Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podkład. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podkład. Pokaż wszystkie posty

piątek, 2 stycznia 2015

Lirene Ideale Glam&Mat&Świnka Piggy

Poszukiwania podkładu idealnego chyba nigdy się nie skończą. Kolejny produkt się u mnie nie sprawdził. Tym razem był to fluid matująco rozświetlający Lirene Glam&Mat. Dostałam go w paczce z Laboratorium Kosmetycznego Dr Ireny Eris. Ciemniejszy odcień oddałam koleżance, jaśniejszy zostawiłam sobie.


Opakowanie łudząco przypomina buteleczkę Bourjois Healthy Mix, którego bardzo nie lubię. Może to był znak? ;) 30ml kosztuje około 40zł. Podkład pachnie bardzo podobnie do toników Lirene, zapach jest całkiem intensywny i utrzymuje się na pędzlu nawet mimo mycia! Krycie oceniam na średnie, z pewnością nie zakryje większych niedoskonałości czy cieni od oczami. Od czego mamy jednak korektory?


Działanie matujące i rozświetlające w jednym produkcie w moim odczuciu się wyklucza. Ani jednego, ani drugiego nie zaobserwowałam, co gorsza najbardziej moją uwagę przykuła kiepska trwałość produktu. Po kilku godzinach się ściera i zbiera we wszystkich załamaniach skóry. Najgorsze jest jednak to, że mocno podkreśla suche skórki, co po całym dniu poza domem prowadzi do tego, że po powrocie straszę samą siebie w lustrze. Od makijażu oczekuję, że poprawię swój naturalny wygląd. W tym przypadku wymowny będzie fakt, że lepiej czułam się bez niczego, niż z nim na twarzy....


Kwaśną wisienką na torcie jest oczywiście jak to zazwyczaj bywa kolor... Na zdjęciu widzicie porównanie z Revlonem Colorstay w odcieniu 150. Okropna świnka, która lubi odznaczać się przy linii żuchwy. Zdecydowanie nie będę już go używać, puszczę w świat. Nie ma co się męczyć z bubelkami ;)

piątek, 5 września 2014

Odkrycie ostatnich miesięcy: Holika Holika, Essential Clearing Petit BB Cream SPF 30

Niedawno był wpis o nieudanym kremie CC, dziś pora na moje małe odkrycie tego roku jakim jest krem BB Holika Holika Essential Clearing Petit SPF 30. Trafiłam na niego zupełnie przypadkiem, kiedy ktoś go polecał u kogoś w komentarzach. Miał być to dobrze kryjący, trwały i niezapychający krem BB. Stwierdziłam, że co mi szkodzi wypróbować, szczególnie, że nie był drogi, bo razem z przesyłką kosztował około 35zł za 30ml


Holika Holika ma całą serię kremów BB Petit: odżywczy, rozświetlający, z zieloną herbatą, nawilżający oraz mój czyli oczyszczający. Jego głównym składnikiem ma być wyciąg z drzewa herbacianego, ale trudno mi to stwierdzić, bo na opakowaniu wszystko jest napisane krzaczkami ;) Przyznam szczerze, że nie liczyłam na wyjątkowe właściwości pielęgnacyjne tylko na to, żeby dobrze prezentował się na twarzy. Nie zawiodłam się ;)


Przy okazji wspomnę, że cieszę się jaki postęp jest z moją walką z trądzikiem. Przy takich wypryskach wystarczy mi już czasem tylko korektor. W zakładce trądzik można zobaczyć jak źle było ze mną w zeszłym roku. Zawsze mnie też bawi jak oglądam gładkie cery i czytam o wyimaginowanych problemach wymagających mocnego krycia :D Do rzeczy, poniżej zdjęcie obrazujące krycie kremu BB:


Nie wiem jak Wy, ale ja jestem zachwycona. To co się jeszcze przebija mogę spokojnie zakryć cienką warstwą korektora. Krycie oceniam tu na piątkę z plusem! Zwróćcie uwagę na delikatne rozświetlenie oraz wyrównanie kolorytu koło skrzydełek nosa czy pod oczami. Mam ogromne cienie, które na drugim zdjęciu wyglądają całkiem nieźle. Krem ma dobrą trwałość, przypudrowany moim obecnie ulubionym pudrem Catrice, trzyma się cały dzień. Prędzej korektor mi się zetrze niż on ;) 


