piątek, 30 września 2011

Miła niespodzianka

We wtorek wróciłam na uczelnię i już dziś mogę powiedzieć, że mam jej serdecznie dosyć. Podejrzewam, że nie jestem odosobniona w takich odczuciach ;) Wczoraj jednak spotkała mnie tam bardzo miła niespodzianka (Agnieszko, jeszcze raz dziękuję :*) w postaci pięknie zapakowanych smakołyków. Smakołyków takich, jak każda z nas lubi czyli kosmetyków.


Peeling oraz mydełko pochodzą z mało mi znanej estońskiej firmy Goodkaarma. Ich zapachy są tak piękne, że ciągle po nie sięgam tylko po to, aby je powąchać. Peeling to połączenie grejpfruta, bazylii i oliwek- jego konsystencja jest taka, że aż chciałoby się go zjeść. Mydełko z kolei pachnie czekoladą, pomarańczą i cynamonem- momentami ten zapach kojarzy mi się z Coca Colą, a czasem ze świątecznymi wypiekami (choć w sumie połączenie Coli i świąt też jest dość trafne). Jeszcze nie zdążyłam ich przetestować, mogę jednak z czystym sumieniem stwierdzić, że ich zapachu w 100% zadowalają moje kubki smakowe. Żeby tego było mało, dostałam jeszcze wosk do kominka z Yankee Candle o zapachu Cherry Blossom. Od takiej dawki pięknych zapachów można dostać zawrotu głowy :)

wtorek, 27 września 2011

Rozdanie (zamknięte)

Witajcie kochani :) Dziś w drogerii koło uczelni odkryłam koszyk z lakierami Eveline, znajdowały się w nim również te z serii Holografic Shine. Wybrałam 6 różnych odcieni (bo już tylko tyle zostało ;)) i postanowiłam je Wam sprezentować :) Każda buteleczka ma po 4,5ml, są oczywiście nowe i nieotwierane :) Kupione 2h temu jeszcze pachną świeżością ;)


Kolory bardzo mi się podobają- myślę, że będą idealne na nadchodzącą jesień :) Odcienie od lewej to 418- rudy (niczym spadające liście), 402- liliowy, 406- srebrny pył, 401- kawa z mlekiem, 419- róż, 420- śliwka z czekoladą.

ZASADY:

obowiązkowo
  • bycie publicznym obserwatorem mojego bloga (1 los)

opcjonalnie
  • dodanie mojego bloga do blogrolla (+1 los)
  • poinformowanie innych o rozdaniu u siebie na blogu- te zakładane tylko do pisania takich postów nie będą brane pod uwagę (+2 losy)

Stałych bywalców mojego bloga dodatkowo nagrodzę kolejnym losem :)

W komentarzu proszę napisać, które warunki spełniliście. Zgłaszać możecie się do 16 października, wyniki ogłoszę następnego dnia :) Wysyłam tylko w granicach Polski. 

Wszystkim życzę powodzenia! :)

poniedziałek, 26 września 2011

X&D Full Nail Art Water Decals

Dziś chciałabym pokazać Wam wodne naklejki na paznokcie, które otrzymałam kilka tygodni temu do testów od KKcenterHK. To był mój pierwszy raz z naklejkami tego typu i byłam ciekawa efektu.

Today I'd like to show you water nail stickers which I received from KKcenterHK a few weeks ago. It was the first time I've used these, so I was really curious how it's gonna look.


Na opakowaniu jest dokładna instrukcja, również bardzo dobrze, krok po kroku, opisała wszystko kamilkakamilka.

On the package there is an instruction on how to put stickers on the nails. Apart from that kamilkamilka explained that very well on her blog.

Plusy:
+ mnóstwo wzorów do wyboru- każdy możne znaleźć coś dla siebie- nawet kibic Barcelony i Realu Madryt :D
+ dobra zabawa przy nakładaniu- lubię wszelkiego rodzaju manualne zabawy
+ naklejki wyglądają bardzo oryginalnie
+ naklejki wyglądają dobrze nawet do siedmiu dni
+ są tanie

Pros:
+ a lot of patterns to choose from - there is a little something for everyone, even FC Barcelona or Real Madrid fans :D
+ I had a really good time while putting stickers - I really enjoy doing such things
+ stickers look very original
+ you can wear them even seven days and they still look good
+ they are cheap

Minusy:
- za mało naklejek w zestawie- przy pierwszej próbie nałożenia zniszczyłam 3 pod rząd i zostało mi ich tylko 7- mogłoby ich być 14 szutk tak jak w naklejkach Sephory
- naklejki są wąskie, przez co nie pokrywają całej płytki, jeśli ktoś ma szerokie paznokcie

Cons:
- not enough stickers in the package - when I first tried to put stickers on my nails I destroyed three of them, so I had only seven left. I think it would be better to have 14 stickers in the package - that's the number we get in Sephora's set.
- stickers are quite narrow, so it won't fit your nails if they are wide


Cieszę się, że miałam okazję przetestować te naklejki. Niestety moje paznokcie są szerokie i takie zabwaki nie są dla mnie. Myślę, że jednak dla wielu osób będą świetnym rozwiązaniem, bo o wiele łatwiej  nakleić naklejkę, niż robić odręczne wzroki.

