sobota, 30 lipca 2011

Peeling do stóp BeBeauty

Na temat tego peelingu było już powiedziane bardzo wiele. Jednak wydaje mi się, że dobre produkty należy chwalić ile tylko się da. Cała seria BeBeauty bardzo mnie zaciekawiła. Eksperymentuję z jej produktami mniej i bardziej udanie. Tym razem kolejna perełka za 2,75zł ;) 


Zacznijmy od obietnic producenta: Wygładzająco - regenerujący peeling do stóp o kremowej konsystencji  i zapachu owoców cytrusowych skutecznie regeneruje i odżywia szorstką, suchą i popękaną skórę stóp. Zawarty z peelingu naturalny pumeks złuszcza zrogowaciały, twardy naskórek przygotowując stopy do przyjęcia pozostałych preparatów z linii BeBeauty Foot Expert!v.
JAK DZIAŁA?
- Naturalny pumeks posiada silne właściwości ścierające, usuwa stwardniałą i szorstką skórę stóp
- Witaminy A i E regenerują, odżywiają i zapobiegają rogowaceniu skóry
- Masło Shea przywraca elastyczność, nawilża
- Allantoina VC nawilża, reguluje procesy złuszczania naskórka, łagodzi podrażnienia
- Wosk pszczeli i gliceryna działają natłuszczająco i ochronnie, zmiękczają i nawilżają.

Domowe spa dla moich stóp robię dwa-trzy razy w tygodniu w zależności od humoru. Podstawą udanej zabawy jest dla mnie miska ciepłej wody z solą do kąpieli (obecnie używam soli z BeBeauty, którą uważam za absolutny hit, pisałam o niej tutaj), pumeks- bez niego się nie obejdzie, peeling i na koniec żel chłodzący. Musimy pamiętać o tym, że żaden peeling nie zrobi nam tego co pumeks. Niestety, ale żeby mieć gładkie stopy musimy nieco namachać się z tą wulkaniczną skałą ;)

Przejdźmy jednak do głównego bohatera dzisiejszego postu. Zacznę od tego, że peeling bardzo przyjemnie pachnie. Nie potrafię określić czym, ale jest to delikatna i przyjemna dla nosa woń. Jest bardzo gęsty- w kontakcie z mokrą skórą biała maź się rozpływa, ale drobinki zostają i zdzierają martwy naskórek. Drobinki są ostre, ale dzięki temu czuć, że skóra jest mocno wygładzona. Z resztą skóra stóp to nie twarz i tu nie ma się co pieścić- przynajmniej ja wychodzę z takiego założenia ;) Właśnie dzięki takiemu regularnemu szorowaniu czuję, że moje stopy mają o wiele mniejsze problemy z rogowaceniem. Już nie mam tego co wcześniej, że po jednym wyjściu z domu stópki wyglądały jakbym na boso przebiegła maraton.


Można by zadać pytanie, czy taki peeling jest w ogóle potrzebny skoro używam pumeksu? Oczywiście, że tak. Przecież pumeksem nie szoruję całej stopy (aż tak brutalna nie jestem ;)), poza tym co z jej wierzchem? Bo takim peelingu wszystkie kosmetyki o wiele lepiej się wchłaniają. Dlatego jestem jak najbardziej na tak- wcześniej korzystałam z peelingów z Avonu i Oriflame, ale teraz kiedy nie mam żadnej konsultantki pod nosem, to wydaje mi się, że nie mam co szukać dalej tylko zostać przy tym dobrym i tanim peelingu BeBeauty.

środa, 27 lipca 2011

Głęboko odżywczy krem do rąk i stóp Ziaja

Ostanie recenzje produktów Ziaji w moim wykonaniu były niezbyt pochlebne. Dlatego dziś pora na zmianę :) Spodziewajcie się samych ochów i achów na temat głęboko odżywczego kremu do rąk i stóp. Przyznam się szczerze, że dopiero kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że taki produkt w ogóle istnieje. Spodobała mi się w nim forma słoiczka- niestety, ale Ziaja opakowania a'la krem do rąk totalnie spartoliła i nie mam ochoty znowu się z nimi męczyć. Tu w poręcznym słoiczku mamy 50ml kremu za około 5zł.


Co na temat kremu ma do powiedzenia sam producent? Zapobiega pękaniu oraz nadmiernemu rogowaceniu naskórka. Doskonale zmiękcza, przywraca skórze gładkość i elastyczność. Substancje odżywcze: olej z oliwek, olej słonecznikowy, olejek z trawy cytrynowej. 

Krótko, ale na temat :) Zacznę od tego, że krem ten kupiłam z zamiarem używania go do stóp- do rąk mam już wystarczająco dużo kremów ;) Moje pierwsze wrażenie po otwarciu słoiczka było takie, że dostałam  ziajowy oliwkowy krem do twarzy tylko, że w innym słoiczku.  Zapach, konsystencja- dokładnie ta sama. Pomyślałam sobie, że w sumie to mi nie przeszkadza, bo ten oliwkowy właściwy też czasem z braku laku kupuję do stóp. Jednak ich działanie różni się diametralnie. Krem ten w znacznym stopniu zmiękcza i wygładza stopy. Od kiedy go używam zwróciłam uwagę na to, że nie mam już takich problemów jak przedtem z rogowaceniem naskórka w okolicach pięt. Skóra na stopach prezentuje się o wiele lepiej.


