wtorek, 31 lipca 2012

Lipcowe zużycia!

Cześć Dziewczyny :) W tym miesiącu śmiało mogę powiedzieć, że zamiast pisać notki siedziałam i zużywałam kosmetyki :D Nowa praca i totalny brak czasu sprawił, że zamiast latać po wyprzedażach zużywałam to co mam, oto efekty wzmożonego ataku na własne zapasy ;) Już chyba z rok takiego denka u mnie nie było ;)

poniedziałek, 30 lipca 2012

Brzoskwiniowy krem brązujący Alterra

Cześć Dziewczyny :) Ostatnio pojawiło się kilka recenzji brązującego kremu do cery normalnej i mieszanej Alterry. Nic dziwnego, fala upałów znowu daje o sobie znać i szukamy czegoś lżejszego zamiast podkładu. Gdy pokazałam Wam ten produkt w poście z zakupami większość głosów była negatywna, mało kto przyznał, że był z niego zadowolony. Trochę ostudziło to mój zapał do testowania tego kremu, jednak jak już za niego się zabrałam, to przestać nie mogę ;) Gwoli ścisłości, kosztował mniej niż 10zł za 50ml

Nie kupiłam go na fali popularności kosmetyków Alterry, w dalszym ciągu nie przetestowałam ich produktów do włosów ;) Sięgnęłam po niego z zupełnie innego powodu. Otóż podczas weekendu majowego odstawiłam zupełnie podkład i zauważyłam, że moja cera znacznie się wtedy poprawiła. Postanowiłam dalej trwać w tym stanie, a do nadania lekkiego kolorytu używałam kremu tonującego z Ziai, z którego nie jestem do końca zadowolona. Choć krycie ma w sam raz, nie powoduje zaskórników to ma jedną, dyskwalifikującą do obecnie wadę- gdy temperatura jest wyższa nią 20kilka stopni to warzy się na twarzy i z niej spływa. Co gorsza nie chce współgrać z moim ukochanym korektorem z Bell. Tak więc szukając informacji w internecie (było to jeszcze przez obecnym wysypem kremów bb milion w 1), natrafiłam na tego przyjemniaczka z Alterry i szybko stał się on moją własnością. 


Co do zapychającego podkładu, a mowa o żelowym Rimmelu, teraz przerzuciłam się na nakładanie go pędzlem i widzę, że chłopak się już o wiele lepiej spisuje. Nie wiem, czy zapychanie było kwestią nakładania go dłońmi, bo ten krem tonujący też nakładam w ten sposób i tego problemu nie mam. Nie pcham też brudnych łapek do twarzy, więc kompletnie nie wiem o co chodziło, może po prostu moja cera miała wtedy gorszy okres?

Wróćmy jednak do głównego bohatera dzisiejszego wpisu. Większość osób zarzucało mu, że jest za ciemny, zgadzam się z tym. Choć wiedziałam, czego się spodziewać, to gdy pierwszy raz nałożyłam go na dłoń byłam przerażona, krem jest ciemny jak noc. I właśnie z tego powodu nakładam go palcami, małą ilość wcieram dokładnie na całą twarz, później tam gdzie potrzebuję nieco mocniejszego krycia dokładam po kropelce. Nakładanie pędzlem w ogóle się nie sprawdziło, ponieważ wtedy krem ani trochę nie dostosowywał się do mojego koloru skóry. Przypuszczam, że gdy odpowiednio rozgrzeję go w dłoniach podczas nakładania to wtedy chłopak potrafi się ładnie dostosować. Zdjęcia zobaczycie poniżej. Samo krycie jest słabe, nie ukryjecie nim większych przebarwień czy niespodzianek. Z tego powodu zawsze sięgam po mój ukochany korektor z Bell. 


Jestem jak najbardziej na tak, jeśli idzie o ten produkt. W sam raz na lato, choć nie poleciłabym go posiadaczkom cer mieszanych, skóra dość szybko zaczyna się po nim świecić. Zawsze przyprószam do pudrem bambusowym z jedwabiem z BU i mam z tym spokój na cały dzień ;) Dodatkowym plusem jest też bardzo przyjemny zapach brzoskwiń, dość oryginalny jeśli idzie o kosmetyki do twarzy :)

Tutaj widzicie część mojej twarzy z właśnie tym kremem. Przyznam, że chciałam na tych zdjęciach uchwycić mój najnowszy róż z Inglota, jednak hmmm....  konia z rzędem temu, kto go dojrzy :D Jak widać niedoskonałości są wciąż widoczne, ciemniejszy placek koło ust to cień od aparatu... fotografem to ja nie będę, nie ma co ;)

Na ustach mam moją ulubioną obecnie pomadkę z Bell w numerze 161 (ostatnio kosmetyki tej firmy bardzo często goszczą w moich ulubieńcach :)

piątek, 27 lipca 2012

Matowy błyszczyk Basic

Cześć Dziewczyny :) Szał na matowe kosmetyki do ust już trochę przeminął, jednak pozwolicie, że dorzucę swoich kilka gorszy ;) Nie skusiłam się na najpopularniejsze chyba błyszczyki Manhattanu, ale sięgnęłam po ich tańszą wersję- błyszczyk Basic Vanilla Matt Indianred. Kosztował mnie on jedynie 8zł.