I'm glad that I had an opportunity to test these stickers. Alas, my nails are broad, so such things are not for me. Nevertheless I reckon most people would find it as a great solution. Instead of struggling with hand-made patterns you can just use a sticker. It's much easier and far less time consuming.

niedziela, 25 września 2011

Moja kolekcja lakierów

Ostatnio narzekałam na to, że mam za dużo lakierów. Zamiast zużywać je na siłę część spakowałam i oddałam w dobre ręce- po co mają u mnie leżeć i się marnować. Moja kolekcja po takim wyszczupleniu liczy 17 sztuk i choć pewnie wiele z Was nie wyobraża sobie życia z tak małą ilością lakierów, to dla mnie jest ona optymalna :) Ilość około 20 lakierów pozwala mi zużywać je na bieżąco i nie wyrzucać praktycznie nie ruszonych, ale już zaschniętych emalii. Planuję dokupić jeszcze jakieś lakiery w jasnym kolorze, bo tych zdecydowanie mam za mało.

Jasne kolory


Od lewej: Nail Polish H&M odcień Taupe- mój ulubiony lakier ostatnimi czasy, Colour Alike Szara Migotka 452- tej pani chyba nie trzeba przedstawiać :), Colour Alike Matt Top Coat, Eveline Scarlett Nail Enamel- również używam jako top coatu.

Niebieskości


Od lewej: Eveline Colour Instant- piękny miętusek, z którym mam spore problemy przy nakładaniu, ale i tak go lubię :), Colour Alike Nie, bo niebo 456- mój ulubieniec z tej gromadki :), Golden Rose Miss Selene 205- piękny, ciemnoniebieski granatowy maluszek, Art de Lautrec 428- morski, lekko metaliczny kolor, który również przypadł mi do gustu, Vipera Creation Proffesional 733- klasyczne indygo. 

Róże i fiolety


Od lewej: Wibo Your Fantasy 321- mój ulubiony odcień różu, szkoda, że jakość się popsuła :(, Avon Nailwear- najstarszy lakier z mojej kolekcji, już gęstnieje, ale będzie idealny na nadchodzącą jesień (szkoda, że zostało go tak niewiele), Lovely Crystal Strenhgt- bardzo lubię ten kolor, choć lakier bardzo szybko zgęstniał (choć jeszcze uda mi się wydobyć go na kilka aplikacji ;)), Avon Nailwear Pro Midnight Plum- śliwka, która na paznokciach zazwyczaj wygląda na czarną :)

Czerwień, koral, pomarańcz i róż


Od lewej: Eveline Scarlett Nail Enamel- klasyczna, piękna czerwień, Bell Fashion Colour 322- mój ulubiony koralowy odcień, miałam kilka innych, ale tylko spodobał mi się tak bardzo, że postanowiłam go zatrzymać :), Różany lakier do paznokci Wibo nr 3 to jedyny lakier z mojej gromadki, który jakoś mnie nie przekonuje, Miss Sporty Clubbing Colours 105- barbiowy róż z brokatem, który nikomu poza mną się nie podoba :D

Jak widzicie, nie ma tego dużo. Zupełnie mi to jednak nie przeszkadza, wiem, że tam gdzie oddałam resztę sprawiły one dużą radość i to mnie cieszy najbardziej :)

piątek, 23 września 2011

Zmywacze do paznokci Simple Beauty

O zmywaczach do paznokci firmy Simple Beauty wspominałam kiedyś przy okazji ulubieńców. Muszę przyznać, że przez te parę miesięcy nic się nie zmieniło i dalej goszczą u mnie w szafce. Simple Beauty jest polską firmą, która na swojej stronie internetowej określa się mianem taniej hurtowni kosmetycznej. Muszę przyznać, że ceny są tam bardzo niskie. Wiem, że kilka dziewczyn nawiązało z nimi współpracę- ja mogę się wypowiedzieć jedynie na temat zmywaczy, które kupuję w osiedlowym markecie Simply (cóż za zbieżność nazw ;)), który należy do sieci Auchan- piszę to dlatego, ponieważ wiem, że tam te zmywacze również są dostępne.