Krem jest tłusty i trochę się wchłania- ja używam go jedynie na noc. Opakowanie starcza mi na około sześciu tygodni codziennego używania. Ostatnio widziałam, że pojawił się w Rossmannach, więc z dostępnością nie będzie problemu. Dla mnie stał się on nowym ulubieńcem w dziedzinie pielęgnacji stóp :)

niedziela, 24 lipca 2011

Pędzel do nakładania maseczek

Pędzla do nakładania maseczek szukałam od dawna, ale niestety nigdzie nie mogłam go dorwać. Bardzo się ucieszyłam, kiedy okazało się, że moja przyjaciółka Anula przywiozła mi go jako pamiątkę z Warszawy :) Jeszcze raz wielkie dzięki kochana! :* Wiem, że wiele firm ma w swojej ofercie te pędzle, ja posiadam egzemplarz firmy Top Choice.


Pędzel jest niby niepozorny, ale powiem Wam, że już skradł moje serce. Dzięki niemu nakładanie maseczek z saszetek stało się bardzo przyjemne. Nie dość, że ma milutkie i mięciutkie włosie, którym mogłabym cały dzień gładzić sobie twarz, to idealnie można nim rozsmarować maseczkę bez konieczności brudzenia palców. Jedna saszetka starczy mi teraz nie na dwa razy jak wcześniej tylko spokojnie na 4-5 razy w zależności od tego jak grubą warstwę chcę nałożyć. O wiele mniej produktu się marnuje- to co zostaje na pędzlu po nałożeniu maseczki na twarz daję na szyję. Dla mnie zawsze zmorą było to, że tyle maseczki zostawało mi na palcach i w efekcie się marnowało. Od teraz koniec z tym :)


Włosie ma oczywiście syntetyczne, bardzo łatwo utrzymać go w czystości- gdy po nałożeniu maseczki na wieczór zostawiam go do wyschnięcia na noc, rano zawsze jest suchy. Z tego co wiem, koszt takiego pędzla to około 10-15zł. Myślę, że warto w niego zainwestować, bo dzięki niemu nakładanie maseczek staje się prawdziwą przyjemnością :)

piątek, 22 lipca 2011

Babeczkowy armagedon

W to dość przygnębiające popołudnie postanowiłam, że upiekę coś smakowitego na poprawę humoru. Jakiś czas temu spisałam z internetu przepis na najzwyklejsze w świecie babeczki. Wszystko wydaje się być aż nadto proste, więc zanim przejdę do dalszego ciągu historii pokażę Wam zdjęcie połowy moich dzisiejszych wypieków w towarzystwie storczyków mojej mamy ;) Za oknem piękny wrocławski deszcz :)


Składniki:
  • 3/4 kostki margaryny
  • 2 jajka
  • 3/4 szklanki mleka
  • 1 cukier wanilinowy
  • 1/2-2/3- szklanki cukru pudru
  • 2 szklanki mąki wrocławskiej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • kilka kropel aromatu
3/4 kostki masła rozpuszczamy. Gdy tłuszcz wystygnie, ale jeszcze się nie zetnie, dodajemy 2 jajka i mleko. Wszystko ubijamy robotem. Następnie dodajemy 1 cukier wanilinowy, ok. 1/2-2/3 szklanki cukru pudu i 2 szklanki mąki i czubatą łyżeczkę proszku do pieczenia. Na koniec dodajemy aromatu. Gdy wszystko wymieszamy wlewamy do foremek. Pieczemy w temp. 180 stopni przez około 23 minuty. 


Na przepisie zaznaczyłam sobie, że jest to porcja na 12 babeczek czyli standardowa ilość. Nie wiem, czy to był mój błąd, ale okazało się, że jest to porcja na 24 babeczki! Wszystko wyszło w praniu, to jednak nie było najgorsze- moje papierowe foremki okazały się być tak strasznie cienkie, że już po włożeniu do piekarnika, dosłownie rozłożyły się na płasko i całe ciasto rozlało się po blaszce... Na szczęście szybko to zauważyłam, poprzekładałam na nowo do foremek (niestety sporej części ciasta nie dało się odratować). Musiałam lać mniej niż 1/4 foremki, bo przy większych ilościach znowu się rozkładały. Dlatego te moje babeczki są takie malutkie. To było pierwsze i ostatnie pieczenie z foremkami tej firmy... W trakcie pieczenia zorientowałam się, że zegar, wg którego mierzyłam czas nie chodzi... Czy coś jeszcze? Tak! Dodałam do babeczek mój ulubiony aromat waniliowy, a okazało się, że ktoś musiał pomylić etykiety, bo jak byk jest cytrynowy....


