środa, 30 listopada 2011

Ulubieńcy jesieni

Były zużycia to muszą być i ulubieńcy ;) Z pewnością nie będzie tu żadnego wielkiego zaskoczenia (poza tym, że po raz dziesiąty nie wpakowałam tu masła Bielendy z granatem ;)). Coraz więcej bubli trafiło do kosza i zostają mi w domu same perełki- podoba mi się to :)

  • balsam do ust Tisane- nie mogło go zabraknąć w tym zestawieniu. Zachwycona tą pomadką już kupiłam sobie jej starszą siostrę w słoiczku i spodziewajcie się, że niedługo i nad nią będę się rozpływać ;)
  • tusz do rzęs The Collosal Voulum' Express Cat Eyes Maybelline- początkowo najbardziej znienawidzony tusz do rzęs przemienił się w mojego ulubieńca. Poświęcę mu na dniach osobny wpis, ponieważ mam sporo na jego temat do powiedzenia ;)
  • woda toaletowa Currara Touch & Die- zapach kupiłam na początku lata i niezbyt się na tamtą porę roku nadawał. Jest to orientalno-owocowy zapach z pazurem, niesamowicie trwały i intensywny. Mogłabym go wąchać całymi dniami.
  • mydło pod prysznic Ziaja Maziajki Bąbelkowa Cola- przepraszam, że butelka ma na sobie zacieki, ale cały czas stoi pod prysznicem i stąd takie nieestetyczne ślady :( Zacznę od tego, że mydło podbiło moje serce zapachem, wydajnością (używam myjki i ilość żelu wielkości ziarnka grochu wystarczy, żeby uzyskać mnóstwo piany), ceną (8zł za 500ml). Poza tym dobrze myje i nie przesusza skóry, to moje pierwsze mydło pod prysznic z Ziaji i z pewnością długo nie zamienię ich na żadne inne :)

poniedziałek, 28 listopada 2011

Listopadowe zużycia

 Z pewnością nie jedna z Was zna to uczucie, kiedy wszystko, ale to dosłownie wszystko kończy się w tym samym momencie. U mnie taka kulminacja nastąpiła właśnie w listopadzie. Na szczęście prawie wszystkie produkty mogłam zastąpić sięgając do szuflady- magazynu ;) Oto co w tym miesiącu ląduje w koszu:

  • peeling myjący Joanna o zapachu żurawiny- jakie są te peelingi wszyscy wiemy i nie ma co na ten temat pisać. Wersja żurawinowa najbardziej mi odpowiada pod względem zapachu, niestety jest najsłabiej dostępna :(
  • olejek rycynowy- ostatnio bardzo go chwaliłam i chyba nieco zapeszyłam, ponieważ zaczął mi strasznie obciążać włosy. Wykończyłam go jako odżywkę do paznokci i obecnie robię sobie przerwę od olejków na włosy.
  • sorbet pod prysznic słodki kokos i banany Sweet Secert Farmona- przepięknie pachnący, umilający każdy prysznic produkt. Muszę sobie sprawić jego bardziej zimową wersję :)

    niedziela, 27 listopada 2011

    Zaczarowany ołówek

    Nie od dziś wiadomo, że diabeł tkwi w szczegółach. W makijażu często pozorne drobnostki potrafią odmienić wygląd twarzy. Jakiś czas temu wspominałam Wam o tym, że w Schleckerze znalazłam cudowny produkt do makijażu. Dziś pora, żebym powiedziała coś więcej na jego temat. Chodzi o cień do powiek w kredce z firmy Basic.
    Szafę Basic w Schleckerze można porównać do szafy Wibo w Rossmannie. Pewnie wiele osób o ich kosmetykach słyszało, ale z racji tego, że Schleckery znajdują się tylko w mniejszych miejscowościach nie miało do nich dostępu. Jakiś czas temu wśród całkiem sporego asortymentu kosmetyków kolorowych znalazłam tam kilka cieni do powiek w kredce w różnych kolorach. Mój wybór padł na najjaśniejszy, nie jestem Wam w stanie podać numerku, ponieważ był on na naklejce zabezpieczającej. Jednak wybór kolorów akurat tych kredek jest dość ubogi i nie ma tam więcej tak jasnych ;) Kosztowała mnie około 9-10zł.
    Kredkę kupiłam, ponieważ brakowało mi czegoś do rozświetlania wewnętrznych kącików oka. Kredka świetnie się do tego nadała, czasem nakładałam ją na całą powiekę i też efekt bardzo mi się spodobał. Zawsze używałam pod taki makijaż bazy, więc nie mogę się wypowiedzieć na temat jej trwałości samej w sobie, jednak z bazą pozostawała na miejscu przez długie godziny. Z czasem znalazłam jej kolejne zastosowanie a mianowicie podkreślanie linii brwi. W tym przypadku sprawdziła się najlepiej. Dosłownie w kilka sekund brwi stają się bardziej wyraziste. Teraz kredka ta jest obowiązkowym elementem każdego mojego makijażu :)