Każda buteleczka ma pojemność 50ml i kosztuje jedynie 1zł :) W moim sklepie dostępnych jest pięć wariantów zapachowych: zielone jabłuszko, pomarańcza, kwiatowy, cytrynowy (jedyny, którego nie lubię, bo pachnie jak kostka z wc) i bezzapachowy z witaminą E i prowitaminą B5. Przerzuciłam się na nie po tym, jak osławiony zmywacz z Biedronki (którego używałam bardzo długo) zaczął mi okropnie przesuszać skórki, sprawiać, że paznokcie zaczęły się rozdwajać i łamać. Po ich wyleczeniu sięgnęłam po te i był to strzał w dziesiątkę. Nie dość, że bardzo dobrze sobie radzą ze zmywaniem lakierów, pięknie pachną to nie pogarszają kondycji moich paznokci. Bardzo lubię w nich to, że po zmyciu lakieru paznokcie i skórki wokół ładnie pachną danym zapachem. Mam nadzieję, że nie zrobią mi tego samego co biedronkowy zmywacz, któremu przez kilka lat byłam wierna. Teraz przy okazji każdych zakupów dorzucam do koszyka malutką buteleczkę, bo jednak 50ml nie starcza na długi czas, a ja wolę mieć ich więcej niż mniej ;)


Dodatkowo chcę Wam się pochwalić małym prezentem, który przyjechał do mnie z Grecji :) Kilka dni temu zachwalałam Wam oliwkowe mydełka, które przywiozła mi mama, a przedwczoraj dostałam kolejne od koleżanki, która spędziła wakacje w Atenach. Uwielbiam takie pamiątki z podróży, bo wiem, że nie będą stać i się kurzyć tylko znajdę im o wiele lepsze zastosowanie ;)

środa, 21 września 2011

Dabur Vatika Wzmacniająca Maska do Włosów Suchych i Łamliwych

Bohaterem dzisiejszego wpisu będzie wzmacniająca maska do włosów suchych i łamliwych Vatika Dabur. Wygrałam ją dawno temu w rozdaniu u Noska i przez ten czas zdążyłam wyrobić sobie na jej temat opinię. Zacznę może od tego, że maska ta jest dostępna głównie w sklepach internetowych i na allegro. Wiem, że we Wrocławiu można ją dostać w sklepie Helfy, z którym wiele blogów nawiązało współpracę. Jako że do mnie trafiła prosto od Noska nie jestem w stanie Wam zarekomendować żadnego sprzedawcy :( 

Cena waha się od 35-50zł i otrzymujemy aż 500ml maski. Biorąc pod uwagę to, że nie używamy jej codziennie, to całkiem niezła inwestycja jak za taką ilość. Opakowanie w moim odczuciu jest dość nieporęczne, choć wiem, że standardowe jak dla tego typu produktów. Niewygodnie odkręcać mi taki słoik mokrymi rękami jednocześnie uważając na to, żeby do środka nie nalała się woda.


Przejdźmy do tego, co na jej temat mówi sam producent: Wzmacnia włosy, stymuluje ich wzrost i sprawia, że włosy stają się mocniejsze, grubsze i zdrowsze. Głównymi składnikami odżywki są oliwki, które odżywiają i nawilżają włosy, migdały - zmiękczają, wnikają głęboko w strukturę włosa dogłębnie nawilżając, dzięki czemu włosy są gładkie i lśniące, oraz henna - tworzy ochronną powłokę i pogrubia włosy. Odżywka nie tylko wzmacnia cebulki włosowe, ale również regeneruje skórę głowy. Już podczas pierwszej aplikacji sprawia, że włosy są jedwabiście gładkie i miękkie. Maska posiada gęstą konsystencję, która podczas aplikacji pod wpływem ciepła dłoni przybiera postać płynną, dzięki czemu jest niezwykle wydajna i doskonale rozprowadza się na włosach i skórze głowy.

Sposób użycia: Po umyciu włosów nałóż na nie odżywkę. Rozprowadź na całej ich długości i delikatnie masuj skórę głowy. Pozostaw na 10-15 minut, aby uzyskać najlepsze wyniki owiń głowę ręcznikiem. Spłucz wodą.

Zacznę od tego, że zazwyczaj zostawiałam maskę na włosach na około godziny siedząc w turbanie niczym Ali Baba :) Wtedy efekty były o wiele lepsze. Przede wszystkim już po pierwszym użyciu zauważyłam, że włosy są przyjemnie wygładzone i o wiele lepiej dają się rozczesać. Im dłużej używam tej maski widzę, że włosy są coraz bardziej lśniące, miłe w dotyku. Grubości im nie przybyło, ale z natury mam włosy cieniutkie jak niemowlak, więc nie wymagałam cudów. Za to zauważyłam, że na głowie zaczęły mi rosnąć nowe! Niedawno zaczęłam do takiej maski dodawać po 3-4 krople olejku rycynowego i już w ogóle na mojej głowie dzieją się cuda w pozytywnym tego słowa znaczeniu :) Widzę, że uregulowało się wydzielanie sebum. Największą zmianę jednak widzę sama, kiedy dotykam włosów. Są takie miłe i miękkie, że cały dzień mogłabym je głaskać :)


Żeby nie było za różowo muszę napisać o minusach. Maska ta okropnie śmierdzi. Czuć od niej tanim płynem do płukania. Niestety, zapach utrzymuje się na włosach nawet do dwóch myć. Nie jest bardzo intensywny, ale wyczuwalny. Dodatkowo trzeba mocno spłukać włosy po jej nałożeniu, gdyż przez nieuwagę łatwo je obciążyć.