Błyszczyk ten podobnie jak inne matowe produkty do ust nie jest najprzyjemniejszy w obsłudze. Powód jest prosty, nie daje żadnego nawilżenia i lekko wysusza usta. Spodziewałam się, że będzie gorzej, więc jestem mile zaskoczona, jednak nie daje mi on takiego komfortu, że mogę używać go cały dzień. Zdecydowanie trzeba co jakiś czas sięgnąć po coś o właściwościach stricte pielęgnacyjnych.


Błyszczyk ten potrzebuje kilku chwil po nałożeniu na usta, aby mógł wchłonąć się do pełnego matu. Potem jest nie do zdarcia przez cały dzień. Aby wyglądał naprawdę ładnie polecam co kilka godzin zetrzeć go chusteczką i nałożyć na nowo, takie dokładnie, aby zyskać na intensywności koloru daje dość komiczny efekt, gdyż kolejne warstwy nie wyglądają najlepiej ;)


Kolor, który mi się trafił to dość jasny, lekko koralowy róż. Uważam, że odcień ten pasuje do mnie idealnie. Jest wyrazisty, wystarczą do niego mocno wytuszowane rzęsy, róż i ładny makijaż gotowy :) Z tego powodu błyszczyk ten stał się jednym z moich ulubieńców ostatnich tygodni, sięgam po niego bardzo często na przemian z carmexem i nie narzekam na żadne przesuszenia :)


Miałyście do czynienia z matowymi produktami do ust? Lubicie czy stawiacie na klasyczne błyszczyki?

środa, 25 lipca 2012

Krem do rąk Ziaja Kozie Mleko

Cześć Dziewczyny :) Wczoraj pokazałam Wam krem do rąk, który wskoczył na miejsce dzisiejszego bohatera postu. Krem do rąk Ziai z kozim mlekiem kupiłam dawno temu, bo był na promocji (...) i kosztował niecałe 5zł za 80ml. Kiedyś miałam już dwa inne kremy do rąk z tej firmy, kakaowy oraz oliwkowy. Przy ich recenzji zarzekałam się, że więcej ich nie kupię, bo do szału doprowadza mnie ich opakowanie oraz są bardzo kiepskie. Tutaj w dalszym ciągu opakowanie mnie irytuje, jednak zawartość jest nieco lepsza. 

Krem ten jest typowym zwyklakiem, którego nosi się w torebce. Doraźnie nawilża dłonie, nie nadaje się do tych bardziej wymagających. Jego największą zaletą jest to, że ekspresowo się wchłania, dzięki temu świetnie nadaje się do używania w pracy. Niestety, po każdym myciu rąk należy ponawiać jego aplikację, tak jak już wspomniałam jest to produkt, który pomoże na chwilę, ale z pewnością nie poradzi sobie z suchymi dłońmi. 

Czy polecam? Nie. Zawartość jest bardzo przeciętna, opakowanie, z którego jesteśmy w stanie bez rozcinania wydobyć mniej więcej połowę produktu też mnie nie zachęca. Teraz już z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że za kremy do rąk Ziai dziękuję- zdecydowanie nie są to ich najlepsze produkty ;) 

Skład: Aqua, Cyclomethicone, Dimethiconol, Cetearyl Alcohol, PEG-20 Stearate, Cyclomethicone, Polyacrylamide, C13-14 Isoparaffin, Laureth-7, Panthenol, Lactobacillus/Milk Solids/Glycine Soja Oil Ferment, Cyclodextrin, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Isobutylparaben, Parfum, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Geraniol, Eugenol, Benzyl Salicylate, Alpha-Isomethyl Ionone, Coumarin, Limonene, Citric Acid.

wtorek, 24 lipca 2012

Kolejny produkt z limitowanej edycji Isany

Tym razem Isana zaskoczyła nas kremem do rąk o zapachu kwiatu pomarańczy. Na krem natknęłam się dziś przez przypadek i oczywiście przygarnęłam go do domu ;)




Krem nie różni się niczym w opisie od kremu z olejkiem migdałowym, który niedawno bardzo mi się spodobał. Właściwie producent podmienił jedynie nazwy głównego składnika ;) 

W przypadku tego pana zapach jest o wiele przyjemniejszy, przynajmniej dla mojego nosa ;) Oby działanie było równie udane, dam Wam znać ;)

poniedziałek, 23 lipca 2012

Kropelki przyspieszające wysychanie lakieru Essence

Cześć Dziewczyny :) Dziś chciałabym napisać kilka słów na temat kropelek przyspieszających wysychanie lakieru od Essence. To pierwszy tego typu produkt, który miałam okazję testować- dostałam go od Natalii. Z tego co widziałam kosztują około 7-8zł i są w praktycznie każdej szafie Essence. 