    Pojawił mi się za to problem innej natury, a mianowicie fakt, że zatemperować ją można tylko temperówką ze Scheckera, wszystkie inne do niej nie pasują, a ja nie pomyślałam o tym przy jej zakupie. Dlatego teraz czeka mnie kolejna wyprawa za miasto po temperówkę :)

    piątek, 25 listopada 2011

    Owocowy koktajl

    Balsam do ciała z witaminami i jogurtem Isana kupiłam jeszcze przed wakacjami. Miałam wtedy szał na owocowe zapachy i nakupowałam mnóstwo kremów i balsamów w takich wariantach. Skutek tego jest taki, że chyba cała zima mi upłynie pod znakiem letnich woni ;) To moje drugie mazidło z Isany, niestety nie tak udane jak krem do ciała z oliwą z oliwek, który recenzowałam dawno temu choć i tak jestem z niego bardzo zadowolona :)


    Balsam otrzymujemy w wielkiej, bo 400ml butli. Jest ona bardzo wygodna- ma praktyczne zamknięcie, można ją postawić do góry dnem. Sam jej wygląd nie jest zbyt zachęcający, no ale nie możemy wymagać wszystkiego od kosmetyku, który kosztuje grosze, ponieważ jego cena waha się w zależności od promocji od 5-8zł.


    Jestem pod dużym wrażeniem jego działania. Używałam go głównie w lecie, jesienią i teraz wykańczam resztki. Stopień nawilżenia jest dobry, szczególnie dla skóry normalnej. Posiadaczki suchej odsyłam jednak do czegoś innego. Jeśli Wasza skóra nie jest wymagająca, to myślę, że warto się nad tym balsamem pochylić. Nie teraz, ponieważ na zimę uważam go za niewystarczający produkt do pielęgnacji, ale w cieplejszym okresie jak najbardziej. Polubiłam go głównie za to, że szybko się wchłania, nie klei się po aplikacji, a skóra długie godziny po aplikacji jest nawilżona i pięknie wygląda. Niestety na dłuższą metę zaczął mnie irytować jego owocowy zapach- nie mogę powiedzieć, że zaczął mi śmierdzieć, jednak jest na tyle intensywny, że już mi się przejadł. Konsystencja jest typowo balsamowa- mała ilość wystarczy, żeby nasmarować całkiem sporą powierzchnię ciała. Sama do niego nie wrócę, mam już dość balsamów w opakowaniach 400ml, które nigdy się nie kończą ;) Poza tym jeszcze tyle produktów do wypróbowania przede mną ;)

    wtorek, 22 listopada 2011

    Bo ładny wygląd to nie wszystko.

    Kilka miesięcy temu dostałam od firmy Vipera paczuszkę z różnymi produktami. Znajdował się w niej m.in. transparentny puder matujący z serii Cashmere Veil. Trafił mi się odcień 703 i na stronie producenta możemy na jego temat przeczytać, że: doskonale dopasowuje się do każdej cery, matowi nieestetyczne świecenie się skóry. Nie kolorując utrwala makijaż, a nawet wielokrotnie nakładany, nie odkłada się widoczną warstwą na skórze.

    Zacznę od strony techniczno-wizualnej. Puder ma cudowne opakowanie, wzorek bardzo mi się podoba. Dodatkowo otrzymujemy go w równie dopracowanym pod względem graficznym kartoniku. Widać, że firma dba o szczegóły, które potrafią cieszyć oko :) Po odpakowaniu puszek oddzielony jest specjalną folą od samego produktu- kolejny plus. Sam puszek jest porządnie wykonany, jednak nie korzystam z niego zbyt często, ponieważ wolę od niego pędzle. Puderniczka ma też lusterko dzięki czemu puder idealnie nadaje się do tego, aby zabrać go ze sobą na cały dzień, aby móc spokojnie wykonać jakieś poprawki...
    ...no właśnie, poprawki. Tu przechodzimy do jego działania, na którym niestety nieco się zawiodłam. Przede wszystkim puder ten pozostawia na twarzy kolor i to całkiem mocny. Przy nakładaniu go puszkiem trzeba się sporo nagimnastykować, żeby nie porobić sobie kolorowych placków na twarzy, co gorsza ma tendencję do tego, żeby ciemnieć.  Z kolei kiedy używam do niego pędzla niesamowicie się osypuje. Matuje całkiem nieźle, choć nie mam problemów ze świecącą się buzią. Jak łatwo się domyślić samym ładnym opakowaniem produkt ten nie przekonał mnie do siebie. Kosztuje około 15zł i wiem, że na tej półce cenowej znajdują się o wiele lepsze produkty, jak choćby mój ulubiony puder z Bell. Miałyście z nim może do czynienia?

