Kolejny miesiąc obfitował u mnie w wielkie zużycia. Jak tak dalej pójdzie zostanę z jednym kremem i tyle ;) Tym razem postanowiłam podzielić wszystko na trzy kategorie, z resztą same przeczytacie :) Tym razem wyszło mi aż dziewiętnaście rzeczy- to bardzo dużo. Znak, że mogę wybrać się na zakupy :)
Nie myślcie, że maniakalnie siedzę i zużywam wszystko co mam w domu ;)
1. Bieżące zużycia

Rzeczy z pierwszej grupy to produkty, których używam na co dzień i tak jakoś wyszło, że się pokończyły w maju. Nie było to zużywanie na siłę ;) Pierwszą rzeczą z tej kategorii jest
żel pod prysznic Palmolive Naturals miód i mleko. Bardzo przypadł mi do gustu i całe szczęście, bo jeszcze dwa takie same mam w szafce z żelami ;) Dobrze się pieni, ładnie pachnie, nie wysusza skóry i przede wszystkim dobrze myje :)
Szampon Timotej z guaraną i grejpfrutem zaczarował mnie swoim zapachem. Niestety, ale lekko przesuszył mi włosy :(
Żel do mycia twarzy Garniera opisywałam w mojej
pierwszej notce :) Więcej do niego nie wrócę, bo zdecydowanie wolę jego zielonego brata :) O kremie do rąk BeBeauty możecie przeczytać
tutaj. Dobrze się sprawdził, ale uwielbiam testować nowości, więc pewnie do niego nie wrócę za szybko. Na temat bursztynowego
masła do ciała z Ziaji również powstał
osobny post. Produkt godny polecenia, ale trudny do znalezienia ;) O
pudrze w kamieniu z Wibo napisałam
tutaj. Kolejne jego opakowanie mam w torebce i pewnie zużyję je za 10 lat ;) Na koniec w pudełeczku po kremie Dove mieścił się olejek kokosowy, który otrzymałam od
KiziMizi. Rewelacyjnie sprawdził się wymieszany z kremem do stóp jako maska na noc. Moje stopy były po nim gładkie jak pupa niemowlaka :)
2. Produkty, które nie nadają się do użytku
Pięć produktów, które znalazło się na tym zdjęciu postanowiłam wyrzucić w czasie porządków. Nie widzę sensu, w trzymaniu bubli ;) No okej, może określenie buble nie jest najtrafniejsze, ale jak nazwać odżywkę do paznokci, która zastygła i jest twarda jak kamień? Mowa tu o o
dżywce z Oriflame, o której napisałam
tutaj. Bardzo nie lubię takich sytuacji, gdy wyrzucam coś nie zużyte do końca :( Na temat
eyelinera w pisaku z Oriflame napisałam wystarczająco w tej
notce. Nigdy, przenigdy więcej. Dwa pozostałe lakiery, jeden z
Wibo, drugi z
GoldenRose również zastygły i można niby prędzej zabić niż pomalować. Na koniec
podkład w kompakcie Wibo. Nigdy mi on jakoś bardzo nie pasował, od zeszłej jesieni leżał w szafce i kiedy zaczął dziwnie pachnieć stwierdziłam, że nie ma go co dłużej trzymać ;)
3. Denko!

Takie zużycia lubię najbardziej :) Na pierwszy ogień pójdzie
smacker. Jakoś nie przypadła mi taka forma do gustu, ale skoro już miałam to wypadało wykończyć. Mój był truskawkowy i nie mam pojęcia co to za firma ;)
Ujędrniający balsam z Avonu SSS skóry mi nie ujędrnił, ale ładnie pachniał. Cieszę się, że w końcu go zużyłam. Więcej go nie kupię.
Borasol zaleciła mi moja pani dermatolog. Miałam zużyć jedną butelkę i grzecznie to zrobiłam :) Przyznam, że na początku kuracji widziałam efekty, ale później nie czułam najmniejszej różnicy w stanie skóry po jego stosowaniu. Ale skoro lekarz kazał to nie ma zmiłuj ;) O
kremie do ciała Isany z oliwą z oliwek napisałam
tutaj. Bardzo przyjemny produkt jeśli chodzi o działanie, ale niezbyt podszedł mi jego zapach więc zużywanie szło topornie. Biorąc pod uwagę, że to aż 500ml to zajęło mi to sporo czasu :)
Pomadkę do ust z Nivei o zapachu oliwki i cytryny opisałam
tutaj. Choć początkowo byłam nią zachwycona to jej zapach mi się przejadł i zużywanie szło coraz gorzej :( Podobnie było z
balsamem do ust z TBS. Myślę, że wystarczająco rozpisałam się na jego temat
w tej notce. Ostatnim produktem jest glicerynowe
mydełko z Oriflame o zapachu marakui i aloesu. Totalnie się u mnie nie sprawdziło. Nie podszedł mi jego zapach, słabo się pienił i ogólnie jestem na nie :(
Żeby nie kończyć ponurym akcentem, chcę się pochwalić co przyszło do mnie w paczce z wygranej giveawaya u
Noska :)
Kochana, nawet nie wiesz ile mi radości tą paczką sprawiłaś :) Dziękuję! :*