W buteleczce z wygodną, jednak niesięgającą dna pipetką, znajduje się bardzo tłusty płyn. Jeżeli nałożymy go po kropelce na świeżo pomalowanego paznokcia to faktycznie lakier zaschnie szybciej. Niestety nie sprawi on, że lakier szybciej stwardnieje więc i tak czy siak po malowaniu należy na paznokcie uważać. 

Sporym minusem jest to, że po aplikacji na paznokcie płyn rozlewa się też na skórki sprawiając, że mamy tłuste łapki. Owszem, można dłonie szybko wytrzeć chusteczką, jednak już nie raz nie dwa podczas tej czynności odcisnęłam ją sobie na lakierze ;)

Czy polecam? Raczej nie. Sama postawiłabym teraz na lakier przyspieszający wysychanie. Co polecacie? :)
Miłego dnia!

sobota, 21 lipca 2012

Mus od Lirene

Cześć Dziewczyny! Dosłownie przed chwilą wykończyłam do ostatniej kropli mus, który dostałam w pierwszej paczce od Lirene. Jego pełna nazwa to intensywnie nawilżający mineralny krem-mus do ciała. Jego cena waha się w granicach 20zł za 175ml, jednak przyznam się, że nigdzie nie rzucił mi się on w oczy...


Mus mieszka w klasycznym słoiczku czyli opakowaniu ukochanym przez takie sknery jak ja, które lubią wydobyć produkt do końca i znienawidzonym przez posiadaczki długich paznokci ;) Pierwsze co rzuca się w nos po jego odpakowaniu to zapach pudrowych cukierków! Uwielbiam po stokroć, od razu przypomina mi się dzieciństwo :)


Konsystencja jest faktycznie taka piankowa, kojarzy mi się z ptasim mleczkiem. Niestety, aby dobrze nasmarować ciało trzeba zużyć sporo produktu, ponieważ w kontakcie ze skórą jakby traci na puszystości. 


Jeśli chodzi o samo działanie to nie byłam zachwycona. Po produkcie przeznaczonym do skóry wrażliwej spodziewałam się czegoś więcej. Choć sama mam skórę normalną to po użyciu tego musu wieczorem już nad ranem czułam, że skóra woła o ponowne nawilżenie. 


Sytuacja zmieniła się, gdy nastały upały- w pełni doceniłam jego leciutką konsystencję i ekspresowe wchłanianie się, aż do takiego pudrowego wykończenia, nie wiem czy wiecie o co mi chodzi, ale nie mam pomysłu jak inaczej to opisać. 

Reasumując- jest to przeciętny produkt, którego nie poleciłabym posiadaczom skór suchych. Jest on jednak wybawieniem w trakcie upałów, kiedy potrzeba czegoś ultralekkiego. Sama raczej bym się na niego nie zdecydowała, ponieważ słaba wydajność w porównaniu z ceną zdecydowanie mnie nie zachęca. Kolejnym problemem jest słaba dostępność, przyznać się, ktokolwiek go gdzieś widział? ;)

Dobrej nocy!

czwartek, 19 lipca 2012

Eyeliner od MIYO

Cześć Dziewczyny :) Ostatnio nie mam czasu ani siły aby rano cudować z makijażem oka i zazwyczaj kończy się na kresce czarnym cieniem i tuszu. Czasem jednak weźmie mnie na coś bardziej efektownego, co jednak można przygotować w ekspresowo krótkim czasie. Pod tym względem niezastąpiony jest chabrowy eyeliner od NYX, który dostałam od Natalii. Gdy mam ochotę nieco podrasować to już i tak oryginalniejsze oko to sięgam po eyeliner z MIYO, który kupiłam kilka miesięcy temu za 7zł. 


To niebieski, mocno zmielony brokat zatopiony w niebieskim żelu. Pięknie się mieni w opakowaniu, na oku już nieco gorzej, choć efekt dalej jest niczego sobie.