    Na koniec skład: Talc, Mica, Kaolin, Isopropyl Stearate, Zinc Stearate, Titanum Dioxide, Zea Mays (Corn) Starch, Lanolin Oil, Lauroyl Lisine, Parfum, Methylparaben, Propylparaben, +/- : CI 77491, CI 77492, CI 77499, CI 77891, CI 19140, CI 15850, CI 15850:2. (15.03.2010)

    niedziela, 20 listopada 2011

    Jagody ze śmietaną

    Dawno nie pokazywałam Wam żadnego nowego lakieru do paznokci. Ostatnio używam w kółko jednych i tych samych ;) Dziś jednak pora na prezentację mojego najnowszego nabytku a mianowicie lakieru Colour Alike od Barbry. Pochodzi z jesiennej kolekcji Miasto jest moje, jego numer to 463, a nazwa to wrzosowisko. Na stornie faktycznie miał kolor wrzosowy, jednak po nałożeniu na paznokcie dwóch warstw (bo tyle jest potrzebnych po pełnego krycia) kolor wyszedł ciemniejszy niż w buteleczce. Dla mnie to po prostu jagody ze śmietaną :)

    Uwielbiam lakiery Barbry. Mają genialne kolory oraz właściwości. Są trwałe, spokojnie wytrzymują nawet 5 dni bez odprysków. Bardzo przyjemnie się je nakłada, mają wygodny pędzelek oraz świetną konsystencję. Również ich niezaprzeczalną zaletą jest cena. 7,99zł za tak świetne lakiery to nie lada gratka ;) W buteleczce mamy 8ml produktu, wg mnie taka ilość jest świetna. Lakieru o większej pojemności i tak bym nie zużyła.

    Kolor niesamowicie mi się spodobał. Jest podobny do lakieru Catrice, który ostatnio pokazywała Lady In Purplee. Też może się kojarzyć z opakowaniem czekolady Milka i jej rozkoszną krówką :) Co do krówki to skusiłam się również na lakier o właśnie takiej nazwie z tej samej serii i na dniach z pewnością też Wam go pokażę :)

    Miłego dnia :)

    sobota, 19 listopada 2011

    TAG: Kosmetyczne must have

    Wczoraj Lajfstyle zapoczątkowała nowy TAG, a mianowicie kosmetyczne must have. Bardzo lubię czytać o kosmetykach, które inny uważają za swoich ulubieńców, dlatego sama z chęcią dodam coś od siebie :) Wielkie pozdrowienia dla autorki całej zabawy :)


    Zasady:
    • Wymieniamy 5 ulubionych produktów, które używamy codziennie. Jeśli macie ochotę może być to kolorówka lub pielęgnacja. Wszystko zależy od Was i Waszych upodobań. 
    • Następnie zapraszamy inne bloggerki do wzięcia udziału w zabawie. :)


    • krem do rąk-  nie wyobrażam sobie dnia bez użycia kremu do rąk. Jestem od nich uzależniona. Przetestowałam już ich całe mnóstwo i najprawdopodobniej to właśnie ten z Neutrogeny jest mi pisany. Za jakiś czas napiszę na jego temat nieco więcej ;)
    • tusz do rzęs- bez tuszu nie wychodzę z domu. Rzęsy maluję praktycznie codziennie i ostatnio moim ulubionym tuszem stał się The Collosal Volum Express Cat Eyes od Maybelline. Początkowo go nienawidziłam, jednak gdy odleżał swoje moje zdanie na jego temat zmieniło się o 180 stopni. 
    • mydełko naturalne- na zdjęciu widzicie jeszcze nieodpakowane mydełko z Mydlarni Tuli (te, które stoją w łazience nie prezentują się zbyt pięknie ;)). Obecnie używam oliwkowego prosto z Grecji  oraz Owsianki Tuli, która czeka na zrecenzowanie ;)
    • masło do ciała- uwielbiam masła do ciała tak jak i sam proces ich nakładania. Ostatnio moje serce skradło masełko z Bielendy z granatem. Jest po prostu genialne.
    • róż do policzków- bez różu moja buzia wydaje mi się wyglądać tak płasko. Obecnie najczęściej sięgam po róż z Inglota w odcieniu 73.

    Do zabawy standardowo zachęcam wszystkich, a taguję następujących pięć dziewczyn:

    Miłego dnia :*

    piątek, 18 listopada 2011

    Kosmetyk niewyjściowy

    Na początku wakacji na blogach i YT panował mały szał na punkcie kremu tonującego Ziaja Nuno. Wszyscy go sobie chwalili, ja zakodowałam sobie w głowie, że muszę ten krem znaleźć i tak się stało. Zapłaciłam za niego około 8zł i byłam przekonana, że mam idealny produkt na lato. 