Nigdy nie używałam masek z Biovaxu, więc nie mam do nich porównania- a wiem, że dałoby to lepszy obraz tego jak sprawuje się moja. Myślę, że warto się na nią zdecydować, bo choć zapach może odstraszyć regularne stosowanie przynosi bardzo dobre efekty :)

SKŁAD: Aqua, Cetrimonium Chloride, Cetearyl Alkohol, Mirystyl Alkohol, Olea Europaea Fruit Oil, Prununs Amigdalus Dulcis, Lawsonia Inermis Extract, Perfum, Magnesium Nitrate, Magnesium Hloride, Methylchloroizothiazolinone, Methylisothiazolinone, Citric Acid, CL: 16255, 19140, 14720, 73015, 28440

poniedziałek, 19 września 2011

Arbuzowy peeling do twarzy Joanna Naturia

Każda z nas miała już chyba do czynienia z peelingami Joanny. Osobiście za nimi przepadam- uwielbiam te małe buteleczki z różnokolorową zawartością o jakże chemicznym zapachu. Ostatnio znalazłam wśród nich swój ulubiony wariant- mowa tu o żurawinie. Jednak to nie on będzie bohaterem dzisiejszego postu.

Tak jak wszyscy znają, a większość miała okazję wypróbować peelingi do ciała, tak podejrzewam, że niewiele osób wiedziało o istnieniu peelingów Joanny do twarzy. Sama się do nich zaliczałam. Oczywiście wszystko to za sprawą ich słabej dostępności. Mój- arbuzowy, kupiłam w Schleckerze, gdzie miałam do wyboru jeszcze gruszkowy, a na stronie Joanny znalazłam informację, że w skład tej serii wchodzi jeszcze jeden wariant zapachowy- brzoskwinia.


W opakowaniu mamy 75ml produktu, kosztuje on 5-6zł. Opakowanie jest o wiele bardziej poręczne, niż w przypadku peelingów do ciała- produkt stoi na zakrętce, przez co nie ma problemu z jego wydobyciem, kiedy zaczyna się kończyć.

Przejdźmy jednak do jego właściwości. Przede wszystkim peeling ten jest bardzo wydajny. Używałam go regularnie, co 2-3dni przez całe wakacje i zużyłam zaledwie pół opakowania. Zapach jest dość chemiczny- moja arbuzowa wersja kojarzy mi się z owocowymi żelkami. Samo działanie nie pozostawia nic do życzenia- łagodnie ściera martwy naskórek, wygładza skórę i usuwa z niej zanieczyszczenia. Czyli wszystko to, co peeling robić powinien. Nie spowodował u mnie żadnych podrażnień, przesuszeń itp.






Jestem z niego zadowolona i myślę, że spokojnie mogę go polecić tym, którzy nie mają problemów z tego typu kosmetykami. Choć cała seria nazywa się Naturia, to jej skład z naturą niewiele ma wspólnego. Z pewnością za jakiś czas sięgnę po jego gruszkową wersję :)

niedziela, 18 września 2011

Pure Olive Oil Soap czyli pamiątka z Grecji

Na początku czerwca moja mama była na wakacjach na Korfu. Jako jedną z pamiątek przywiozła mi dwa mydełka oliwkowe, czyli pierwszy kosmetyk, który przychodzi mi na myśl, kiedy słyszę o Grecji. Mydełka są pakowane do kartonika, na którym poza nazwą po angielsku wiele więcej w tym języku nie uraczymy ;) W moim zestawie mam dwa rodzaje- jedno jest oliwkowe z trawą herbacianą, a drugie oliwkowe z miodem.


Mydełko z trawą herbacianą już od ponad miesiąca gości w mojej łazience. Używam go do mycia twarzy zamiast żelu i muszę powiedzieć, że widzę wielką różnicę. Przede wszystkim na mojej skórze pojawia się o wiele mniej wyprysków, ma bardziej jednolity kolor, jest lepiej nawilżona. Skóra nie jest po nim ściągnięta, tylko przyjemnie wygładzona. Oczywiście nie używam go do demakijażu, od tego mam inne zabawki. Jestem wręcz zaskoczona tym, jak działa takie niepozorne mydełko. Nie wiem czy to  zasługa prostego składu, czy ogólnie moja skóra lepiej toleruje tego typu produkty, ale dało mi to do myślenia, czy lepiej nie zrezygnować z żeli do mycia twarzy na rzecz mydełek właśnie.