Na dłoni od lewej strony widzicie eyeliner MIYO, NYX oraz MIYO nałożony na NYX. Choć bohater dzisiejszego wpisu solo też daje rady, to uważam, że najlepiej prezentuje się na NYXowej bazie ;)


Lewe oko potraktowałam jedynie eyelinerem z MIYO, na prawe nałożyłam NYXa i dopiero na niego MIYO. Wyraźnie widać, że jest różnica w intensywności koloru. 

Minusem eyelinera z MIYO jest okropny pędzelek. Od kiedy mam mojego wygiętego ulubieńca z Inglota, kreski maluje mi się nim o niebo lepiej, podobnie z eyelinerem NYXa. Jednak zakup pędzelka 30T był świetnym pomysłem :) Zdjęcia zrobiłam już jakiś czas temu i tutaj kreski malowałam odręcznie.

MIYO ma w swojej ofercie jeszcze złoty i srebrny brokatowy eyeliner. Myślę, że za tak małe pieniądze watro je wypróbować i nieco się nimi pobawić ;)

środa, 18 lipca 2012

Flormarowy róż

Cześć Dziewczyny :) Dziś będzie krótko, acz konkretnie. Lakier z Flormaru kupiłam za 6zł/12ml czyli interes życia ;) Nie wiem, jak w innych miejscach, na mojej flormarowej wyspie zawsze stoi kilkanaście przecenionych lakierów i własnie tam wynalazłam nr 026.


Ten lakier dosłownie świeci własnym światłem, niesamowicie się mieni. Nakłada się go jak marzenie, schnie w normie. Jedyny minus to słaba wydajność, nie wiem jak to działa, ale po mniej więcej 5-6 użyciach, zawsze daję po dwie warstwy nie mam już prawie połowy buteleczki. Ale co tam, nie o wydajność w lakierach chodzi ;)

niedziela, 15 lipca 2012

Corine de Farme świetlista cera + znowu poszłam do Inglota

Cześć Dziewczyny! Dziś pora na kilka słów na temat kremu do twarzy Corine de Farme świetlista cera. Nie posiadam jego pełnowymiarowego opakowania, ale jakiś czas temu dostałam od Obsession aż 6 próbek po 5ml, jak łatwo policzyć dało mi to 30ml kremu, wydaje mi się, że to już całkiem sporo, żebym wyrobiła sobie na jego temat taką a nie inną opinię. Normalnie, za 50ml kremu zapłacimy około 15zł. 


Krem ten ma konsystencję żelu i jest niesamowicie lekki. Wchłania się w mgnieniu oka, pozostawiając skórę nawilżoną na długie godziny. Pięknie pachnie, podobnie jak seria Sopot Spa z Ziai. Świetnie nadaje się pod makijaż, skóra po nim się nie świeci, choć krem nie zapewnia matu na długie godziny. Myślę, że to świetny produkt na lato dla posiadaczek cer normalnych i mieszanych. Dodatkowo podoba mi się, że ma przyjazny skład, spójrzcie same:


Wszystkie saszetki są już opróżnione do ostatniej kropli i lądują w koszu, cieszę się, że odkryłam kolejny świetny produkt :)

Dwa dni temu w ramach nagradzania samej siebie ponownie wybrałam się do Inglota i ponownie zostawiłam w nim 19zł ;) Tym razem zdecydowałam się na róż do policzków, nie miałam pojęcia, jaki chcę kolor, na szczęście z pomocą przyszła przemiła Pani pracująca w Inglocie w Arkadach Wrocławskich. O wiele bardziej wolę chodzić tam, niż robić zakupy przy wyspach w innych centrach handlowych. 


Pani doradziła mi kolor 72, na zdjęciu dokładnie widać jaki to odcień. Zastanawiam się jeszcze, czy nie wrócić tam po jakiś róż w odcieniu brzoskwini, ale nie wiem, czy będzie w ogóle do mnie pasować ;)

Miłej niedzieli!

piątek, 13 lipca 2012

Wszystko o moich włosach

Cześć Dziewczyny! :) Na wstępie chciałabym Was przeprosić za moją prawie tygodniową nieobecność w blogosferze. Zaczęłam pracę w księgarni i codziennie przez ręce przewijają mi się tysiące książek, jak wiadomo w centrach handlowych godziny pracy są od 9-21, więc po takim maratonie nie mam siły na nic ;) Na szczęście pracuję z bardzo sympatyczną ekipą, zadania, które mam do wykonania nie są bezsensowne jak to często mi się zdarzało w poprzedniej pracy, co również motywuje mnie do działania :) Tyle słowem wstępu, zapraszam Was na długi post zbiorczy dotyczący wszystkich produktów, które używam do włosów. 