    Krem ten przeznaczony jest do cery trądzikowej, zanieczyszczonej, skłonnej do wyprysków. Jak wszystkie produkty z serii Nuno jest przeznaczony dla nastolatków (myślę, że w gimnazjach powinni je rozdawać, żeby dziewczynki nie nakładały na twarz tego, co codziennie możemy obserwować na ulicach mijając stare maleńkie z pomarańczowymi buziami ;)).

    Docelowo krem ten miał być dobrą alternatywą dla ciężkich podkładów, których staramy się w lecie unikać. Faktycznie, jest on dość lekki, do tego wygląda naturalnie. Efekt taki osiągniemy jednak jedynie w dwóch przypadkach- jeśli szybko i dokładnie go rozsmarujemy na twarzy (w przeciwnym wypadku utworzą nam się okropne smugi) oraz jeśli nie mamy bardzo jasnej karnacji. Najjaśniejszy odcień, z serii którego jestem posiadaczką jest po prostu ciemny! Może nie bardzo ciemny, ale zdecydowanie nie nadaje się dla jasnych cer. Na zdjęciu dokładnie tego nie widać, ale jest to problem powszechnie znany- praktycznie każda osoba, która stosuje ten krem się na to żali.

    Tak jak jestem w stanie szybko i dokładnie rozetrzeć to cudo na twarzy, to niestety nie jestem w stanie nic poradzić na to, że gdy na dworze jest bardzo ciepło krem ten się waży na twarzy... Potrafi cały przykleić się do nosków okularów przeciwsłonecznych i zejść z twarzy, gdy ściągamy okulary. W tym momencie upada idea używania go w lecie.

    Z wyżej wymienionego powodu sięgałam po niego tylko w chłodniejsze letnie dni. Teraz sięgam po niego w te dni, kiedy nie czuję potrzeby wyglądać idealnie. Nie lubię nie mieć niczego na twarzy, więc posiłkuję się tym kremem. Delikatnie wyrównuje koloryt, w sam raz żeby móc wyjść na niedługo z domu i nikogo nie wystraszyć ;) Nie spowodował u mnie żadnych podrażnień czy innych niemiłych niespodzianek.


    Więcej do niego z pewnością nie wrócę, odradzam jego zakup, choć wiadomo, że każdemu pasuje co innego.  U mnie się nie sprawdził, do tego przedziwnie pachnie i dość szybko znika z twarzy. Nie podoba mi się też jego skład. Mówiąc krótko Ziaji dziękujemy w temacie kremów tonujących ;) Także niestety wielki hit okazał się być dla mnie wielką klapą.

    czwartek, 17 listopada 2011

    Oczyszczający kwiat lotosu w tubce

    Maseczki z Avonu zawsze omijałam szerokim łukiem. Zdarzyło mi się mieć dwie, z czego żadna nie przyniosła pożądanych efektów. Pierwsza była z serii Planet Spa, już nie pamiętam dokładnie jaka była jej nazwa, miała rozgrzewać. Niestety po aplikacji wydzielała tak okropny zapach, że przyprawiało mnie to o mdłości... Z kolei drugą opisałam na blogu w tej notce. Nie zrobiła totalnie nic.

    Miałam jednak to szczęście, że w czerwcu tego roku wygrałam w jednym z konkursów zestaw kosmetyków i była wśród nich maseczka z serii Planet Spa, a dokładnie maseczka głęboko oczyszczająca pory "Tajski kwiat lotosu". Po moich wcześniejszych doświadczeniach z maseczkami byłam do niej sceptycznie nastawiona. Jednak już po pierwszej aplikacji bardzo się polubiłyśmy i ten stan trwa do dziś.

    Maseczkę tę nakładam zawsze na twarz po wcześniejszym oczyszczeniu jej peelingiem. 5 minut wystarczy, ale z liliowego koloru zmieniła się w totalnie zaschniętą białą skorupkę. Wyraźnie widać jak szybko wysycha- pierwszy raz spotkałam się z takim efektem po nałożeniu maski i muszę przyznać, że ciekawie to wygląda :)  

    Jeśli chodzi o samo działanie to również jestem z niej bardzo zadowolona. Po jej użyciu pory wyraźnie się zmniejszają, wszelkie zaczerwienienia i podrażnienia zmniejszają się. Na dłuższą metę widzę, że moje kropki na nosie powoli znikają. Uwielbiam efekt wygładzonej i miękkiej buzi, który otrzymuję po jej nałożeniu.

    Na zdjęciu obok możecie zobaczyć jak wyglądam tuż przez zmyciem tego cuda z twarzy. Można kogoś przestraszyć :) 

    Maseczka zdecydowanie jest jednym z moich ulubionych produktów. Pięknie pachnie, działa, jest szybka w użyciu. Efekty są praktycznie natychmiastowe- więcej do szczęścia nie potrzebuję. Jeśli chodzi o jej wydajność to też sprawuje się bardzo dobrze choć oczywiście to zależy od tego, kto ile i jak często ją nakłada. Mi wystarczy cienka warstwa raz na tydzień.