Wyszło ich sporo, więc jeśli któraś z Was będzie chciała zaczerpnąć ten przepis, to bierzcie wszystkiego połowę ;) Na szczęście smakują wyśmienicie :)


Smacznego!

czwartek, 21 lipca 2011

Vichy Purete Thermale 3 in 1

Dziś pora na recenzję produktu, co do którego mam mieszane uczucia. Chodzi o preparat do demakijażu 3 w 1 Purete Thermale od Vichy. Nie używam produktów typu ileś w jednym, bo wychodzę z założenia, że jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. To mleczko dostałam kilka miesięcy temu od mojej mamy, więc nie wiem ile dokładnie kosztuje. Na wizażu znalazłam cenę 50zł za 200ml, ja mam opakowanie 100ml


Opakowanie standardowe jak dla produktów Vichy, wygodna tubka, którą łatwo się otwiera i zamyka, bez obawy, że produkt wycieknie. Nie ma problemu z wydobyciem resztki produktu. A co w środku? Preparat, który robi jednocześnie za tonik, mleczko i płyn do demakijażu oczu. Zacznę od tego, że próbowałam nakładać go na kilka sposobów i najbardziej się sprawdza, gdy dłoniom rozcieram go na twarzy i później zbieram wszystko wacikiem. Niestety jeśli chodzi o demakijaż oczu preparat ten nie sprawdza się. Nie zmywa całego tuszu, a to, co udaje mu się ruszyć rozmazuje się po całej twarzy. Zdecydowanie nie chcę takiego efektu. Najlepiej radzi sobie jako mleczko, nakładam go na twarz, później zbieram wacikiem resztę. Zawsze po użyciu tego preparatu w ten sposób sięgam po żel micelarny i ten czyści mi twarz do końca, a buzia jest gładka i miła w dotyku ;)


Początkowo byłam zachwycona tym mleczkiem. Jednak przez te kilka miesięcy trochę zmieniło się moje podejście do demakijażu. Nie wyobrażam sobie teraz zmywać makijaż bez użycia osobnego płynu do demakijażu oczu. Choć jestem zadowolona z niego jako mleczka, to raczej nie sięgnę po nie kolejny raz. Dlaczego? Powód jest posty, uważam że jak na dość wysoką cenę robi to samo co produkty, o wiele tańsze. Poza tym jest jeszcze tyle innych rzeczy do wypróbowania :)

środa, 20 lipca 2011

Wibo, Różany Lakier nr 3 + Top Coat Matujący Colour Alike

Podczas jednej z ostatnich wizyt w Rossmannie kupiłam sobie lakier do paznokci Wibo z różanej serii. Wybrałam odcień nr 3, który choć w buteleczce wygląda całkiem przyjemnie, to na paznokciach ma kolor kamizelek panów z pomocy drogowej. Raczej nie jestem fanką takiego efektu :( 


Do krycia potrzebne są dwie warstwy, niestety, ale lakier lekko smuży. Rekompensuje mi to bardzo ładny i delikatny różany zapach podczas wysychania. Pod tym względem producent się postarał- różna seria, różane buteleczki (wiem, że są tandetne, ale zawsze to coś innego ;)) i różany zapach- mam nadzieję, że to nie koniec edycji limitowanych Wibo ;)


Tak jak już pisałam kolor nie do końca mi pasuje, więc postanowiłam nałożyć na niego top coat matujący z Barbry. Taki efekt podoba się się o wiele bardziej :)


Jest to mój pierwszy kontakt z matującym lakierem i od razu mi się spodobał. Muszę tylko nauczyć się go umiejętnie nakładać, bo na kilka paznokci nałożyłam za dużo top coatu i porobiły się pęcherzyki powietrza, ale na przyszłość wiem, żeby nakładać go mniej :) A Wam który efekt bardziej się podoba? :)

poniedziałek, 18 lipca 2011

OPI Avoplex Olejek do skórek "Na drogę" + podsumowanie serii

Dziś pora na ostatni i do długim namyśle jednak mój ulubiony produkt z serii OPI Avoplex, który miałam okazję używać. Mam nadzieję, że jeszcze pamiętacie o złuszczającej emulsji do skórek oraz kremie do rąk, o których pisałam niedawno. Pora na dzisiejszego bohatera czyli olejek do skórek "Na drogę"


Od producenta: Uzupełnij poziom nawilżenia i lipidów witaminą E i olejkami z awokado, słonecznika, sezamu i kukui. Wygodna tubka, którą możesz zabrać wszędzie ze sobą, zakończona miękkim pędzelkiem, idealna do torebki lub kieszeni. Gęsta konsystencja żelu gwarantuje użycie bez spływania i kapania. Mocne zamknięcie gwarantuje szczelność opakowania.

Tak, tak, tak! To wszystko prawda :) Od siebie dodam, że olejek ten ma jedno z najlepiej przemyślanych opakowań z jakimi miałam do czynienia. Jest ono miękkie, ale na tyle wytrzymałe, że spokojnie mogę je ścisnąć i wiem, że nic mu się nie stanie. Pędzelek umożliwia dokładną aplikację bez dodatkowego brudzenia rąk :)


Nakładam go zazwyczaj, gdy pracuję przy komputerze, bo wtedy nawet nie zauważam kiedy się wchłania :) Bardzo podoba mi się jego zapach- pachnie awokado. Widocznie zmiękcza skórki, od kiedy regularnie go używam nie robią mi się żadne zadziorki. 


Jedynym minusem może być jego cena. Waha się ona w zależności od strony, na której chcemy ją kupić od 30-60zł. Myślę jednak, że warto w niego zainwestować, ponieważ jest niesamowicie wydany. Używam go kilka razy dziennie od ponad 2 miesięcy i ubytek jest niewielki. 