Jedyną rzecz, na jaką mogę się poskarżyć to okropny zapach. Pachnie wstrętnym szarym mydłem... Na pewno po zużyciu tych dwóch kostek będę za nimi tęsknić, szczególnie, że tutaj ich nie dostanę. Оливковоэ мыло pozostanie dla mnie na zawsze miłą pamiątką z Grecji :)

Szukałam w internecie informacji na temat innych mydeł, jednak jak zawsze opinie są skrajnie różne. Po wykończeniu zapasów będę musiała metodą prób i błędów dalej szukać idealnego mydełka dla siebie ;) Oczywiście jeśli macie swoich faworytów w tej kategorii dajcie znać :)

Miłego dnia! :*

piątek, 16 września 2011

Nail Polish, Taupe, H&M

Wczoraj wraz z Anulą odwiedziłyśmy przy okazji spaceru wrocławski H&M przy ulicy Świdnickiej i każda z nas zaopatrzyła się w nowy lakier do paznokci. Pierwszy raz widziałam tam takie buteleczki, choć muszę przyznać, że i z tymi do widoku których się przyzwyczaiłam nie miałam do czynienia. Miałam wrażanie, że jeśli firma specjalizuje się z ciuchach, to jej kosmetyki pewnie będą średnie. Jednak jak wszyscy wiemy rzeczy z tegoż sklepu nie szczycą się zbytnią jakością, więc moja teoria upadła ;)


Już od dawna chodził za mną podobny kolor. Taupe, dla mnie kawa z mlekiem z lekką nutką fioletu idealnie mi pasuje. Oczy mnie już bolą od wszystkich krzykliwych róży, fioletów czy niebieskości, do których ostatnio przywykłam. Lakier bardzo przyjemnie się rozprowadza, dwie warstwy wystarczą do pełnego krycia. Nie ma żadnych smug, przebarwień czy bąbelków. A to wszystko za jedynie 5zł! :) Dziś mam go na paznokciach już drugi dzień i choć było ku temu sporo okazji nie zarysował się, nie ma żadnych odprysków, czy startych końcówek. Myślę, że będzie on moim ulubieńcem na nadchodzącą jesień :)

czwartek, 15 września 2011

Bioorganiczny masaż- algi do mycia ciała, Eco Care, Bielenda

Sama nie wiem dlaczego do produktów Bielendy podchodziłam zazwyczaj jak do jeża. Jakiś czas temu przekonałam się do zakupu ich dwóch maseł do ciała- granatu i awokado, muszę przyznać, że był to strzał w dziesiątkę. Tym bardziej się ucieszyłam, kiedy jakiś czas temu dostałam od Ady algi do mycia ciała z tejże firmy. Zachęcam Was do zapoznania się z jej recenzją KLIK.


Algi, jak i chyba wszystkie produkty Bielendy pakowane do słoiczka, oklejone są kartonikiem na którym znajdziemy wszystkie potrzebne informacje. Osobiście uważam, że nie jest to najlepszy pomysł- takie opakowanie ściąga się i wyrzuca, a właśnie na nim znajdziemy informację, w jakich proporcjach używać produktu czy choćby jaka jest data ważności po otwarciu. 


Ale koniec narzekania. To chyba jedyna rzecz, której mogę się przyczepić. Przyznam, że gdyby nie post Ady, byłabym lekko zdziwiona po odkryciu zawartości słoiczka. Bo niby jak się ma sypki proszek do peelingu? Okazuje się, że jak najbardziej! Wg producenta 1-2 miarki zużywamy na całe ciało. Ja stosuję jedną miarkę na ciało od pasa w dół. Od pasa w górę jest dla mnie po prostu za mocny. Zazwyczaj nabieram jedną miarkę, odsypuję z niej nieco na dłoń, dodaję kilka kropli wody i zabieram się do dzieła. Algi należy nakładać na wilgotną skórę, inaczej wszystko się osypie do wanny.


No właśnie, po takim zabiegu wanna/niecka prysznicowa wyglądają mówiąc delikatnie niekorzystnie, ale w końcu czego się nie robi, żeby być piękną ;) Moim zdaniem poziom ścierania jest bardzo wysoki i zdecydowanie odradzam go wszystkim, którzy mają delikatną skórę i nie lubią szorowania. Osobiście bardzo lubię stosować mocne ździeraki na nogi i pośladki i śmiało mogę powiedzieć, że to produkt w sam raz dla mnie. Dobrze usuwa martwy naskórek, pięknie wygładza skórę. Czuć, że jest dobrze oczyszczona- przy regularnym stosowaniu ujędrniona. Po takim zabiegu chłonie balsam jak gąbka wodę.

Algi mają dość specyficzny zapach. Nie jest on ani ładny, ani brzydki, kojarzy mi się z jakimiś ziołami. Ważne jest, żeby bardzo dokładnie opłukać ciało, po masażu, ponieważ włażą dosłownie wszędzie. 

Podsumowując jestem tymi algami zachwycona. Niestety nie widziałam ich nigdzie w sprzedaży. W internecie znalazłam cenę 22zł i myślę, że jak najbardziej warto tyle za nie dać. Wydajność zależy od tego ile alg zużywamy do jednego zabiegu i jak często po nie sięgamy. W opakowaniu jest ich 80g. Po bliższym zapoznaniu z nimi ciężko mi będzie powrócić do peelingów do ciała w tradycyjnej formie ;)

sobota, 10 września 2011

Farmona, Mus do ciała słodki kokos i banany

Może pamiętacie, jak na początku wakacji rozpływałam się nad kremem do rąk Farmony z serii Sweet Secret o zapachu kokosowo- bananowym. Jego zapach urzekł mnie totalnie i długo za mną chodził. Jakiś czas temu dostałam od mojego ukochanego mus do ciała oraz sorbet pod prysznic z tej samej serii. Musicie przyznać, że bardziej działających na kubki smakowe nazw nie mogli wymyślić ;) Dziś będę się rozpływać nad musem, który stał się jednym z moich ulubionych kosmetyków tego lata. Możemy go dostać w wielu sklepach, jego cena waha się od  12-15zł za 225ml.