Kolor jest jasny i wydaje mi się, że dla większości będzie się nadawał tylko w chłodniejsze miesiące. Ja wciaż z utęsknieniem czekam na moje wakacje, więc póki co jest dla mnie dobry. To produkt w sam raz dla tych, którzy zawsze wybierają najjaśniejsze odcienie w drogerii. Jego konsystencja może być jego jedynym minusem. Jest całkiem treściwy i są pewne problemy z jego rozprowadzeniem. Nakładanie go pędzlem było kłopotliwe, robiły się smugi. Poradziłam sobie z tym wracając do początków swojej makijażowej przygody czyli nakładania palcami ;) 


Krem faktycznie nie zapycha, ale jakiegoś dobrego wpływu na skórę nie zauważyłam, cóż primum non nocere. Przy jego nakładaniu trzeba jednak pamiętać o tym, że mniej znaczy więcej i nie przesadzić z jego ilością. Wtedy tworzy się efekt maski, który nie wygląda dobrze. 

Jestem tym kremem zachwycona. Niestety jest dostępny tylko przez internet, ale wystarczy wejść na Allegro i gotowe ;) Mam nadzieję, że Was do niego zachęciłam. Teraz widzę różnicę między kremem BB z Azji a z naszych drogerii ;)

niedziela, 29 czerwca 2014

Lirene Magic Make-up

Najwyższa pora rozprawić się z kosmetykiem, na który miałam wielką ochotę, a okazał się być ogromnym rozczarowaniem. Postanowiłam poczekać z zakupem Magic Make-up'u Lirene na pojawienie sie pierwszych recenzji, ale miałam to szczęście, że został mi on przysłany przez Laboratorium Kosmetyczne Dr Ireny Eris. Jego regularna cena to około 30zł za 30ml. 


Producent określa ten produkt mianem nawilżającego kremu, który zmienia się w rozświetlający fluid. Jego lekka konsystencja sprawia, że krem wtapia się w skórę, dopasowując do każdego typu cery. Niestety, ale zupełnie nie mogę się z tym zgodzić. Co więcej, jak dla mnie ten krem w ogóle nie nadaje się do nakładania na twarz. Nie sprawdził się u mnie pod żadnym względem. 


Po przeczytaniu opisu na opakowaniu liczyłam na lekki krem nawilżający, który ma w sobie odrobinę pigmentu. Tak bardzo się rozczarowałam....


Sama tubka jest bardzo elegancka i widać, że Lirene idzie w dobrą stronę jeśli chodzi o design produktów. Tylko co z tego, skoro podkład znajdujący się w szkaradnym opakowaniu jest o niebo lepszy od tego? 


Co mi nie odpowiada w tym kremie? Wiele. Po pierwsze konsystencja. Nie ma nic wspólnego z lekkim kremem, bardziej przypomina pastę... Niestety wiążą się z tym kolejne minusy: cera się bardzo szybko przetłuszcza, równomierne rozprowadzenie ktemu graniczy z cudem. Pędzlem jest to praktycznie niewykonalne, po aplikacji palcami trzeba ekspresowo myć ręce, żeby nie zostawić wszędzie odcisków tłustych paluchów...


W białym kremie zatopione są malutkie granulki z pigmentem. Przy rozcieraniu uwalniają kolor, który określę jednym słowem: tragedia. Nawet jeśli jakimś cudem ten ciężki i lepki krem komuś będzie odpowiadał, to obawiam się, że gama kolorystyczna będzie już problemem nie do przejścia. 


Dostałam odcień 02 naturalny. Powienien się nazywać 99 najciemniejsza pomarańcza. Bo jak inaczej nazwać to?


Nawet przy dobrych chęciach nie jestem w stanie zrobić z tym niczego. Ciężki, tłusty, pomarańczowy: czy to przypadkiem nie wszystkie cechy, których w tego typu produktach chcemy za wszelką cenę uniknąć? 