Na koniec chciałam napisać kilka zdań na temat wszystkich trzech produktów. Krem do rąk zdecydowanie mi się nie spodobał. Emulsję i olejek początkowo postawiłam na równi, jednak teraz sądzę, że olejek bardziej podbił moje serce ze względu na bardzo praktyczne opakowanie. Produkty te nie należą do najtańszych, ale widzę poprawę kondycji moich skórek i paznokci. Na potwierdzenie moich słów wklejam Wam te oto zdjęcia:


Najlepiej oglądać te zdjęcia na powiększeniu klikając w nie. Widać, że skórki miałam przesuszone, a paznokcie się kruszyły i rozdwajały. Teraz zdjęcie (jeden ręki, bo druga ciągle wychodziła poruszona i straciłam cierpliwość ;)) mojej dłoni po kuracji:


Płytka paznokcia, nabrała blasku, skórki są rewelacyjnie nawilżone, po kąpieli bez problemowo dają się zsunąć (pamiętajcie, że wycinając skórki robicie im wielką krzywdę!). Jestem bardzo zadowolona z efektu, który otrzymałam po 2 miesiącach. Szkoda, że nie możecie dotknąć, jakie te skórki są teraz mięciutkie :)

niedziela, 17 lipca 2011

Figowy szampon do włosów normalnych Ziaja

Bohaterem dzisiejszego postu jest figowy szampon do włosów normalnych Ziaji. Zacznę od tego, że mam długie, cienkie włosy, które bardziej przetłuszczają się u nasady, a na końcach są suche. Myje je praktycznie codziennie, więc z radością kupiłam wielką, bo o pojemności aż 500ml butlę szamponu, w dodatku za coś około 7zł.


Co obiecuje producent? Szampon z ekstraktem z figi przeznaczony do mycia włosów normalnych. Nie zawiera mydła. Łagodnie myje i pielęgnuje włosy. Wygładza, odżywia i wzmacnia włókna włosów. Zwiększa odporność na uszkodzenia i działanie czynników zewnętrznych. Zapobiega rozdwajaniu się końcówek włosów. Dobrze się pieni, ma świeży i przyjemny zapach. Zawiera:
- nawilżający ekstrakt z figi
- prowitaminę B5 o wysokim powinowactwie do włókien włosów
- naturalne coco-glukozydy, obniżają odtłuszczający wpływ środków myjących, wyjątkowo łagodne, idealne dla skóry dzieci, przyjazne dla środowiska
- polyquaternium - substancję kondycjonującą włosy
- delikatne składniki myjące pochodzenia roślinnego

Szampon ma przyjemny, ale bardzo delikatny zapach. Jest on wyczuwalny jedynie w czasie mycia, nie utrzymuje się później na włosach. Jest przezroczysty, co mnie nieco zdziwiło, ponieważ przywykłam już do kolorowych szamponów. Słabo się pieni, przez co odruchowo nabieram go więcej.

Co do samego działania, to myje włosy do takiego stopnia, że aż trzeszczą z czystości :) Niestety, ale niesamowicie je splątuje. W moim przypadku powstaje jeden wielki kołtun, z którym dosłownie czasem sobie nie radzę. Czasem muszę ze 3-4 razy nakładać odżywkę i ją spłukiwać, żeby włosy dało się później rozczesać. Mimo wszystko i tak strasznie się szarpią i właśnie z tego powodu ten szampon się u mnie totalnie nie sprawdził. Bo choć włosy są czyste, to nie jestem w stanie znieść codziennej szarpaniny nad wanną :(

Nie zauważyłam, żeby zapobiegał rozdwajaniu się końcówek, ale o wzmocnieniu włosa zdecydowanie nie może być mowy. Od kiedy odstawiłam ten szampon i używam go raz w tygodniu to jest dobrze. Mam zamiar go wyzerować i na nim zakończyć swoją nieudaną przygodę z szamponami Ziaji.

piątek, 15 lipca 2011

Kredka do oczu, Vipera, Ikebana 254 Ocean

Gdy ponad miesiąc temu dostałam od Vipery paczuszkę z kosmetykami do testowania na widok kredki do oczu byłam lekko przerażona. Wiadomo co dzieje się z przesyłkami na poczcie, więc spodziewałam się, że kredka będzie dobra tylko do pierwszego temperowania. Jednak Ikebana całkowicie mnie zaskoczyła.
Kredka ta przewinęła się Wam pewnie już na wielu blogach. Od początku urzekło mnie jej opakowani i ten misterny biały wzorek- jestem wzrokowcem, więc takie rzeczy na mnie działają. Dostałam odcień nr 254 o nazwie ocean. Dostępnych jest 10 odcieni:

Odcień, który dostałam jest moim faworytem z całej tej palety kolorów, choć w rzeczywistości wygląda inaczej niż na powyższym obrazku. Faktycznie ma kolor oceanu, który raz jest bardziej niebieski, raz fioletowy. Spójrzcie same:
Kredka jest miękka, bardzo łatwo się nią rysuje. Byłam w szoku, że choć przyszła do mnie pocztą, nie była połamana. Bardzo dobrze się ją temperuje. Co do jej trwałości to przy obecnych upałach nawet daje rady, jednak w bardziej ekstremalnych sytuacjach (u mnie ostatnio była to spontaniczna wycieczka rowerowa i wtedy kredka się rozmazała tylko na jednym oku :)) radzę użyć czegoś innego. Jednak weźmy pod uwagę to, że w temperaturze 30stopni mało który makijaż pozostaje idealny cały dzień ;) Mnie kredka i tak zaczarowała i już planuję zaopatrzyć się w kolejne odcienie (po głowie chodzi mi lagoon, naomi i orchid).
Za 9zł otrzymujemy dobry produkt, który w kilka sekund pozwala wyczarować nam prosty, ale bardzo ładny makijaż. Myślę, że warto skusić się na choć jeden kolor tej kredki i wyrobić sobie własne zdanie na jej temat. Myślę, że spokojnie mogę określić ją mianem dobra i tania :)