SZAMPON
Podstawowym produktem w przypadku włosów jest szampon. Przyznam się szczerze, że nie przywiązuję do niego największej uwagi, ważne jest, aby dobrze mył włosy, nie obciążał ich i nie powodował łupieżu. Jakiś czas temu kupiłam wielką butlę szamponu z Garniera drożdże piwne i owoc granatu, który w przypadku moich super cienkich włosów okazał się być strzałem w 10! Butelka ta jest już na wykończeniu, ale z pewnością kupię następną, obecnie zmieniła się jej szata graficzna i znajdziemy ją z napisem ultra doux (o ile dobrze pamiętam). Szampon ten dokładnie myje moje włosy, radzi sobie ze zmywaniem olejów, pięknie pachnie, włosy nie są po nim oklapnięte. Tyle wymagam od szamponu i ten dokładnie się z tego wywiązuje. Do tego jest bardzo tani, dużą butlę 400ml bardzo często widuję na promocjach poniżej 10zł. 

ODŻYWKI

Chyba nikt nie będzie zaskoczony tym, że w moim zestawieniu znalazła się śmiesznie tania odżywka z Isany z olejkiem babasu. Co tu dużo pisać, jest świetna. Rewelacyjnie wygładza moje włosy, nie mam najmniejszych problemów z rozczesaniem ich. Szczotka wchodzi w nie jak w masło :) Zużyłam już dwie butelki, kolejne stoją w zapasie, kupuję od razu kilka jak jest w promocji, taki ze mnie chomik ;)

Drugą odżywką, którą z niewielkimi przerwami stosuję jeszcze od czasów liceum czyli już kilka dobrych lat, jest balsam nawilżająco regenerujący z Joanny. To moje pierwsze opakowanie w nowej szacie i powiem Wam, że wolałam starą wersję. Tutaj za każdym razem wylewa mi się za dużo produktu, a do moich krótkich włosów potrzebuję do doprawdy kropelkę. Odżywka ta jest bez spłukiwania i ratuje mnie gdy nie mam czasu na nakładanie olejków (tak jak w tym tygodniu). Nie nakładam jej u nasady włosów tylko na długość i nadaje im miękkości i ogólnie poprawia ich stan. Jest to produkt powszechnie znany i lubiany. 



OLEJE

Też uległam nakładaniu olejków na włosy. Moimi dwoma najulubieńszymi są kokosowy z Vatiki oraz granat i awokado z Alterry. Jeden i drugi działają u mnie cuda, co więcej kocham ich zapachy! Wiem, że część z Was uważa je za śmierdziele, ale dla mojego nosa oba są super :) Nie będę tu się na ich temat rozpisywać, bo ich dobroczynne działanie jest powszechnie znane. Dodam, że olejki nakładam zawsze na 3-4h przed myciem głowy, pozostawienie ich na całą noc mocno przeciąża mi skórę głowy. Myślę, że za jakiś czas stworzę na ich temat osobny post, tymczasem chciałabym przestawić Wam olejki, które również używam, ale nie dały one tak spektakularnych efektów.






Olejek Babydream użyłam na włosy zaledwie kilka razy. Krzywdy mi on nie zrobił, ale zabrakło tego efektu wow, który miałam po wyżej wymienionych produktach. Mimo wszystko bardzo lubię ten produkt i mam dla niego szereg innych zastosowań ;)

Olej ze słodkich migdałów kupiłam, aby nakładać go na twarz, niestety mocno mnie zapychał. Postanowiłam go nałożyć na włosy i też nie do końca się sprawdził, włosy były po nim mocno oklapnięte, choć faktycznie miękkie w dotyku. Niestety wyglądały na nieświeże... Odstawiłam go w kąt i używałam sporadycznie do innych celów, ale pewnego dnia doznałam olśnienia, o którym przeczytacie poniżej ;)

Kolejnym olejkiem, który nie do końca przypadł mi do gustu jest olej migdałowy z vatiki. Jego odlewkę dostałam go od Natalii razem z olejkiem babydream i dwoma kosmetykami, o których wspomnę poniżej. Choć działa świetnie to ma zabójczy zapach od  którego automatycznie boli mnie głowa. Postanowiłam więc zmieszać go pół na pół z olejkiem ze słodkich migdałów i taka mieszanka sprawdza się całkiem nieźle.


Zabawa z olejkami ma dla mnie jeden wielki minus, jeśli przestanę ich używać na dłużej niż tydzień (tak jak teraz) to włosy bardzo szybko wracają do stanu sprzed kuracji. Owszem, te które na skutek nakładania olejków mi wyrosły nie wypadły, jednak widać, że jeśli ktoś nie jest konsekwentny nawet nie ma się co za olejki brać ;)

WCIERKI

Wcierki również odkryłam za sprawą Natalii. Dostałam od niej dwie, słynny Jantar oraz wodę brzozową. O Jantarze, chyba już każdy słyszał, głównie są to same zachwyty. Moje zdanie na jego temat jest niestety zupełnie inne. Niedawno wykończyłam całą butelkę i mogę już co niego powiedzieć na temat jego działania. 