Do tego wszystkiego jeszcze się po chwili utlenia i ciemnieje. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Pomysł był świetny, ale wykonanie fatalne. Prawda jest taka, że nie wyszłam z nim na twarzy z domu, bo byłoby mi wstyd. Chyba gorszej opinii wystawić już nie można :(

niedziela, 27 kwietnia 2014

Hity blogosfery, które zupełnie się u mnie nie sprawdziły

Od dłuższego czasu chodziło mi po głowie zestawienie kilku kosmetyków, które są szeroko zachwalane w blogosferze urodowej, a które zupełnie się u mnie nie spisały. Przyznam, że nie miałam najmniejszego problemu z doborem niechlubnej piątki. Podejrzewam, że wiele osób nie zgodzi się z moimi opiniami, jednak jestem gotowa na obronę swojego stanowiska ;) Jasną sprawą jest, że wolałabym, żeby każdy zakup okazał się być udany. Nie ma jednak co się oszukiwać, tylko dlatego, że daną rzecz polecają setki innych osób. Co mnie tak zawiodło? Zapraszam do lektury:


1. Suchy szampon Batiste- tu jestem pewna, że ściągnę na siebie gromy ;) Niestety suchy szampon robi na moich włosach więcej złego niż dobrego. Próbowałam go używać na różne sposoby i zawsze było tak samo źle. Zamiast obiecywanego odświeżenia otrzymywałam w efekcie włosy oprószone mąką, połączone w nieestetyczne strąki. Niestety, przy moich cienkich i niezbyt gęstych włosach nic nie zastąpi zwykłego mycia. 

2. Masełko do ust Nivea- nie wiem co mnie podkusiło, żeby je kupić. Fajnie, że było tanie, ale co z tego. Praktycznie nie nawilża ust tylko pokrywa je parafinową warstwą, po starciu której wargi są w wyjściowym stanie. Co więcej, zauważyłam, że przy regularnym stosowaniu potrafi przesuszyć usta! 

3. Podkład Bourjois Healthy Mix- ulubieniec całego świata. U mnie się warzy, zdarzy mu się ściemnieć, podkreślić suche skórki, nieestetycznie się ścierać... Jak tylko robi się trochę cieplej to nawet nie patrzę w jego stronę, bo wiem, że będę wyglądać gorzej po jego nałożeniu niż przed... Fajne krycie tu niestety nie pomoże. Z każdym nowym testowanym podkładem widzę w nim coraz więcej wad.

4. Spirulina- zielony proszek, który miał być lekiem na całe zło świata. Ile to ja się nie naczytałam o cudownych maseczkach, które sprawiały, że twarz była jak nowa. U mnie jedynym efektem było podrażnienie skóry...

5. Szampon Garnier Ultra Doux z awokado i masłem shea- mam problem z włosami, bo choć łatwo przetłuszczają się u nasady, to są suche jak wiór na końcach. Gdy w pewnym momencie odpuściłam sobie nakładanie olejków itp. to ta różnica mocno się pogłębiła. Postanowiłam spróbować zachwalanego szamponu, który miał tak nie przesuszać moich zmaltretowanych końców. Owszem, przesuszenie ustąpiło, bo włosy były tłuste, jakby niedomyte z olejku. Włosy przetłuszczone na całej długości zaraz po myciu? Tego jeszcze nie grali ;)

Podzielcie się ze swoimi typami hitów blogosfery, które zupełnie Wam nie podeszły!

piątek, 25 kwietnia 2014

Podkład matujący Catrice All Matt Plus Shine Control 010 Light Beige

Jak widać słabo mi idzie odwyk od kosmetyków Catrice. Dziś na tapecie będzie podkład matujący All Matt Plus Shine Control w odcieniu 010 Light Beige. Od razu zaznaczę, że nie jest to recenzja, a pierwsze wrażenia po blisko dwóch tygodniach użytkowania. Dostałam od koleżanki jego sporą odlewkę i na jej podstawie próbuję się przekonać, czy warto brać całą flachę ;) Wiem, że posty o podkładach, szczególnie ze zdjęciami pokazującymi krycie cieszą się duże powodzeniem, więc oto jestem :)

catrice.eu
Podkład kosztuje 27zł za 30ml w regularnej cenie. Posiadam najjaśniejszy odcień 010 Light Beige i pierwsze, co od razu rzuca się w oczy to jego ziemisty kolor. Dzięki temu mamy pewność, że unikniemy efektu świnki. Z drugiej strony, bez różu czy delikatnego konturowania twarzy, będziemy wyglądać nieciekawie (żeby nie użyć sformułowania jak trup). Spójrzcie na moje porównanie z Bourjois Healthy Mix, tu od razu widać o czym piszę ;)