    Jeśli macie dostęp do produktów Avonu serdecznie Wam ją polecam, niestety nie jestem w stanie powiedzieć ile dokładnie kosztuje- na KWC jej cena to 26zł, jednak wiadomo, że w takich katalogach zakupy robi się głównie na promocjach ;)

    Miłego wieczoru! :*

    poniedziałek, 14 listopada 2011

    Pomadkowy hit

    Od pewnego czasu na blogach i na YT przelała się fala zachwytów nad balsamem do ust Tisane. Nie mogłam pozostać obojętna na wszystkie pozytywne opinie i wybrałam się na poszukiwania. Moim celem była jednak pomadka w sztyfcie a nie klasycznym słoiczku, który pamiętam jeszcze z podstawówki. Zależało mi na takiej formie, ponieważ kończył się mój ukochany Carmex, którego zawsze miałam w torebce i potrzebowałam czegoś nowego na chłodniejsze dni, kiedy carmoxowe chłodzenie jest niezbyt pożądane. Tisane w sztyfcie znaleźć nie było łatwo, jednak się udało- w którejś z rzędu aptece dorwałam go za 12zł.

    Według producenta: Balsam wygładza, nawilża, odżywia szorstkie, spierzchnięte usta. Regeneruje naskórek ust uszkodzonych wskutek działania czynników atmosferycznych, otarć oraz opryszczki. Chroni usta przed niekorzystnym wpływem mrozu, wiatru, deszczu, słońca. 

    Już po tytule posta możecie się domyślić, że będę tą pomadką zachwycona. Moje usta mają tendencję do przesuszania się, wystarczy, że mocniej wieje wiatr i już mi pierzchną. Od kiedy używam tego balsamu problem ten zniknął. Usta są bardzo przyjemnie nawilżone i to nie na pięć minut, ale na dłuższy czas. Oczywiście jeśli będziemy w międzyczasie jeść lub pić to nie spodziewajmy się cudów ;) Podoba mi się też efekt delikatnego nabłyszczenia warg. Używam jej od około miesiąca i muszę powiedzieć, że zauważyłam, że coraz rzadziej po nią sięgam, ponieważ nie czuję takiej potrzeby. Pomadka ma bardzo ładny zapach oraz całkiem niezły smak- wiadomo, że nie jest to produkt do wąchania czy jedzenia, ale takie czynniki też są istotne, prawda? :)

    Wygoda użycia również przemawia na jej korzyść. Wiele osób twierdzi, że jest to gorsza wersja pomadki w słoiczku- jeśli tak, to nie mogę się doczekać aż wpadnie mi w łapki coś lepszego od tego :) Jak tylko wyzeruję moją wazelinę, której używam na noc wersja w słoiczku zagości w mojej kosmetyczce. Z pewnością sztyft jest mniej wydajny, jednak wydaje mi się, że jest to cecha pomadek tego typu. Pewnie nie jedna z Was się zastanowi po co płacić za pomadkę dwa razy tyle co za zwykłą od Nivei- wydaje mi się, że ten kto raz sięgnie po balsam Tisane nie będzie chciał wrócić do czegoś innego. Chyba, że do Carmexu- obawiam się, że konsystencja tej pomadki może okazać się przeszkodą w stosowaniu jej w cieplejszym okresie. Na chwilę obecną jest to mój pomadkowy hit :)

    Skład: Olea Europaea Oil, Sucrose Tetrastearate Triacetate, Ricinus Communis Seed Oil, Petrolatum, Hydrogenated Coco Glycerides, Paraffin, Lanolin, Mel, Echinacea Purpurea & Melissa Officinalis Extract & Silybum Marianum Extract, Cera Alba, Lauryl PEG/PPG-18/18 Methicone, Glyceryl Stearate, Propylene Glycol, Ethylhexyl Palmitate, Palmitoyl Oligopeptide, Tocopheryl Acetate, Sorbitan Isostearate, Ethyl Vanillin, Tribehenin, Propylparaben, Methylparaben.