Na koniec chciałam Wam pokazać moje ostatnie zakupy, czyli to, czego recenzji możecie się spodziewać w najbliższym czasie. Z tego wszystkiego najbardziej mnie zachwyciło masło do ciała z Bielendy, ale jeszcze za wcześnie, żebym mogła coś więcej powiedzieć ;)

czwartek, 14 lipca 2011

Alterra Mleczko do ciała brzoskwinia i liczi

Na temat kosmetyków Alterry czytałam bardzo dużo dość skrajnych opinii. Nie czuję się kompetentna do tego, żeby oceniać je pod względem ich składu, tego czy faktycznie są one wegańskie itd. Chcę napisać jak oceniam mleczko do ciała o zapachu brzoskwini i liczi z mojego punktu widzenia i tego co dla mnie jest najważniejsze ;) Oczywiście jeżeli ktoś Was ma większą wiedzę na temat tych kosmetyków to z chęcią przeczytam co ma o nich do powiedzenia.


Za 10zł dostajemy 250ml mleczka, ja swoje kupiłam w promocji za 8zł. Ogólnie ceny całej serii są bardzo przystępne. Nazwanie tego produktu mleczkiem moim zdaniem nie jest zbyt trafne- jest ono bardzo gęste i jednocześnie treściwe- kropelka wielkości grochu wystarczy na nasmarowanie nogi. Z tego powodu mleczko to jest bardzo wydajne- moje używam już drugi miesiąc i zostało 1/5 opakowania. Nie pozostawia na skórze tłustej warstwy, szybko się wchłania i mocno nawilża- zawsze używam go na noc i rano dalej mam mięciutką i miłą w dotyku skórę. Przy regularnym stosowaniu okres ten się znacząco wydłuża :) Samo opakowanie jest bardzo proste. Łatwo się otwiera, dozuje, a jak produkt się kończy stawia się do góry nogami i po sprawie. 


Jeśli chodzi o egzotyczny zapach jakim jest liczi i brzoskwinia to mam mieszane uczucia. W opakowaniu zdecydowanie bardziej przebija się zapach brzoskwini, który jest bardzo przyjemny. Na skórze na pierwszy plan wychodzi jednak liczi. Wcześniej nawet nie mogłam skojarzyć jak ono pachnie, choć bardzo lubię jego smak. Niestety na skórze kojarzy mi się on z zapachem szałwiowych cukierków na ból gardła. Piszę niestety, ponieważ tego typu zapachy nie należą do moich ulubionych, choć nie mogę napisać, że są jakoś nieprzyjemne.


Podsumowując to bardzo dobre i treściwe mleczko, które intensywnie nawilża naszą skórę. Jest w przystępnej cenie, do tego wydajne. Z racji tego, że nie przypadł mi do gustu jego zapach, nie sięgnę po nie drugi raz.

Ciekawi mnie Wasza opinia na temat kosmetyków tej firmy- miałyście z nimi do czynienia?

wtorek, 12 lipca 2011

Puder mineralny Bell

Prasowany puder mineralny dostałam od firmy Bell dzięki uprzejmości Pani Ewy za co jeszcze raz serdecznie dziękuję. W moje ręce wpadł odcień nr 30, które całe szczęście dobrze mi pasuje. W sklepie internetowym Bell znalazłam informację, że kosztuje on 14,12zł za 9g. Niestety w szafie Bell, która znajduje się w mojej drogerii nie ma tego pudru, więc nie mogę powiedzieć, czy jego cena różni się w sprzedaży detalicznej i internetowej.
 
www.bell.com.pl
Powiem szczerze, że wg mnie zdjęcie pudru na stronie producenta jest niebyt zachęcające do zakupu. Zazwyczaj jest na odwrót, ale w tym wypadku opakowanie prezentuje się lepiej w rzeczywistości. Opakowanie nie zawiera lusterka ani aplikatora, ale dla mnie to żaden problem.
Co na temat pudru możemy się dowiedzieć ze strony producenta: Ten lekki, ultradelikatny puder tworzy na skórze niewidzialną warstwę absorbującą sebum, aby makijaż wyglądał świeżo przez cały dzień. Oparta na minerałach formuła przeznaczona jest dla wszystkich rodzajów skóry, w tym również dla skóry wrażliwej. Kosmetyk zawiera witaminę E znaną jako witamina młodości. Aksamitna formuła pudru z minerałami optycznie zmniejsza niedoskonałości skóry i zapewnia zdrowy wygląd cery. Puder idealnie wykańcza makijaż, pozostawiając skórę gładką i matową. Ładnie wyrównuje koloryt i pozostawia na skórze satynowy film.
Rzeczywiste zużycie mam już o wiele większe, ale zdjęcia robiłam jakiś czas temu ;) Zacznę od tego, że moja cera nie ma problemów z nadmiernym wydzielaniem sebum i nie ma tendencji do świecenia się. Schody zaczynają się w pogodę jaką mamy obecnie za oknem- wtedy często rezygnuję z podkładów (całkowicie albo na rzecz kremów tonujących) i na buźkę nakładam właśnie puder matujący.