Choć początkowo byłam zadowolona z odświeżenia, które dawał i tego, że moje włosy przetłuszczały się o wiele wolniej. Niestety nie było dane mi się tym cieszyć długo, po jakimś czasie jednak moje włosy uodporniły się chyba na ten produkt, bo w ogólnie nie było po nich nic widać. Także fajnie było przez pierwszy tydzień, ale po dwóch pełnych kuracjach trwających po trzy tygodnie efektów zero. 





O niesamowicie niewygodnym opakowaniu nie będę nawet wspominać ;) Drugą wcierką, którą również dostałam od Natalii jest woda brzozowa. Tutaj jestem w trakcie kuracji i widzę, że w przeciwieństwie do Jantaru efekty nie znikają po tygodniu :) Za jakiś czas napisze coś więcej na jej temat ;) Stosuję ją maksymalnie 3-4 dni i robię tygodniową przerwę, ponieważ zawiera ona w sobie alkohol.






MASKA + SZCZOTKA + GRZEBIEŃ

O masce wygładzającej z Ziai nie będę się zbytnio rozpisywać. Odeślę Was po prostu do mojego wpisu na jej temat. To już moje trzecie jej opakowanie i nie zamierzam przerzucać się na nic innego ;) Tangle Teezer to również produkt niezbędny w moim przypadku. Nie wiem jak mogłam przez tyle lat radzić sobie bez niego, uwielbiam po stokroć :)



Grzebień z The Body Shopu gości w mojej kosmetyczce dopiero od kilku miesięcy, ale świetnie spisuje się gdy jestem na mieście i szybko muszę ogarnąć włosy ;)

SUPLEMENTY

Nie wiem czy pamiętacie, ale jakieś trzy miesiące temu zaczęłam łykać suplement diety wyciąg ze skrzypu polnego i pokrzywy firmy Bioogrody. I wiecie co? To było jedno wielki nic! Po zjedzeniu dwóch opakowań (pamiętałam o każdej jednej tabletce) stan moich włosów, skóry czy paznokci nie uległ zmianie. 



STYLIZACJA

Tutaj będzie bardzo skromnie, ponieważ do ujarzmienia mojej krótkiej fryzury potrzebuję zaledwie dwóch produktów. Lakier do włosów Isany, koniecznie czarny oraz moje odkrycie tego miesiąca (poczynione dzięki Anuli :)) czyli guma do włosów Joanny. Jedno i drugie pozwala mi ułożyć włosy tak jak chcę bez zbędnego kombinowania :)


To wszystko :) Wydawało mi się, że nie ma tego dużo, jednak do opisania wszystkiego musiałam stworzyć małą epopeję :) Mam nadzieję, że mimo wszystko dotrwacie do końca i podzielicie się, czy znacie któryś z tych produktów :) 

piątek, 6 lipca 2012

Podkład matujący Under Twenty Anti! Acne

Cześć Dziewczyny! :) Często przeglądam sobie statystyki bloga i widzę, że podkład matujący Under Twenty Anti! Acne bardzo często się w nich przewijał. Szczególnie nasiliło się to po filmiku Kiediski, która była z tego produktu bardzo zadowolona. Jak wiecie (albo i nie wiecie ;)) dostałam aż 3 sztuki od Laboratorium Kosmetycznego Dr Ireny Eris. Dwie z nich poszły w świat, sobie zostawiłam odcień 120 natural matt. Samo opakowanie zawiera 30ml produktu i kosztuje w granicach 15zł, niedawno widziałam go na promocji w Rossmannie z bransoletką a'la Lilou gratis :D

Przede wszystkim ma pompkę! Kocham pompki w podkładach, nie ma nic lepszego ;) Klikam sobie raz na wierzch dłoni, zbieram pędzlem i jestem gotowa do malowania :) Pompka ani razu mi się nie zacięła, wydobywa z siebie idealną ilość produktu. Zawsze nakładam jedną warstwę na całą twarz, później pozostałościami poprawiam okolice brody, ponieważ zazwyczaj one wymagają intensywniejszego krycia. Podkład się nie roluje, nie waży i spokojnie wytrzymuje na twarzy cały dzień. Oczywiście sprawa nie wygląda już tak różowo przy upałach jakie panują obecnie, ale przy takiej pogodzie po pierwsze zazwyczaj sięgam po krem tonujący, a po drugie jak mam ważniejsze wyjście to używam innego podkładu, o którym napiszę Wam za jakiś czas ;)