    sobota, 12 listopada 2011

    Baslam Tuli czyli mój lek na całe zło

    Jakiś czas temu pisałam Wam o zamówieniu, które przyszło do mnie z Mydlarni Tuli. Poza mydełkami skusiłam się na balsam do ciała w kostce w kształcie przeuroczej róży. Za balsam wraz z opakowaniem zapłaciłam 11zł, teraz widzę, że zmieniono pudełko i cenę na 10zł. Balsam bez pudełka kosztuje 8zł. Jego waga to 50-60g.
    www.mydlarnia-tuli.pl
    działanie:   balsam w kostce ma twardszą konsystencję niż masło kosmetyczne. Zawiera wosk pszczeli, masła : kakaowe i shea, olej ze słodkich migdałów oraz specjalne dodatki : witaminę E, która działa jako przeciwutleniacz. Bez dodatków zapachowych.  Topi się w kontakcie ze skórą choć nieco wolniej niż masło kosmetyczne - wpływa na to zarówno wosk jak i masło kakaowe, którego temperatura topnienia jest wyższa niż masła shea. Dzięki temu, podczas nakładania na skórę wykonujemy równocześnie masaż.
    Wchłania się także nieco wolniej niż wspomniane masło kosmetyczne TULI shea, ale tworzy grubszą warstwę ochronną czyli działa silniej okluzyjnie, co pośrednio może poprawiać  nawilżenie głębszych warstw skóry.
    Świetnie zmiękcza naskórek, a zwłaszcza skórki wokół paznokci oraz miejsca szczególnie wysuszone, pokryte stwardniałym naskórkiem jak łokcie czy pięty.  Ponieważ zawiera sporo masła kakaowego osoby, które mają problemy z zaskórnikami powinny mieć to na uwadze (przypisuje mu się działania komedogenne, czyli blokujące pory). Główny składnik to olej ze słodkich migdałów, który jest lekkim olejem, świetnie wchłanianym i nie tworzącym tłustej warstwy.  


    Zacznę od tego, że balsam ma wszechstronne zastosowanie. Kupiłam go, aby wypróbować jako krem do rąk, jednak sprawdził się też w wielu innych przypadkach.
     
    Jako krem do rąk używam go jedynie na noc. Przez to, że ma inną formę niż zwykłe kremy, z którymi mam zazwyczaj styczność początkowo wręcz nie mogłam się doczekać jego aplikacji. Może i nie jest ona tak prosta i szybka jak w przypadku zwykłego kremu w tubce, jednak efekty są warte poświęcenia mu uwagi. Dłonie po całej nocy są przyjemnie nawilżone i widzę, że od kiedy go używam regularnie coraz rzadziej sięgam po krem do rąk w ciągu dnia. Również skórki wokół paznokcia wyglądają o wiele lepiej.

    Jako krem do stóp sprawdza się wprost genialnie. Od jakiegoś czasu zaczęłam nakładać jego grubą warstwę na noc, na stopy skarpetki i mogę się teraz poszczycić stopami gładkimi jak pupa niemowlaka :) Świetnie pomagają likwidować przesuszone miejsca.

    Jako balsam do ust użyłam go w sumie z własnego lenistwa. Leżałam już w łóżku i nie chciało mi się wstawać po wazelinę, więc sięgnęłam po to, co miałam po ręką. Teraz nie chcę  używać już nic innego :) Pożegnałam się z suchymi skórkami na ustach na dobre :)

    Jako balsam do ciała stosuję go zawsze wieczorem tego dnia, kiedy jestem na basenie. Do stosowania na co dzień na całe ciało jest zbyt tłusty, jednak profilaktycznie raz w tygodniu sprawdza się doskonale ;)
     

    Mogłam bym jeszcze długo tak pisać gdzie znalazłam mu zastosowanie. Uratował mój nos podczas przeziębienia, kiedy chusteczki bardzo mocno mi go podrażniły. Jestem też pod wielkim wrażeniem jego wydajności, ponieważ używam go dość intensywnie od ponad miesiąca, a ubytek jest niewielki. Cieszy mnie też fakt, że jest on bezzapachowy. Po ostatnich przygodach ze śmierdzącymi kosmetykami jest on dla mnie istnym wybawieniem. Teraz zastanawiam się jak mogłam bez niego sobie radzić wcześniej. Jestem przekonana, że wyprze część kosmetyków, które mam, a radziły sobie średnio. 


    Jakby tego było mało spójrzcie na jego skład :) Bardzo się cieszę, że odkryłam tę Mydlarnię. Obsługa w niej jest na bardzo wysokim poziomie, do zamówienia dostałam gratis dodatkowe mydełko (o którym napiszę wkrótce), Pani Joanna podchodzi indywidualnie do każdego klienta i wyczerpująco odpowiada na moje pytania dotyczące kosmetyków dostępnych na stronie. Balsam Tuli śmiało mogę określić moim odkryciem roku :)

    poniedziałek, 7 listopada 2011

    Kosodrzewina u fryzjera

    Od zawsze zazdrościłam innym dziewczynom ich grubych i gęstych włosów. Niestety mi trafiły cienkie, a na dodatek mam niezbyt ich dużo. Pamiętam, że z żalem porównywałam moje warkoczyki w podstawówce, gdzie zrobiony z połowy włosów mojej koleżanki był grubszy niż mój z wszystkiego co mam ;) Ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma ;) I tak zapuszczałam, zapuszczałam i zapuszczałam, aż mogłam się poszczycić doprawdy długimi włosami. I taki stan trwał przez wiele lat, aż do dzisiaj ;)

    Źródło: www.polki.pl
    Włosy sięgające połowy pleców skróciłam aż do ramion. Pewnie niejedna z Was, która z trudem zapuszcza włosy puka się teraz w głowę ;) Uważam, że była to bardzo dobra decyzja- choć dość spontaniczna. Pozbyłam się mocno przesuszonych i połamanych końców które były moją zmorą. Fryzura jest teraz o wiele lżejsza i podobam się w niej sobie.