Ze względu na krótki czas używania podkładu nie mogę się wypowiedzieć na temat jego wpływu na skórę. Póki co nie zauważyłam, żeby mnie zapychał, ale kto wie co będzie dalej ;) Mogę natomiast powiedzieć, że faktycznie podkład matuje fenomenalnie. Przy mojej mieszanej cerze spisał się świetnie, często nie musiałam sięgać po puder, a przez długie godziny na twarzy nie działo się nic złego! Jeżeli chodzi o krycie, to jest ono dość delikatne. Spójrzcie same:

Polecam kliknąć w zdjęcie, żeby powiększyć :)

Bardziej jest tu mowa o wyrównaniu kolorytu. Oczywiście wiadomo, że od wszelkich większych problemów mam korektor (notabene też z Catrice...) i nie wymagam od podkładu efektu fotosklepu ;)

Ważne jest, żeby przy aplikacji nie przedobrzyć z ilością, bo wtedy podkład ciemnieje i robią się z nim różne dziwne rzeczy. Lepiej nałożyć go mniej i ewentualnie coś dołożyć niż zmywać wszystko. Zasada ta tyczy się właściwie wszystkich podkładów, ale myślę, że warto ją przypomnieć ;)

Póki co (podkreślam, że są to moje pierwsze wrażenia) z pokładu jestem zadowolona. Potrzebowałam chwili, żeby przestawić się na niego z Healthy Mixa (podkładowej porażki roku) i po moim początkowym zniechęceniu zaczynam się z nim lubić. Jedynej rzeczy, do której się nigdy nie przekonam jest jego dziwny, nieco ogórkowy zapach, który wyczuwam przez cały dzień. Jestem przyzwyczajona do nieco większego krycia, ale może warto zostawić je tylko na większe okazje? ;)

niedziela, 20 października 2013

Podkład nawilżający Bourjois Healthy Mix

Jakiś czas temu nie wyobrażałam sobie wyjścia z domu bez podkładu. Nawet w największe upały musiałam mieć coś na twarzy. Dopiero pod wpływem blogów zaczęłam nabierać przekonania, że mocna tapeta niekoniecznie mi służy. O ile w przypadku odstawienia czarnej kredki do oczu, ciemnych pomadek czy intensywnych róży nie miałam problemu to gorzej było z podkładem. Chciałam czegoś, co będzie lekkie, choć trochę kryjące oraz przede wszystkim nieobciążające. Długo szukać nie musiałam, podkład nawilżający Bourjois Healthy Mix nawinął się sam ;) Kupiłam go już w nowej wersji podczas fajnej promocji w Hebe, 40zł za 30ml. Jego regularna cena jest około 20zł wyższa. 


Opakowanie jest z pompką. Szkoda, że zrezygnowano z udogodnienia obecnego w poprzedniej wersji jakim było zasysanie podkładu do góry wraz z jego ubytkiem (pewnie ma to jakieś fachowe określenie, które nie jest mi znane ;)). Teraz, gdy została mi mniej niż połowa buteleczki to muszę mieć ją postawioną na baczność, żeby podkład nabierał się bez problemów. Sam design opakowania mi się podoba, ale ogólnie estetyka produktów Bourjois trafia w moje gusta. 


Odcień, który wybrałam dla siebie to 51 vanilla light. Oczywiście moje zdjęcie zupełnie nie oddaje tego koloru, chodziło mi bardziej o oddanie jego konsystencji, która jest płynna (może nie jak w przypadku słynnego Revlonu, ale jednak ;)). Dzięki temu można nim spokojnie pracować i nie spieszyć, się, że zaraz nam zaschnie (jak to było z lubianym przeze mnie Rimmelem Match Perfection) i zostawi smugi.