W moim przypadku ten puder spisał się na medal. Kupiłam sobie do niego mały pędzelek kabuki i nakładanie stało się prawdziwą przyjemnością. Po jego nałożeniu mam pewność, że skóra przez wiele godzin będzie matowa i przyjemna w dotyku. Niestety nie wiem jak sprawdzi się przy bardziej wymagających cerach. Puder ten dodatkowo ładnie tuszuje (choć nie wiem, czy to dobre słowo) wszelkie niedoskonałości i nie podkreśla suchych miejsc. Dodatkowo puder ładnie stapia się ze skórą. 
Używam go prawie codziennie od ponad miesiąca i zużycie jest niewielkie. Jestem pewna, że jeszcze długo mi posłuży, choć jak trochę się opalę to będę musiała odłożyć go do szafki, bo będzie dla mnie za jasny. 

Uważam, że to dobry produkt dla osób, których cery nie są bardzo problematyczne. Cieszę się, że nasze rodzime, polskie firmy mają w swojej ofercie produkty, do których z chęcią będę wracać. W tym przypadku skłoni mnie do tego poza bardzo korzystną ceną dobra jakość i działanie, które w 100% zaspokaja moje pudrowe wymagania :)

EDIT:
Wrzucam zdjęcie składu, o którym całkowicie zapomniałam ;)


niedziela, 10 lipca 2011

Nie, bo niebo :)

Dziś pora na prezentację pierwszego lakieru z przesyłki od Barbry, którą ostatnio sprezentował mi mój chłopak :) Będzie to odcień nr 456 o uroczej nazwie nie, bo niebo. Jestem nim totalnie zauroczona i coś mi mówi, że narobię Wam na niego ochoty :) Wszystko mi się w nim podoba od samego odcienia, aż op kształt buteleczki. Spójrzcie:
Do pełnego krycia wystarczą dwie warstwy. Aplikacja jest bardzo łatwa i przyjemna- pędzelek jest tak przycięty, że praktycznie nie brudzi skórek. Kolejnym plusem jest też to, że lakier szybko wysycha. Na zdjęciu widzicie lakier na trzeci dzień od nałożenia, więc trzyma się on bardzo dobrze ;) Nie widać żadnych odprysków czy startych końcówek.
Jestem zakochana w tym kolorze. Nie mogę oderwać wzroku od paznokci, szczególnie na słońcu, gdy widać jak pięknie się one mienią. Już teraz jestem pewna, że jeszcze nie raz zrobię zakupy na stronie Barbry, gdzie dobre jakościowo i w pięknych odcieniach lakiery może kupić już za 8zł. Zdecydowanie polecam! :)

sobota, 9 lipca 2011

Kokosowa terapia skóry i zmysłów. Kokosowy balsam do ust Ziaja. Moje nowe lakiery

Już od dawna miałam ochotę na ten balsam do ust. Jak wiecie lubię Ziaję, uważam, że ma sporo dobrych produktów. Niestety, zdarzyło się jej wypuścić na rynek kilka bubli. Czy tak było i tym razem? Niestety kokosowemu balsamowi do ust w moim odczuciu jest o wiele bliżej do kosmetycznego niewypału niż udanego produktu.
Kosztuje on zaledwie 5zł za 10ml produktu. Jak zawsze w przypadku Ziaji cena jest bardziej niż przystępna :) Podoba mi się to, że balsam jest w pudełeczku, zwiększa to szanse na to, że sam balsam nie będzie przez wszystkich "zmacany". Poza tym balsam ładnie pachnie kokosem, lecz niestety na tym kończą się jego zalety. Po nałożeniu na usta zaczynają mnie one nieprzyjemnie szczypać, podejrzewam, że producentowi chodziło o efekt chłodzenia, ale mówiąc delikatnie mu nie wyszło. W smaku jest obrzydliwy. Nie rozumiem dlaczego tak się dzieje- przecież ktoś kto wypuścił to na rynek miał świadomość, że produkt ten (jak i każdy inny do ust) będzie po trochu jedzony. Do tego opakowanie jest bardzo nieporęczne. Najpierw wychodzi go za dużo, później trudno z niego cokolwiek wycisnąć.
Nie wiem czy to ja trafiłam na trefne opakowanie, ale końcówka mojej tubki jest krzywo przycięta przez co drapie mnie za każdym razem, gdy nakładam balsam na usta.
Jeśli chodzi o samo działanie to on wręcz wysusza usta! Żeby jeszcze bardziej się pogrążyć jest strasznie niewydajny.

Miałyście z nim do czynienia?