Z tym podkładem bardzo się polubiłam z innego powodu- choć nie jest mocno kryjący, zdecydowanie średnio, to radzi sobie z zaczerwienieniami. Owszem, nie działa jak korektor i zawsze po nim muszę coś tam poprawić na niespodziankach, żeby nie straszyć ludzi, ale dzięki niemu wystarczy naprawdę niewielka ilość korektora. Co więcej, faktycznie dobrze matuje skórę. Czasem, nie używałam po nim pudru, a i tak nie miałam problemów ze świeceniem się skóry. W połączeniu z pudrem bambusowym z Biochemii Urody stanowi już duet nie do zdarcia na co dzień. Spokojnie wychodziłam z nim na twarzy na cały dzień na uczelnię i nie martwiłam się tym, że coś mi spłynie, zetrze się czy coś podobnego. Absolutnie nie podkreśla porów i ładnie stapia się ze skórą.


Nie spowodował on u mnie żadnych przykrych niespodzianek jak to się stało w przypadku Rimmela w słoiczku (wpadłam na to dopiero po dłuższej obserwacji buzi i tego jak reaguje na odstawienie różnych kosmetyków), nie podrażniał mnie. Jedyną rzeczą, do której mogłabym się przyczepić jest zabójczy zapach grejpfrutów! Tak własnie, choć może się wydać, że o co mi w ogóle chodzi, że mam z tym jakiś problem, to powiem Wam, że zapach ten jest niesamowicie intensywny i czasem po powrocie do domu, zastanawiam się, czy ktoś tu je grejpfruty ;)

Jeśli chodzi o odcienie to odsyłam Was do zdjęcia wykonanego przez MizzVintage. Ja z moim jednym odcieniem nie mam za bardzo jak pokazać Wam czym one się od siebie różnią ;)

Jak najbardziej polecam go posiadaczkom cer normalnych, mieszanych i tłustych. W przypadku suchych obawiam się, że mógłby powodować przesuszenia. Dla mnie to małe podkładowe odkrycie i z pewnością kupię go ponownie, po prostu zatkam sobie nos ;)

czwartek, 5 lipca 2012

W Inglocie byłam...

... i pędzelek kupiłam ;) Długo miałam przed nim opory i dalej nie wiem jak to zgięcie ma mi pomóc w malowaniu idealnych kresek. 


Pomalujemy i zobaczymy ;)

środa, 4 lipca 2012

Ulubieniec czerwca krem do twarzy na noc Pharmaceris Emoliacti

Cześć Dziewczyny :) W pierwszej paczce od Laboratorium Kosmetycznego Dr Ireny Eris znalazłam aż 4 kremy do twarzy. Dziś przychodzę do Was z recenzją ostatniego z nich, który jak się okazało najbardziej przypadł mi do gustu. Mowa o emolientowym kremie odżywczym na noc z serii Emoliacti od Pharmaceris

Nie mam zielonego pojęcia czym są owe emolienty, próbowałam wyczytać to z ulotki dołączonej do kremu, ale terminologia godna NASA uniemożliwiła mi zrozumienie czegokolwiek ;) Z bardziej przyziemnych rzeczy mogę powiedzieć, że krem kosztuje około 35zł i mieści się w tubce o pojemności 50ml. Do kupienia w aptekach, podobnie jak inne produkty Pharmaceris. 
W przeciwieństwie do dwóch poprzednich kremów nie jest on zamknięty w opakowaniu typu airless, tylko z zwyczajnej tubce. Przyznam, że wolę tamtą formę, gdy kremu jest coraz mniej nie trzeba się męczyć z wyginaniem tubki ;) Krem jest tak dobry, że żal go nie zużyć do ostatniej kropelki :)


Krem jest biały, bardzo gęsty, bezzapachowy. Wystarczy go niewielka ilość, aby nałożyć na całą twarz, przez co jest szalenie wydajny. To, że świetnie nawilża, nie podrażania, nie zapycha itp. jest sprawą oczywistą, inaczej nie oceniłabym go tak wysoko ;) Uwielbiam go za jego dwie cechy: 


Po pierwsze, choć jest bardzo treściwy to szybko się wchłania i nie pozostawia lepkiej warstwy. Nie lubię uczucia, kiedy moja twarz się lepi od jakiegoś kosmetyku, w tym przypadku krem pozostawia skórę przyjemnie miękką i nawilżoną.


