu takie a nie inne z  braku laku i oto co wyszło:


Catrice rządzi ;) Najsłabszym ogniwem tego zestawu jest podkład, no nie mogę się z nim polubić mimo szczerych chęci :( Najbardziej pokochałam za to kredkę do brwi z Catrice właśnie oraz tusz do rzęs Maybelline. Napiszę o nich wkrótce :)

A wszystkie te zabiegi, że coś wezmę, żeby coś innego zostawić tylko po to, żeby zrobić miejsce temu:


Hihi ;) 

sobota, 20 kwietnia 2013

II Targi Kosmetyczno-Fryzjerskie DNI URODY i SPA Poczuj Piękno - Wrocław

Moja obecność na II Targach Kosmetyczno Fryzjerskich we Wrocławiu dobiegła końca. Niczym fotoreporter z prawdziwego zdarzenia pędzę do Was z kilkoma zdjęciami, które w pewnym stopniu oddadzą atmosferę targów. Wiem, że kilka Wrocławianek wybiera się tam jutro i z myślą o nich przedstawiam moją relację z dzisiejszych zwiadów ;)

Moim towarzyszem jak zwykle była Anula, przyjechałyśmy za wcześnie więc spacer przy przenikliwym zimnie miałyśmy gratis ;)



Książki dla każdego, Plastusiowy pamiętnik i Rozmowy z katem...


Polecam poczytać o Hali Stulecia, to doprawdy imponująca budowla


:D




Batiste, Tangle Teezer, Macadamia Oil


Marta i Kasia buszują w Starej Mydlarni :)



Targi odbywały się w korytarzach otaczających halę, nie na płycie głównej, ciągnęły się metrami ;)



Było wielu wystawców z olejkami arganowymi i kosmetykami z Maroka


Znowu dziewczyny, robiłam za paparazzi :P


Pędzle Maestro, nic tylko miziać :)




Wystawców było wielu, moim zdaniem aż zbyt wielu. Dotarłam tam gdzie chciałam, choć liczyłam, że dostanę gdzieś lakiery do paznokci China Glaze lub Orly. Zdecydowaną większość stoisk stanowiły te z profesjonalnym sprzętem dla wizażystów lub fryzjerów, co niekoniecznie mnie interesowało ;)

Oczywiście nie mogłam wyjść z pustymi rękami:


Duże szampony Batiste (choć nie dla mnie ;)) kosztowały 15zł, mały 7zł. Pani przy kasie coś jednak pokręciła i wyszło kilka złotych taniej. Tangle Teezer w wersji kompaktowej w panterkę 56zł. Pędzel Maestro 24 120 do różu 30zł, glinki ze Starej Mydlarni kolejno 7, 8, 9 zł. Woda różana 17zł. 

Z targów jestem zadowolona, pierwszy raz uczestniczyłam w czymś takim i bardzo mi się spodobało :) Z pewnością za rok wybiorę się na nie ponownie, to coś zupełnie innego niż zwykłe buszowanie w drogerii. Dziękuję Kasi i Marcie za towarzystwo, miło było Was w końcu poznać :)