Na dziś wystarczy tego mojego marudzenia. Po prostu muszę się pochwalić tym, co wczoraj przyniósł do mnie listonosz. Była to paczuszka od Barbry z 3 lakierami, które dostałam od mojego chłopaka :) Niesamowicie się z niej cieszę, ponieważ zawiera ona dokładnie te kolory, które za mną od dłuższego czasu chodziły oraz matujący top coat, za którym od kilku tygodni chodziłam ja i ku mojemu zdziwieniu nigdzie nie mogłam go dorwać- panie w drogeriach często robiły wielkie oczy na samo hasło lakier matujący... Tak prezentuje się moja trójeczka :) Poza matującym top coatem w jej skład wchodzi szara migotka (452) i nie, bo niebo (456)
Śliczne, prawda? :)

piątek, 8 lipca 2011

Odżywczy krem do rąk Wanilia Yves Rocher

Nawiązując do poprzedniego wpisu na temat waniliowej wody toaletowej z Yves Rocher dziś przedstawię Wam krem do rąk z tej samej linii zapachowej. Kosztuje 18zł za 200ml. Tutaj możecie o nim poczytać na KWC, jego ocena tam to 4,14/5- myślę, że to całkiem sporo :)
Myślę, że tym co przyciąga uwagę i na pierwszy rzut oka najbardziej zachęca do zakupu tego kremu jest jego opakowanie. Uwielbiam (i wiem, że nie jestem w tym odosobniona) opakowania z pompką. Nic bardziej wygodnego i higienicznego :) Za to wielki plus, jednak muszę się przyczepić do jednej rzeczy- kiedy nie ma mnie w domu kilka dni i po powrocie zabieram się za krem to niestety, ale trochę zasycha to, co jest w dozowniku. Jednak zawsze jest to malutka ilość, którą mogę przeboleć ;)

Według producenta: Odżywczy krem do rąk idealny na co dzień. Wzbogacony w olejki roślinne zapewnia skórze delikatność i elastyczność. Lekka, nietłusta konsystencja szybko się wchłania.Składniki pochodzenia roślinnego: wanilia Bourbon pochodząca z upraw biologicznych, olej z awokado, masło karite bio, olejek ze słodkich migdałów, żel z aloesu bio, gliceryna roślinna.

Początkowo myślałam, że 18zł to dużo jak na krem do rąk, ale przecież jest go dwa razy więcej niż w standardowej tubce. Do tego jest bardzo wydajny. Używam go intensywnie od jakiś dwóch miesięcy i widzicie ile go zużyłam? Doprawdy niewiele. Jeśli chodzi o zapach- wiadomo jest to kwestia indywidualna, ale mnie totalnie urzekł. Żałuję, że YR nie wypuściło kremów do rąk o zapachu malinowym- wtedy używałabym tylko ich do końca życia ;) Jego konsystencja jest bardzo lekka, szybko się wchłania, ale przez długi czas czuć, że dłonie są miękkie i odpowiednio nawilżone. Nie pozostawia tłustej warstwy na dłoniach, która mi osobiście bardzo przeszkadza, kiedy smaruję ręce w ciągu dnia i muszę czekać, aż staną się zdatne do użytku ;) Co najważniejsze- świetnie nawilża skórę dłoni i to nie tylko tuż po użyciu, ale przy dłuższym stosowaniu widzę, że o wiele lepiej się prezentują.

Dla mnie to wszystko wystarczy, żeby dodać go do grupy moich ukochanych kosmetyków. Rzadko bywam w Yves Rocher, ale ten krem sprawia, że mam ochotę przetestować więcej ich kosmetyków :)

środa, 6 lipca 2011

Woda toaletowa Wanilia z upraw Bio Yves Rocher

Przede wszystkim chciałabym się pochwalić, że zdałam dziś ostatni egzamin i od kilka godzin mój indeks grzecznie spoczywa w dziekanacie co oznacza, że mam już wakacje! :) Bardzo się cieszę, bo ostatni semestr mnie mocno wymęczył ;)

Z racji tego, że mam dobry humor dziś recenzja wody toaletowej, która znalazła się w ulubieńcach czerwca. Mowa o waniliowej wodzie z Yves Rocher. Uwielbiam ich zapachy, dla mnie to takie poprawiacze nastroju zamknięte w buteleczkach. Możemy kupić wersję 20ml za 19zł lub 100ml za 39zł. Wiadomo- bardziej opłaca się kupić większy flakonik, jednak ja uwielbiam często zmieniać te zapachy, mała buteleczka szybko się kończy, a do tego nie zajmuje dużo miejsca w torebce ;)
Moja woda toaletowa nie ma zapachu typowej wanilii, do której przyzwyczaili nas producenci tak aromatyzowanych kosmetyków. Jest on taki bardziej korzenny. Mój chłopak zawsze mówi, że pachnę jak ciasteczko ;) Trudno to opisać, najlepiej samemu się przekonać ;) Yves Rocher oferuje nam wody również o innych zapachach (malina- moja ulubiona, kokos, jeżyna, brzoskwinia) więc jestem pewna, że każdy znajdzie coś dla siebie.

