Podczas wizyty na wrocławskich targach kosmetycznych kupiłam trzy rodzaje glinek ze Starej Mydlarni: zieloną, białą oraz czerwoną. Od razu zabrałam się za pierwszą z nich i zdążyłam wyrobić sobie na jej temat zdanie. Dodam tylko, że za opakowanie 90g zapłaciłam 8zł, z tego co widzę była to okazja, ponieważ normalnie kosztuje blisko dwa razy tyle. Co tu dużo pisać, z jednej strony pokochałam zieloną glinkę ze Starej Mydlarni, z drugiej ma ona u mnie tak gigantycznego minusa, że raczej nie kupię jej ponownie.
Zacznę od tego, że opakowanie jest moim zdaniem fatalne. Zamykane jest na taki drucik, który po kilu zgięciach pękł i musiałam się posiłkować zwykłą klamerką. Wolałabym dopłacić kilka złotych i mieć wszystko w plastikowym słoiczku jak są pakowane np. produkty ze ZSK. Papier nie dość, ze się rwie i przeciera to jeszcze trudno się z niego przesypuje glinkę do miseczki.
Jak słusznie zauważyła Zoila, producent nie był zbyt wylewny przy opisie jak nałożyć glinkę. Sama rozcieńczam ją wodą różaną, olejkiem arganowym i zawartością kapsułek dermogal. Tutaj powinnam napisać o tym, jak wszystko pięknie się miesza, z radością nakładam papkę na twarz przy pomocy pędzelka, spryskuję ją co jakiś czas wodą różaną i jakby to ktoś powiedział, jest dosko! Oczywiście byłoby to za proste.
Konia z rzędem temu, kto rozmiesza te twarde jak skała bobki z szarej glinki. Rozgniatanie łyżeczką zdało się na nich. Myślałam, że po zalaniu płynem nieco rozmiękną, nic z tego. Wchłonęły cały płyn i dalej były cholernie twarde. Trzeba było dosłownie wytoczyć ciężkie działa i pożyczyć moździerz od mamusi, żeby cokolwiek tu zdziałać (planem B było tłuczenie glinki młotkiem do mięsa...). Na szczęście w końcu udało mi się uzyskać pożądany proszek.
Sama glinka działa rewelacyjnie. Uspokaja cerę, koi i goi pryszcze oraz lekko rozjaśnia cerę. Takie efekty są oczywiście warte walki z zielonymi bobkami, ale po co? Na rynku jest wiele innych zielonych glinek z którymi nie trzeba tak cudować, a dają podobne efekty. Nawet nie chcę myśleć o zawartości dwóch kolejnych glinek, które kupiłam, mam nadzieję, że bryłki nie są domeną Starej Mydlarni ;) Ogólnie glince zielonej mówię wielkie TAK, tej konkretnej niekoniecznie.
Zostawiam Wasz moją umazaną mordką i uciekam cieszyć się dniem wolnym od pracy (kto tak jak ja zapomniał, że dziś jest święto? :D)
Szkoda, że ta glinka nie spisała się w 100%.
OdpowiedzUsuńBo zapowiadała się fajnie...
Miłej niedzieli!
Spisać to się spisała, ale żeby do tego doszło trzeba dosłownie użyć siły ;)
UsuńWolę już sproszkowaną... Nie chciałby mi się ucierać, miażdżyć. Pozostanę przy zielonej z zsk
OdpowiedzUsuńW ogóle nie zwróciłam uwagi na to czy jest dobrze sproszkowana przy zakupie, jakoś wydawało mi się to oczywiste i nie myślałam o tym :D
Usuńzielona glinka jest rewelacyjna, ale dużo pracy z tym miażdzeniem, wolę taką w proszku :) ja też zapomniałam, ale wczoraj będąc w sklepie sobie przypomniałam :D
OdpowiedzUsuńTeraz będę celować w tę ze ZSK :)
Usuńuuuu, będę pamiętać, że z glinkami SM trzeba się mocować
OdpowiedzUsuńNo masakra, pierwszy raz się z czymś takim spotkałam :(
UsuńGlinka Ghassoul podobnie też trzeba się namęczyć.
OdpowiedzUsuńO nie, a chciałam ją sobie kupić :(
UsuńUwielbiam glinki :)
OdpowiedzUsuńZwłaszcza zieloną i białą.
Biała jeszcze przede mną :)
Usuńmoją pierwszą glinką była Ghassoul z Organique - czyni cuda i nie trzeba się z nią męczyć :)
OdpowiedzUsuńDużo dobrego słyszałam o glinkach z Organique :)
UsuńMam próbkę zielonej glinki, wkrótce będę próbować :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się sprawdzi :)
UsuńJa własnie otrzymałam zamówienie ze sklepu e-naturalne w którym jest glinka i jestem ciekawa jak ona się sprawdzi.
OdpowiedzUsuńja chyba użyję młotka do mięsa w celu rozbicia tych grud.. ;D ;D
OdpowiedzUsuńefekt daje fajny (podejrzewam, że taki jak każda inna glinka) ale samo jej przygotowanie to istna katorga..
Miałam zieloną glinkę z SM, ale moja nie była taka zbrylona.
OdpowiedzUsuńmam glinkę żółtą, zieloną, białą i Ghassoul właśnie ze SM i żadna nie jest zbrylona
OdpowiedzUsuń