Wyjątkowy kosmetyk do pielęgnacji ciała o przyjemnej, jedwabistej konsystencji i urzekającym zapachu został stworzony z myślą o tym, by rozpieszczać zmysły i ciało. Powstał na bazie olejku kokosowego i mleczka bananowego, dzięki czemu skutecznie pielęgnuje skórę, a do tego obłędnie pachnie, na długo pozostawiając egzotyczny zapach słodkich owoców. Regularne stosowanie kokosowego musu do ciała daje uczucie wypielęgnowanej, jedwabiście gładkiej i pachnącej skóry. Bogata receptura doskonale nawilża, odżywia i regeneruje skórę, przywracając jej aksamitną gładkość i delikatność, a wydobyta z wnętrza egzotycznych owoców, słodka kompozycja zapachowa zapewnia energię i witalność oraz wprowadza w doskonały nastrój.

Nie wiem kto im to pisze, ale takiego masła maślanego dawno nie czytałam. Ostatnio na opakowaniu ich kremu do rąk ;) Dodam, że połowa tekstu na jednym i drugim produkcie jest taka sama, ale nie będę się czepiać, bo w zasadzie wszystko to prawda :) 


Uwielbiam nakładać ten mus z rana. Skóra jest po nim gładka i miła w dotyku przez cały dzień. Nawilżenie jest odpowiednie na lato, w zimie na pewno sięgnę po coś bardziej treściwego. Lubię to, że szybko się wchłania, nie pozostawia tłustej warstwy, a co za tym idzie nie brudzi ubrań. To wszystko dzięki jego bardzo lekkiej konsystencji. Jednak największą jego zaletą, podobnie jak w przypadku kremu do rąk, jest boski zapach. Jestem w nim totalnie zakochana. Gdy użyję tego musu rano, nie sięgam już po perfumy, bo cały dzień pachnę kokosami i bananem. Sam zapach jest typowo z tych "na polepszenie humoru". Czasem lubię odkręcić sam słoiczek powąchać co ma w środku i od razu mi lepiej. Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi ;)


Skład: Aqua, Isopropyl Myristate, Cyclomethicone, Propylene Glycol, Glyceryl Stearate Citrate, Paraffinum Liquidum, Parfum, Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, Musa Sapienta Friut Extract, Cocos Nucifera Oil, Butyrospermum Parkii, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Butylparaben, Propylparaben, Panthenol, Allantoin, Xanthan Gum, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Disodium Edta, Sodium Hydroxide, Limonene, Bha, Eugenol, Alpha Methyl Ionone.

Myślę, że w przypadku tego musu naczelnym zadaniem nie jest pielęgnacja, tylko właśnie poprawianie humoru przez zapach. W tym wypadku sprawdza się znakomicie, choć jak już pisałam z nawilżaniem skóry też sobie radzi i to całkiem nieźle. Bardzo lekka konsystencja jest w sam raz na lato, kiedy z powodu męczących upałów nakładanie czegokolwiek ciężkiego na skórę jest niemożliwe. Do tego mus jest dość wydajny, ponieważ już niewielka ilość starcza na nasmarowanie całkiem sporej powierzchni ciała.

Jestem pewna, że do tego musu wrócę, ale dopiero za jakiś czas, ponieważ jeszcze tyle balsamów mam do przetestowania (i drugie tyle czeka na wykończenie w szafie ;)).

środa, 7 września 2011

Krem do rąk Cztery Pory Roku enegria i świeżość owoców- malin, jagód i wiśni

Kremy do rąk idą u mnie w ilościach hurtowych. Lubię mieć jedną tubkę zawsze w torebce, drugą na biurku, jeszcze inne rozmieszczone w pozostałych strategicznych miejscach ;) Kremów przerobiłam już tysiące, jedne przypadły mi do gustu mniej, inne bardziej. Właściwie nie szukam tego idealnego, tylko testuję to, co mi się akurat pod rękę w sklepie nawinie ;) Jakiś czas temu znalazłam ten krem i od razu przypadł mi do gustu jego zapach. Kupiłam go w Intermarche i przyznam, że tam widziałam go po raz pierwszy. Kosztuje 5zł i ma 125ml pojemności.