Niestety, ale zapach ten jest bardzo nietrwały, co pewnie dla większości osób skreśli te wody toaletowe z listy zakupów. Wiąże się z tym kolejny problem czyli słaba wydajność. Jednak pomimo tych dość poważnych problemów i tak jestem fanką tych zapachów. Są tak owocowe i letnie przez co od razu wprawiają mnie w dobry humor :)

wtorek, 5 lipca 2011

Ulubieńcy czerwca

Może trochę późno jak na taki wpis, ale nie miałam jak wcześniej go przygotować. Bez zbędnego wstępu zaczynamy :)
  • krem do rąk Farmona Sweet Secret słodki kokos i banany- był moim ulubieńcem w zeszłym miesiącu, w tym również królował. Tyle razy się nad nim już rozpływałam, że po prostu odeślę Was do jego recenzji
  • waniliowa woda toaletowa Yves Rocher- wiem, że nie jest to trwały zapach, słabo u niego z wydajnością, ale mimo wszystko go bardzo lubię i w tym miesiącu sięgałam głównie po tę malutką buteleczkę :)
  • czarny eyeliner Wibo- kiedyś na moje pytanie o najlepszy eyeliner dostałam masę odpowiedzi, żeby go wypróbować- miałyście rację- jest super :) muszę sięgnąć po jego inne kolory
  • zmywacz do paznokci Simple Beauty- kupiłam go w osiedlowym markecie za 1zł. Genialnie pachnie pomarańczą :)
  • lakier do paznokci Bell- pisałam o nim tutaj. Dawno żaden lakier tak mi się nie spodobał jak ten ;)
  • błyszczyk do ust Bell WOW- bardzo się polubiliśmy ;) używam go praktycznie codziennie, bo nie dość, że ładnie wygląda to dobrze nawilża usta. Więcej na jego temat przeczytacie tutaj.
  • szminka Astor Perfect Stay- na jej temat już tyle osób pisało, że nie będę się powtarzać. Napiszę tylko krótko, że genialnie mi się sprawdziła w czasie chrzcin na których byłam, oraz kilku innych, mniej ważnych okazji ;)
  • emulsja odżywczo-nawilżająca Olay Complete- zapomniałam ją ustawić do zdjęcia ;) Pisałam o niej wczoraj i chętnych odsyłam do wpisu na jej temat

poniedziałek, 4 lipca 2011

Emulsja odżwczo-nawilżająca na dzień Olay Complete

Krem, o którym chciałabym Wam dziś opisać mam z wymiany z obojetniejaka. Emulsję odżywczo-nawilżającą na dzień z Olay Complete używam codziennie od dłuższego czasu, zauważyłam wiele pozytywnych efektów i myślę, że najwyższa pora przedstawić go Wam :) Tutaj możecie poczytać o nim na KWC, gdzie jego średnia to 4,27/5- wg mnie to bardzo dobry wynik :) Jego cena to około 20zł za 100ml, ale można upolować o wiele taniej na promocjach.

Co mówi o nim producent? Jest to emulsja stworzona specjalnie po to, by zapewnić skórze wszystko, czego potrzebuje najbardziej, aby wyglądać promiennie i zdrowo. Lekka konsystencja emulsji została specjalnie dostosowana do potrzeb skóry tłustej i mieszanej. Substancje nawilżające w postaci hydroperełek trwale nawilżają skórę do 24 godzin. Emulsja nie pozostawia tłustej warstwy na skórze Witaminy B3, E i prowitamina B5, zawarte w specjalnej formule, odżywiają skórę poprawiając jej kondycję. Filtr o współczynniku SPF15 zapewnia szerokie spektrum ochrony przed promieniowaniem słonecznym UVA / UVB, pomagając zapobiec przedwczesnemu starzeniu się skóry. Efekty: w ciągu 5 dni poprawia kondycję skóry pozostawiając ją promienną i zdrowo wyglądającą. Przebadany dermatologicznie. Nie blokuje porów.

Uf, sporo tego ;) Jaka jest moja opinia? To najlepszy krem do twarzy z jakim miałam styczność od kilku lat. Jestem bardziej niż pewna, że na stałe zagości on w mojej kosmetyczce. Choć jest on przeznaczony do cery tłustej i mieszanej doskonale sprawdził się na mojej suchej skórze. Jest nawilżona, przyjemna w dotyku. Emulsja bardzo szybko się wchłania i nadaje się pod makijaż. Buzia się po niej nie świeci. Dodatkowo zawiera w sobie filtr SPF15- może to nie dużo, ale zawsze coś ;)
Jest to krem zdecydowanie na lato ponieważ w zimniejsze dni nawilżenie może okazać się niewystarczające.

Przypadło mi do gustu też wygodne opakowanie- higieniczny otworek, dzięki któremu nie muszę babrać się palcem w kremie ;) Od kiedy używam tej emulsji moja cera jest zdecydowanie bardziej wygładzona, ma jednolity kolor i jest taka promienna :) Bardzo się cieszę, że odkryłam ten krem- to mój pierwszy produkt z tej firmy, ale coś czuję, że nie ostatni ;)

niedziela, 3 lipca 2011

Golden Rose Miss Selene 209

Ten post będzie krótki, ale treściwy. Ostatnio naszła mnie ochota na jakiś jaśniejszy lakier do paznokci. Choć kolor wybrałam bardzo ładny, jestem strasznie zawiedziona jego jakością. Okej, nie mogę wymagać wiele od lakieru za 3zł, ale miałam już inne z tej serii i były w porządku :(
Lakier ten jest niesamowicie rzadki i choć mam na paznokciach 5 (!) warstw nadal są prześwity! Brzydko smuży, schnie nieskończenie długo, już w kilka godzin po aplikacji mam odpryski :( Do tego strasznie podkreśla skórki. Pod lakier dostają się pęcherzyki powietrza. Pościel odciska się na nim nawet w drugą noc po malowaniu. Żeby tego było mało zużycie widoczne w buteleczce jest po jednym malowaniu!
Jedyną jego zaletą jest kolor, ale to zdecydowanie za mało. Omijajcie go szerokim łukiem!