    Wybaczcie głupią minę, ale na modelkę to ja nie mam zadatków ;) Fryzjerka doradziła mi, żeby zrobić coś a'la przedłużonego boba- z tyłu włoski są nieznacznie krótsze. Ciężko mi się przyzwyczaić do siebie w nowej odsłonie, jednak 10 lat z długimi włosami robi swoje ;) Teraz mam zamiar uderzyć ze wzmożoną mocą w ich pielęgnację, jednak muszę uważać, żeby nie przedobrzyć, ponieważ moje kłaczki bardzo łatwo obciążyć i uzyskać odwrotny efekt od zamierzonego.Stąd moje pytanie- jaką odżywkę mi polecicie? Moja z apteczki babuni mocno mi się przejadła i z chęcią sięgnę po coś nowego :) Chodzi mi głównie o ułatwienie rozczesywania- przy tej czynności pożegnałam się z największą ilością włosów :(

    Miłego wieczoru! :*


    piątek, 4 listopada 2011

    Serii Sopot Spa ciąg dalszy

    O mojej miłości do Ziaji pisałam już nie raz. Wiele jej produktów to dla mnie istne perełki, bez których nie wyobrażam sobie codziennej pielęgnacji. Dziś jednak chcę Wam przedstawić produkt, który zdecydowanie się do tej grupy nie zalicza. Po płyn micelarny Sopot Spa sięgnęłam przez przypadek- stał przy kasie, kosztował 5zł więc aż żal było go nie wziąć. Buteleczka zawiera 200ml płynu.

    Początkowo byłam nim zachwycona. Nie maluję się mocno, więc płyn ten nie miał problemów, aby zmyć makijaż. Niestety po jakiś dwóch tygodniach używania zaobserwowałam u siebie całkiem spory wysyp nieprzyjaciół. Czytałam na kilku blogach, że dziewczyny miały podobnie w przypadku tego produktu, więc go odstawiłam. Od razu było lepiej. Za jakiś czas sięgnęłam po niego ponownie i niestety znowu pogorszył się stan mojej cery.

    Z wyżej wymienionego powodu musiałam zrezygnować z używania go do całej twarzy- zmywam nim makijaż oczu- w tym przypadku sprawdza się bardzo dobrze, jednak jeśli choć kropelka dostanie nam się do oka to piecze niemiłosiernie. Sprawia to, że dość niechętnie po niego sięgam, często myję nim pędzelek do kresek ;)

    Reasumując- na nic mi jego dobre właściwości myjące, skoro po jego użyciu pojawiają mi się na twarzy niemiłe niespodzianki. Cieszę się, że po lekturze Waszych blogów wiedziałam, że mam na niego uważać. Był to mój pierwszy płyn micelarny i choć nie będę go dobrze wspominać, to jestem pewna, że na nim się moja przygoda z tego typu produktami nie skończy. Już mam w planach zakup micela od Avy oraz słynnego z Bourjois. 

    Podobnie płyn ten nie zraził mnie do Ziaji- każda firma ma swoje lepsze i gorsze produkty. Dziś odebrałam z apteki ziajowy peeling czekoladowy i już nie mogę się doczekać pierwszego użycia. Nie wiem jakim cudem wcześniej nie wpadł mi w oko- może miałyście z nim już do czynienia? Kocham peelingi, najchętniej używałabym ich codziennie ;)

    /www.ziaja-sklep-warszawa.pl
    Po moim ostatnim narzekaniu na maseczki poszłam do apteki i porozmawiałam sobie z panią farmaceutką. Poleciła mi osławione na YT oraz blogach kapsułki Dermogal A+E. Ciekawe, czy też ogląda kosmetyczne filmiki ;) Tym sposobem razem z peelingiem Ziaji w moim zamówieniu znalazły się te oto rybki. Będę je stosować co drugi wieczór zamiast kremu- zobaczymy co to będzie- dziś pierwsze podejście :)
    http://cokupic.pl

    czwartek, 3 listopada 2011

    I znowu pudło

    Po ostatnich nieudanych próbach z nawilżającą maseczką Rilanji sięgnęłam do szuflady z zapasami, bo kolejną saszetkę. Tym razem padło na głęboko nawilżającą maseczkę z Perfecty. Zawiera w sobie sok aloesowy, wyciąg z kwiatu pomarańczy i jest przeznaczona do cery odwodnionej i zmęczonej- wydawałoby się, że będzie jak znalazł, niestety pudło! W saszetce mamy 10ml i kosztuje ona około 3zł. Starczyła mi równo na 5 aplikacji.