Na zdjęciu obok widzicie moje pysio w wydaniu bez makijażu. W takiej wersji zdarza mi się wybrać do sklepu (bez szans na zakup % jeśli nie mam ze sobą dowodu hehe) czy spacer, choć wiadomo, pewniej czuję się z odrobiną krycia na twarzy. Podkład Bourjois miał być właśnie takim produktem, który trochę ukryje moje niedoskonałości jednocześnie nie dając poczucia, że mam coś na twarzy. I w sumie udało się, choć nie obyło się bez pewnych niedociągnięć z jego strony. 




Obok moje pysio z podkładem. Jak widać bardzo ładnie wyrównuje koloryt, krycie może nie jest spektakularne, ale od czego mam korektor? No właśnie. Lubię w nim to uczucie nawilżenia, brak jakichkolwiek podrażnień i zapychania. Gdyby nie jeden minus, nie wahałabym się, żeby nazwać go swoim ideałem i zużywać buteleczkę za buteleczką. 


Pełny mejkap w moim wykonaniu po prawej ;) Wracając do tematu: podkład potrafi się czasem zwarzyć. Na twarzy wygląda wtedy jak całe mnóstwo drobnych podkładowych plamek, które wyglądają okropnie. Zauważyłam, że im dłużej pracuję nam nim pędzlem tym mniejsze są szanse na pojawienie się tego paskudnego efektu. Próbowałam go na różnych kremach i nie ma reguły, że z tym sobie radzi, z tamtym nie, podobnie ma się sprawa z temperaturą. Wielka szkoda, bo choć lubię efekt jaki daje tuż po pomalowaniu się to ta doza niepewności: będę mieć dziś ciasto na twarzy czy nie? mocno mnie irytuje. 

piątek, 3 sierpnia 2012

Podkłady Lirene City Matt oraz Shiny Touch

Cześć Dziewczyny! Chciałabym dziś opowiedzieć Wam nieco więcej o dwóch podkładach, które jakiś czas temu zagościły w mojej kosmetycznej szufladzie. Być może pamiętacie, że od Laboratorium Kosmetycznego Dr Ireny Eris otrzymałam aż pięć podkładów, trzy Shiny Touch oraz dwa City Matt. Zostawiłam sobie po najjaśniejszym z każdej grupy, resztę oddałam Wam. 

Fluid matująco-wygładzający City Matt w odcieniu 203 jasny, okazał się być moim wielkim odkryciem. Idealnie pasuje mi jego kolor (czego nie mogę powiedzieć o drugim podkładzie, ale o tym niżej), konsystencja, zapach i przede wszystkim opakowanie z pompką. Jedno naciśnięcie generuje taką ilość produktu, który spokojnie starcza do pokrycia twarzy oraz szyi. Jak już kiedyś wspominałam czasem nakładam dodatkową cieniutką warstwę podkładu w okolicach brody, tam mam najwięcej do ukrycia ;)

Podkład spisuje się u mnie fenomenalnie. Ładnie wyrównuje koloryt skóry, choć nie ukryje większych pryszczy, ale i tak zawsze nakładam na nie korektor. Wytrzymuje na mojej buzi długie godziny, nie ściera się ani nie roluje, nie zostawia śladów, nie ciemnieje, nie podkreśla porów. Faktycznie dobrze matuje skórę, ale jak już wielokrotnie podkreślałam, używam pudru bambusowego z BU i żadne świecenie się nie jest mi straszne :) W skrócie jestem nim zachwycona i obecnie trzymam go na większe wyjścia, a na co dzień używam podkładu w żelu od Rimmela, dzieje się tak, tylko dlatego, że tamten chcę szybciej wykończyć, ponieważ ma mniej higieniczną formę ;)


Wszyscy kochamy opakowanie z pompką w podkładach :)


Tak wygląda na mojej dłoni. Dla prawdziwych bladziochów jest jeszcze jeden kolor o ton jaśniejszy.