Po drugie i w zasadzie dla mnie najważniejsze krem ten ma niesamowite właściwości kojące. Pomaga łagodzić wszelkie zaczerwienienia, nawet te powstałe w wyniku własnoręcznego oczyszczania twarzy ;] Od kiedy go używam na noc, rano zawsze z chęcią patrzę na siebie w lustro :)

Bardzo się cieszę, że dostałam ten produkt, bo sama z siebie bym na niego pewnie nie trafiła. Polecam Wam go z całego serca, być może to właśnie te tajemnicze emolienty działają takie cuda :)


wtorek, 3 lipca 2012

Krem do rąk Isana z olejkiem migdałowym

Wciąż trzyma mnie dobry humor po niedzielnym spotkaniu z dziewczynami, więc dziś na tapetę pójdzie kosmetyk, który również wzbudza we mnie pozytywne emocje. Krem do rąk Isany z olejkiem migdałowym kupiłam oczywiście pod wpływem innych recenzji. W rossmannie kosztuje on 5zł za 100ml, jest to edycja limitowana, więc jeśli ktoś nabierze na niego ochoty to radzę się pospieszyć, bo już dość długo stoi na półkach. 

Krem ten, jak wszystkie kremy do rąk Isany zamknięty jest w poręczną tubkę, podoba mi się kolorystyka opakowania, ale jak wiadomo to kwestia indywidualna. Ogólnie od strony technicznej nie mam się do czego przyczepić.

Żeby było jeszcze sympatyczniej to od strony samego działania też nie widzę minusów :) Dłonie mam zadbane i nie mam problemów z suchą skórą, ale nie stronę od różnych prac domowych, gdzie kontakt z wodą i różnymi detergentami nie jest mi obcy. Z tego powodu często mam potrzebę sięgnięcia po krem do rąk. W takich sytuacjach wkracza krem Isany, który spisuje się na medal. Nawilża skórę, ale nie pozostawia tłustej warstwy, która unieruchomiłaby mnie na jakiś czas. Po jego użyciu czuję na dłoniach *coś*, ale nie jest to nic lepkiego czy klejącego, raczej miła powłoczka, która daje doraźne ukojenie moim dłoniom. 


W moim odczuciu to świetny krem na dzień dla osób bez wygórowanych wymagań. Na noc sięgam zawsze po coś bardziej treściwego, ale wtedy nie muszę się obawiać, że oblepię wszystko naokoło kremem ;) Dodam, że krem ten jest niezwykle wydajny, nie wiem czy to cecha wszystkich Isanowskich kremów, ale podoba mi się to :)


Jeśli idzie o sam zapach to nie jest on tak przyjemny jak w przypadku maseczki migdałowej z Perfecty czy żelu pod prysznic z Lirene, dla mojego nosa jest on bardzo delikatny i w chwilę po użyciu ledwie wyczuwalny. W skrócie: jak najbardziej polecam :)

Skład: Aqua, Glycerin, Isopropyl Palmitate, Ethylhexyl Stearate, Glyceryl Stearate SE, Cetyl Alcohol, Phenoxyethanol, Theobroma Cacao Butter, Octyldecanol, Panthenol, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Acrylates/C-10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Sodium Cetearyl Sulfate, Parfum, Ethylhexylglycerin, Sodium Hydroxide, Copernicia Cerifera Cera

niedziela, 1 lipca 2012

Wrocławskie spotkanie bloggerek

Cześć Dziewczyny :) Z wrocławskiego spotkania blogerek wyszłam jako jedna z ostatnich, jednak liczę, że jako jedna z pierwszych napiszę Wam, że ten, kogo na nim nie było ten trąba i niech żałuje! ;) Bardzo się cieszę, że na żywo zobaczyłam dziewczyny, które dobrze znałam z ich blogów, to coś zupełnie nowego pogadać z kimś, kogo czyta się od dawna, jak najbardziej pozytywne uczucie! :) Z racji tego, że dziewczyny przyszły z własnym wypasionym sprzętem nie wyciągałam mojej poczciwej różowej cyfrówki, na fotorelacje będziemy czekać u innych :)

Mam nadzieję, że takie spotkanie się powtórzy ;)

Niesamowicie sympatycznym akcentem były prezenty, a raczej wielki wór prezentów, który przyniosły ze sobą Agusia747 i Kolorowy Pieprz, każda z dziewczyn została czymś obdarowana, spójrzcie co mi się trafiło:


Jakby tego było mało, w drodze na spotkanie zahaczyłam o Sephorę, gdzie wyłonił się przede mną stojak z wielkim napisem -70%. Wyobraźcie sobie, że za lakier dałam 5zł, za balsam do ciała o zapachu malinowym 7zł a za mgiełkę 5zł. Jeśli jesteście chętne na takie łakocie to radzę się pospieszyć ;) Oprócz tego w Super Pharmie kupiłam sobie szklany pilniczek, koniec męczenia się z metalowym. Jego cena to 10zł.



Pozytywnie naładowałam baterię na przyszły tydzień :) Teraz będę wyczekiwać na relacje na blogach pozostałych dziewczyn :)