    Intensywnie nawilżająca maseczka polecana po 25. roku życia, do pielęgnacji wszystkich typów cery, a w szczególności odwodnionej, zmęczonej, o szarym kolorycie. Zawiera wyciąg z peruwiańskiego drzewa TARA, który wraz z czystym sokiem aloesowym gwarantuje głębokie i długotrwałe nawilżanie skóry. Esencja z kwiatu pomarańczy łagodzi podrażnienia, a kompleks witamin i aminokwasów odżywia komórki. Dzięki zawartości lipidów zbożowych maseczka znakomicie regeneruje skórę przywracając jej gładkość i wypoczęty wygląd. 

    Maseczka ta jest produktem, który mogę opisać dosłownie jednym zdaniem- nie nawilża, a wręcz wysusza skórę. Robiłam do niej pięć podejść, za każdym razem było to samo. Po zmyciu czułam, że skóra twarzy jest mocno ściągnięta, suche skórki były widoczne o wiele bardziej niż przed aplikacją, a krem znikał jak woda na przesuszonej ziemi. Zdecydowanie nie jest to efekt, którego oczekuję od produktu głęboko nawilżającego. 

    Na szczęście maseczka szybko się skończyła i z pewnością do niej nie powrócę. W zapasach mam jeszcze wersję Perfecty z migdałami- w niej pokładam całkiem spore nadzieje, jeśli również się nie sprawdzi to pożegnam się z maseczkami tej firmy.

    Mam też pytanie do Was- jakie są Wasze ulubione maseczki nawilżające? Zbliża się zima, a ja dalej nie mam swojego faworyta w tej kwestii :(

    Skład: Aqua, Glyceryl Stearate, Ceteareth-20, Ceteareth-12, Cetearyl Alcohol, Cetyl Palmitate, Dicaprylyl Ether, Hexyldecanol, Hexyldecyl Laurate, Paraffin Oil, Glycerin, Cephalins, Disodium Cocoamphodiacetate, Lecithin, Retinyl Palmitate, Tocopheryl Acetate, D-Panthenol, Pyridoxine HCL, Calcium Panthotenate, Amino Acids, Imperata Cylindrica, PEG-8, Carbomer, Propylene Glycol, Caesalpinia Spinosa Oligosaccharides, Aloe Barbadensis, Citrus Dulcis, Triethanolamine, Disodium EDTA, Ethylparaben, Methylparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Benzyl Salicytate, Butylphenyl Methylpropional, Hydroxyisohexyl-3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Limonene, Alpha-Isomethyl Ionone, Linalool, Parfum, C.I.19140, C.I.42051.

    wtorek, 1 listopada 2011

    Październikowe zużycia

    Kolejny miesiąc, kolejny worek zużytych produktów- jestem z siebie zadowolona :) Ostatnio zmieniło się nieco moje podejście do kosmetyków (o tym w innym poście), więc tym bardziej się cieszę, że zrobiłam sobie miejsce na nowe smakołyki ;)

    • krem do ciała Athena's Treasures- zużycie tego kremu sprawiło mi największą radość. Strasznie nieprzyjemny produkt- słabo nawilża, źle się wchłania, brzydko pachnie i jest drogi...
    • puder matujący z Bell- wykończyłam go co do grama. Bardzo fajny produkt, żałuję, że się skończył. Jestem pewna, że kupię go ponownie, jak się na niego natknę.
    • waniliowa woda toaletowa Yves Rocher- mój zapach tego lata. Bardzo lubię te wody, choć wiem, że są średnio trwałe. Na pewno sięgnę po nie jeszcze nie raz :) Teraz mam ochotę na wersję malinową i kokosową ;)
    • pomadka Nivea miód i mleko- moja ulubiona pomadka Nivei. Znalazłam jednak coś o niebo lepszego od niej, więc byłam zmuszona ją porzucić ;)
    • mus do ciała słodki kokos i banany Farmona- zachwycałam się nim już tyle razy, że więcej nie będę ;) Po prostu uwielbiam!
    • krem do twarzy do skóry wrażliwej rumianek i mak Avon Naturals- krem ten zużyłam już w zeszłym miesiącu, ale zapomniałam go pokazać- pudełko służyło mi za nowe opakowanie oliwkowego kremu, który był za gęsty, żeby wydobyć go z tubki. Krem ten to taki zwyklaczek, który nie zrobił na mnie najmniejszego wrażania- nie kupię ponownie.
    • błyszczyk Twilight- chłopak kupił mi dla żartu, zużyłam całkiem na poważnie ;) Byłby świetny, gdyby nie spore drobinki brokatu, które lubiły robić sobie wycieczki po mojej buzi ;)