Jakiś rok temu w pracy miałam krem do rąk z gliceryną o zapachu wiśni tej samej firmy. Pamiętam, że aż koleżanki przychodziły do mnie i mi go podbierały :) Stare, dobre czasy :) Jednak wróćmy do bohatera dzisiejszego postu. Zacznę od jego największej zalety czyli zapachu- pachnie malinową herbatą. Nawet mój chłopak to sam z siebie zauważył ;) Zapach utrzymuje się na dłoniach dość długo- nawet już po całkowitym wchłonięciu się kremu. Krem wchłania się bardzo szybko, powiedziałabym nawet, że za szybko. Nie pozostawia tłustej warstwy, co również jest plusem, jeśli smarujemy dłonie podczas wykonywania innej pracy. Wydawałoby się, że to krem idealny, niestety nie. Ma jedną, dość znaczącą wadę, a mianowicie słabo nawilża. Dość szybko po nałożeniu czuję, że skóra nadal jest spragniona,do tego nie widzę, żeby przy regularnym stosowaniu polepszała się kondycja skóry.

Nie wrócę już więcej do tego kremu, jednak nie porzucę tego przedziału cenowego ;) Znalazłam już wiele kremów do rąk za mniej niż 5-10zł, które świetnie się sprawdzają. Jakoś nie czuję potrzeby, żeby kupować droższe- wolę sobie te pieniądze odłożyć na lepszy podkład. Też macie takie podejście do kremów do rąk? Jeśli tak, to może polecicie mi jakiś? 

Miłego dnia! :*

wtorek, 6 września 2011

Avon Naturals, Krem do twarzy do skóry wrażliwej rumianek i mak

Cały czas zadziwia mnie to, ile kosmetyków z Avonu mam w domu, choć nie miałam ich katalogu w rękach od kilku lat. Zdarzyło mi się sporadycznie zamówić coś przez internet lub znajomego znajomego, ale nie było tego sporo. Ten krem to mój ostatni nabytek, kupiłam go w kwietniu. Zapłaciłam za niego około 10zł i otrzymałam słoiczek z aż 125ml produktu. Opakowanie jest typowe dla tej serii. Bardzo nie podoba mi się jednak fakt, że krem nie jest zabezpieczony żadną folią i każdy może go otworzyć i maznąć paluchem (niekoniecznie czystym). Już nawet kremy Ziaji, które kosztują 3zł mają taką folię!


Na opakowaniu świat się jednak nie kończy. Używam tego kremu już dość długo, 3/4 opakowania mam za sobą i myślę, że spokojnie mogę się wypowiedzieć na jego temat. Przede wszystkim krem jest bardzo lekki. Używam go tylko i wyłącznie na dzień, ponieważ na noc moja skóra potrzebuje głębszego nawilżenia. Krem jest nie dość, że jest lekki to bardzo rzadki, wchłania się w ekspresowym tempie, ALE trzeba go odpowiednio nałożyć. Jeśli przedobrzy się z jego ilością to twarz świeci się jak kula dyskotekowa przez kilka godzin. Dzieje się tak z powodu filmu, który zostaje na twarzy po aplikacji kremu. Mówiąc krótko trzeba go nakładać z umiarem ;) Krem nie wywołał u mnie żadnych podrażnień, ale nie zauważyłam też żadnych kojących właściwości, a tego spodziewałam się po rumianku. Z kolei muszę przyznać, że skóra po jego dłuższym stosowaniu ma wyrównany koloryt.


Krem ten ani mnie nie zachwycił, ani nie zniechęcił. Ot taki katalogowy zwyklak. Zapach też ma taki nijaki. Nie mogę powiedzieć, że jest nieprzyjemny, ale do przyjemnych również nie należy. Nie czuję tam rumianku czy maku, ot jakaś delikatna woń. Krem dobrze nawilża moją twarz rano, świetnie nadaje się pod makijaż (o ile nie przesadzimy z jego ilością). Jest też bardzo wydajny, ale to pewnie zasługa tego, że nakładam go mało i tylko rano. Powiem szczerze, że już nie mogę się doczekać, aż go wykończę, bo mam już kolejne kremy w kolejce ;)

Podsumowując to krem ten nie wzbudził we mnie praktycznie żadnych głębszych uczuć. Na pewno do niego nie wrócę, choć myślę, że mogę go polecić tym, którzy nie mają większych problemów ze skórą.

poniedziałek, 5 września 2011

Maseczka regenerująca z brązową glinką Ziaja

Choć jak wiecie jestem wielką fanką Ziaji, to do tej pory miałam do czynienia z tylko jedną ich maseczką. Dodam, że nie było to przyjemne doświadczenie- o moich bojach z maseczką z szarą glinką pisałam tutaj. Niedawno skusiłam się na regenerującą maseczkę z brązową glinką. Zapłaciłam za nią 1,5zł i w zamian otrzymałam 7ml produktu. Z racji tego, że do nakładania maseczek używam pędzla jedno opakowanie starcza mi na cztery aplikacje- palcami w życiu by się to nie udało ;)

Po szczegółowe informacje na temat produktu odsyłam na stronę producenta. Tutaj możecie dokładnie poczytać co ma na jej temat do powiedzenia.