Drugim podkładem, o którym nie mogę za wiele powiedzieć jest fluid rozświetlający Shiny Touch w odcieniu 104 naturalny. Choć był to najjaśniejszy spośród trzech podkładów, które dostałam w paczce, wciąż jest dla mnie sporo za ciemny. Próbowałam go mieszać z innymi, ale wtedy po pierwsze nie mogłam wyrobić sobie zdania stricte o jego właściwościach, a po drugie za ciemny podkład wyglądał tak okropnie, że nie wytrzymywałam z nim dłużej niż kilka minut na twarzy :( Wielka szkoda, bo nie mam żadnego podkładu rozświetlającego i ucieszyłam się na widok tego pana w paczce. Nie ma on w sobie okropnych drobinek co już zapowiadało się całkiem nieźle. W ofercie są dostępne jeszcze dwa jaśniejsze odcienie i pewnie za jakiś czas się nimi zainteresuje. Ten podkład trafi w ręce mojej przyjaciółki, ponieważ ja nie mam warunków, aby w pełni go przetestować :(


Z lewej strony widzicie Shiny Touch, z prwej City Matt. Oba podkłady mają pojemność 30ml i kosztują w granicach 25-30zł. 

piątek, 6 lipca 2012

Podkład matujący Under Twenty Anti! Acne

Cześć Dziewczyny! :) Często przeglądam sobie statystyki bloga i widzę, że podkład matujący Under Twenty Anti! Acne bardzo często się w nich przewijał. Szczególnie nasiliło się to po filmiku Kiediski, która była z tego produktu bardzo zadowolona. Jak wiecie (albo i nie wiecie ;)) dostałam aż 3 sztuki od Laboratorium Kosmetycznego Dr Ireny Eris. Dwie z nich poszły w świat, sobie zostawiłam odcień 120 natural matt. Samo opakowanie zawiera 30ml produktu i kosztuje w granicach 15zł, niedawno widziałam go na promocji w Rossmannie z bransoletką a'la Lilou gratis :D

Przede wszystkim ma pompkę! Kocham pompki w podkładach, nie ma nic lepszego ;) Klikam sobie raz na wierzch dłoni, zbieram pędzlem i jestem gotowa do malowania :) Pompka ani razu mi się nie zacięła, wydobywa z siebie idealną ilość produktu. Zawsze nakładam jedną warstwę na całą twarz, później pozostałościami poprawiam okolice brody, ponieważ zazwyczaj one wymagają intensywniejszego krycia. Podkład się nie roluje, nie waży i spokojnie wytrzymuje na twarzy cały dzień. Oczywiście sprawa nie wygląda już tak różowo przy upałach jakie panują obecnie, ale przy takiej pogodzie po pierwsze zazwyczaj sięgam po krem tonujący, a po drugie jak mam ważniejsze wyjście to używam innego podkładu, o którym napiszę Wam za jakiś czas ;)

Z tym podkładem bardzo się polubiłam z innego powodu- choć nie jest mocno kryjący, zdecydowanie średnio, to radzi sobie z zaczerwienieniami. Owszem, nie działa jak korektor i zawsze po nim muszę coś tam poprawić na niespodziankach, żeby nie straszyć ludzi, ale dzięki niemu wystarczy naprawdę niewielka ilość korektora. Co więcej, faktycznie dobrze matuje skórę. Czasem, nie używałam po nim pudru, a i tak nie miałam problemów ze świeceniem się skóry. W połączeniu z pudrem bambusowym z Biochemii Urody stanowi już duet nie do zdarcia na co dzień. Spokojnie wychodziłam z nim na twarzy na cały dzień na uczelnię i nie martwiłam się tym, że coś mi spłynie, zetrze się czy coś podobnego. Absolutnie nie podkreśla porów i ładnie stapia się ze skórą.


Nie spowodował on u mnie żadnych przykrych niespodzianek jak to się stało w przypadku Rimmela w słoiczku (wpadłam na to dopiero po dłuższej obserwacji buzi i tego jak reaguje na odstawienie różnych kosmetyków), nie podrażniał mnie. Jedyną rzeczą, do której mogłabym się przyczepić jest zabójczy zapach grejpfrutów! Tak własnie, choć może się wydać, że o co mi w ogóle chodzi, że mam z tym jakiś problem, to powiem Wam, że zapach ten jest niesamowicie intensywny i czasem po powrocie do domu, zastanawiam się, czy ktoś tu je grejpfruty ;)

Jeśli chodzi o odcienie to odsyłam Was do zdjęcia wykonanego przez MizzVintage. Ja z moim jednym odcieniem nie mam za bardzo jak pokazać Wam czym one się od siebie różnią ;)

Jak najbardziej polecam go posiadaczkom cer normalnych, mieszanych i tłustych. W przypadku suchych obawiam się, że mógłby powodować przesuszenia. Dla mnie to małe podkładowe odkrycie i z pewnością kupię go ponownie, po prostu zatkam sobie nos ;)

piątek, 6 kwietnia 2012

Saga o kremowym podkładzie w żelu Rimmel Match Perfection odcinek 4782

Podejrzewam, że części z Was może już się robić słabo na widok tego produktu. Jakiś czas temu jego recenzje pojawiały się jak grzyby po deszczu, początkowo były to same zachwyty, później zaczęły się złorzeczenia, aż doszło do takich niedobitków jak ja, które zaopatrzyły się w niego grubo po największym bumie ;)

Kremowy podkład w żelu Rimmel Match Perfection możemy dostać praktycznie w każdej drogerii. Gama kolorystyczna jest wąska, sama miałam problem z tym, żeby dopasować kolor dla siebie, w końcu padło na 103 true ivory, czyli drugi najjaśniejszy. Jego cena to około 30zł za 18ml, jednak ja kupiłam go na promocji na Naturze za 23zł.



Forma słoiczka jest dość nietypowa dla tego typu produktu, ale nie wyobrażam sobie zapakować go do niczego innego biorąc pod uwagę jego konsystencję. Już teraz widzę, że jak podkład zacznie się kończyć, to będę mieć niemałe problemy z jego wydobyciem, szczególnie z brzegów słoiczka- ktoś totalnie nie przemyślał sprawy.


Po odkręceniu niebieskiej nakrętki ukazuje nam się białe wieczko. Moim zdaniem to świetna rzecz, ponieważ dzięki temu produkt nie dostaje się do nakrętki i nie brudzi przez to wszystkiego naokoło. Mam raczej krótkie paznokcie i nie mam problemów z podniesieniem go, jednak wiem, że wiele osób się żaliło na to, że białe wieczko utrudnia im dostanie się do środka. 


Podkład próbowałam nakładać pędzlem oraz gąbeczką, jednak najlepiej mi się nim operuje aplikując go palcami. Ma specyficzną konsystencję, jednak lubię jego dotyk (jakkolwiek to nie zabrzmi...). Trzeba się jednak sprężać przy rozcieraniu i zrobić to w miarę dokładnie, ponieważ w przeciwnym razie zrobią nam się smugi. Właśnie z tego powodu wolę palce, ponieważ pędzlem to się miziam w nieskończoność ;) 

Jeśli chodzi o krycie to oceniam je na średnie. Z racji tego, że mam na twarzy różne ślady po niedoskonałościach to nakładam zawsze dwie cienkie warstwy tego cuda, rewelacyjnie wyrównują mi one koloryt skóry. Nie ukryją w pełni rozwiniętych brzydali, które czasem wyskakują nam na twarzy, ale w tym celu sięgam zawsze po korektor. Podkład ten bardzo dobrze współpracuje z moim korektorem z Bell tak a propos ;)


Kolor, który mam bardzo dobrze mi przypasował i muszę przyznać, że dawno nie miałam podkładu, który dawał mi taki komfort noszenia. Na mojej normalnej skórze trzyma się bez zarzutu przez wiele godzin, używam na co dzień pudru bambusowego i o żadnym świeceniu nie może być mowy. Odradziłabym go jednak tym z Was, które mają bardzo suchą skórę. W mojej ocenie jest to produkt bardzo wydajny, maluję się prawie codziennie i po niecałych dwóch miesiącach zużyłam mniej niż połowę. 

Skrajne opinie na jego temat są tylko i wyłącznie potwierdzeniem tego jaki różne potrzeby ma każda z nas ;) Jak łatwo się domyślicie przyłączam się do grupy jego fanów i z pewnością sięgnę po niego jeszcze nie raz ;)