Maseczka ta ma trzy główne zadania. Po pierwsze ma uzupełnić niedobór substancji odżywczych- tutaj faktycznie spełnia swoją rolę. Widzę, że po aplikacji buzia jest odżywiona i zdrowo wygląda. Zdecydowanie jest różnica między przed i po nałożeniu. Po drugie ma przyspieszyć regenerację skóry- na tym polu się nie wykazała. Na wszystko co mogłaby zregenerować na mojej twarzy nie podziałała. Po trzecie ma skutecznie wygładzić drobne zmarszczki- oczywiście nic z tego ;)

Wygląda na to, że nie spełnia wszystkich obietnic producenta. Jednak ja i tak jestem z niej zadowolona. Lubię to uczucie miękkości i wygładzenia, które daje mojej twarzy, po czterech aplikacjach widzę, że skóra jest w coraz to lepszej kondycji. Dla mnie to zadowalający efekt. 

Z takich technicznych spraw to maseczka ta ma brązowy kolor i po jej aplikacji wygląda się hmm.... no po prostu ma się brązową twarz ;) Maseczka nie zastyga na twarzy i nie ma uczucia ściągnięcia. Wraz z kakaowym masłem do twarzy stanowi ostatnio mój ulubiony duet :)

niedziela, 4 września 2011

Różana sól do kąpieli Champs de Provence

Sól ta przyszła do mnie niedawno od Ady- jeszcze raz dziękuję kochana :* Choć nie jestem wielką fanką kąpieli- zdecydowanie wolę prysznic, stwierdziłam, że muszę się przekonać jak sprawdzi się to cudo. Uwielbiam zapach róż, co tylko spotęgowało moją ciekawość. Saszetka mieści 75g soli i starcza na jedno użycie. 

Bogata w minerały i pierwiastki śladowe, które wnikają głęboko w pory skóry, oczyszczają ją, a także działają na nią łagodząco oraz regenerująco. Ponadto aktywizują naturalne funkcje skóry i wspomagają zdolność wydajania substancji toksycznych. Jej skutecznie działanie uzupełniają suszone płatki róż, które usuwają objawy zmęczenia, wygładzają zmarszczki, zwiększają jędrność skóry, a także poprawiają nastrój oraz zmniejszają napięcie nerwowe. 

Gdy w opisie producenta przeczytałam o płatkach róż przed oczami miałam słynną scenę z American Beauty. Pewnie dlatego mocno rozczarowałam się po otwarciu opakowania, ponieważ płatki te były mówiąc delikatnie cherlawe. Z kolei wielkość drobinek soli przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Miały po około 0,5-1cm wielkości! Kryształki giganty. Co do zapachu, to powalił mnie on na kolana. Dokładnie taką różaną woń uwielbiam. Bardzo ucieszyło mnie to, jak intensywnie i pięknie pachnie, niestety było to ostatnie tak pozytywne wspomnienie. 

Kryształki były na tyle duże, że nie zdążyły się rozpuścić. Dodatkowo część z nich w ogóle nie chciała się rozpuścić. Muszę przyznać, że leżenie w wannie pełnej twardych drobinek nie jest moim ulubionym sposobem na relaks, więc szybko wyłowiłam to co mnie uwierało i ten problem miałam z głowy. Gorzej było z płatkami róż, które namiętnie przyklejały mi się do włosów. Wiem, że to nie wada, ale nie lubię mieć czegoś takiego na głowie ;) Jednak najbardziej mnie zabolało to, że po wrzuceniu zawartości saszetki do wanny zapach ulotnił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki :( 

Sporo narzekania, ale niestety ta sól totalnie się nie sprawdziła. Żadnych właściwości pielęgnacyjnych również nie zauważyłam, jednak trudno czegoś się spodziewać po jednym użyciu ;) Swoją drogą to nigdy nawet nie widziałam tej soli w sklepie, więc cieszę się, że mogłam ją wypróbować ;)

piątek, 2 września 2011

Miętusek

Już od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem kupienia miętowego lakieru do paznokci. Ten znalazłam w Biedronce! Spodobało mi się to, że lakier był zapakowany w zapieczętowany kartonik- dzięki temu wiedziałam, że nikt go przede mną nie otwierał ;) To mój pierwszy kosmetyk z firmy Eveline. Zapłaciłam za niego 5,99zł i otrzymałam 12ml produktu.


Kolor bardzo mi się podoba. Jest to dokładnie taki odcień jak chciałam. Niestety, gorzej jest z nakładaniem. Na paznokciach mam 3 warstwy lakieru, a i tak widać prześwity. Za każdym razem jak go używam robią mi się bąbelki :( Nie jest ich dużo i nie na każdym paznokciu, jednak nie znoszę tego efektu. Pędzelek jest okej, więc coś z gęstością lakieru jest nie w porządku. Szczególnie, że bardzo długo schnie. Wielkim plusem jest to, że pierwsze odpryski pojawiają się dopiero po 5 dniach!

Pomimo tych bąbelków i lekkich prześwitów (nie widać ich na pierwszy rzut oka, dopiero jak się przyjrzę) lakier, a raczej jego kolor podbił moje serce. Może polecicie mi jakieś inne miętowe lakiery? :)