sobota, 29 października 2011

Ciastka owsiane bez pieczenia

Dziś zapraszam Was do kuchni. Z racji tego, że staram się eliminować słodkości z mojego jadłospisu ciężko mi przetrwać jesień czyli porę, kiedy spożycie czekolady jest najwyższe w ciągu roku. Poszukałam jednak trochę i znalazłam świetny przepis na ciastka owsiane.

Składniki:
  • pół kostki margaryny
  • 7 łyżek mleka
  • 3 łyżki kakao
  • 2 szklanki cukru (tak było w przepisie, jednak ja dodałam 3/4 szklanki cukru brązowego i również ciastka wyszły znakomite)
  • 3 szklanki płatków owsianych



Margarynę wkładamy go garnuszka i ją topimy, stopniowo dodajemy wszystkie pozostałe składniki poza płatkami. Kiedy mamy już jednolitą konsystencję chwilę ją gotujemy (cały czas mieszamy), zdejmujemy z gazu i wrzucamy płatki owsiane. Musimy wszystko bardzo dokładnie wymieszać. Gdy masa jest już gotowa rozkładamy na blaszce wyłożonej pergaminem małe placuszki. Następnie odkładamy je w suche miejsce na całą noc- im dłużej tym lepiej- składniki dobrze się przegryzą a roztopiony cukier wszystko ze sobą scali.


Na zdjęciu wyglądają odrobinę jak krowie placki, możecie mi wierzyć, że smakują wyśmienicie. Ilość dodanego cukru zależy już od danej osoby- dla mnie teraz wszystko jest bardzo słodkie, jednak dla kogoś, kto cukru nie odstawił taka ilość jakiej użyłam może być za mała. Ciastka nie twardnieją na kamień lecz są lekko miękkie- dla mnie nie stanowi to problemu, u mnie w domu i tak znikają w ekspresowym tempie i zjadają je nie tylko miłośnicy zdrowego żywienia ;)


Bonusowo kuchenne kwiatki ;)

środa, 26 października 2011

Ziaja Spot Spa, Krem Ochronny Aktywnie Nawilżający

Kremy do twarzy Ziaji są większości bardzo dobrze znane. Moim ulubieńcem jest ich masło kakaowe, jednak używam go na noc, ponieważ na dzień nie nadaje się pod makijaż. Jakiś czas temu stojąc przy kasie w jednej z moich ulubionych drogerii włożyłam do koszyka dwa produkty z serii Spot Spa- krem do twarzy oraz płyn micelarny. Dziś pora na recenzję tego pierwszego. Z tego co widzę, zrobiłam interes życia, ponieważ za jedno i drugie dałam 5zł- w internecie znalazłam o wiele wyższe ceny- nie wiem jak sprawy mają się w rzeczywistości, ponieważ krem ten nigdzie nie rzucił mi się w oczy.


Standardowy słoiczek Ziaji mieści 50ml produktu. Krem jest zapakowany w kartonik, który jest dodatkowo zawinięty folią, więc mamy pewność, że nikt nam się do środka nie dobrał. Opakowanie choć bardzo proste cieszy moje oko, głównie ze względu na piękny kolor.

Błękitny krem nawilżający do codziennej pielęgnacji cery po 30 roku życia. Produkt hypoalergiczny, testowany na skórze problemowej pod kontrolą lekarzy dermatologów. Zawiera filtry UV, dzięki którym zapewnia ochronę skóry przed szkodliwym działaniem promieni słonecznych i fotostarzeniem.

DZIAŁANIE 
  • Zapobiega transepidermalnej utracie wody.
  • Zapewnia długotrwały efekt nawilżający.
  • Regeneruje lipo-strukturę, poprawia gładkość i elastyczność naskórka.
  • Chroni przed promieniami UV i przedwczesnym starzeniem się.

Jak widać na załączonym obrazku niebieskie jest nie tylko opakowanie, ale i sam krem. Muszę przyznać, że kremik ten przypadł mi do gustu. Przede wszystkim jest bardzo lekki, idealnie nadaje się pod makijaż- ekspresowo się wchłania. Skóra po jego użyciu jest nawilżona przez cały dzień, staje się miękka w dotyku. Krem nie wywołał u mnie żadnych podrażnień, nie zapchał mnie ani nic podobnego. Używam go od około miesiąca codziennie rano i zużyłam około połowy opakowania. Z pewnością do niego wrócę, ale to dopiero w lecie, ponieważ teraz potrzebuję jednak czegoś mocniejszego.

Na uwagę zasługuje również to, jak pachnie- dla mnie rewelacja, seria Sopot Spa cechuje się bardzo przyjemnym i świeżym zapachem, muszę w końcu kupić ich masło do ciała ;)

Wiem, że krem ten ma swojego odpowiednika w postaci kremu przeciwzmarszczkowego, jednak już wystarczającym szaleństwem z mojej strony jest kupno kremu 30+ ;) A prawda jest taka, że na 30 w kółeczku nie zwróciłam uwagi podczas zakupów- bo jeszcze mi do niej sporo zostało ;)

Skład: Aqua (Water), PPG-15 Stearyl Ether, Hexyl Laurate, Canola Oil, Cyclomethicone, Dimethiconol, Glycerin, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Octocrylene, Hydrogenated Coco-Glycerides, Steareth-2, Sorbitol, Algae Extract, Cetyl Alcohol, Cetearyl Alcohol, PEG-20 Stearate, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Propylene Glycol, Panthenol, Porphyra Ubilicalis Extract, Enteromorpha Compressa Extract, Laminaria Digitata Extract, Butylene Glycol, Tocopheryl Acetate, Sodium Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, Carbomer, Phenoxyethanol, Methylparaben, Propylparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Diazolidinyl Urea, Parfum (Fragrance), Sodium Hydroxide, CI 42090 (FD&C Blue No. 1).

niedziela, 23 października 2011

Różowa siła granatu

Dziś pora na produkt, którym zachwycam się już od pewnego czasu. Mowa o maśle do ciała Bielendy, wersji granatowej. I bynajmniej nie chodzi tu o kolor, ale o owoc, na którym bazuje ;) Zapłaciłam za nie w promocji około 12zł, ich regularna cena to 15zł. Słoiczek ma klasyczną pojemność 200ml. Masła te dostępne są w bardzo wielu miejscach, więc nie powinno być problemu z ich zdobyciem. Sama przez długi czas nie zwracałam uwagi na kosmetyki Bielendy, zupełnie nie wiem dlaczego. Teraz z pewnością się to zmieni ;)


Masełko z granatem przeznaczone jest do skóry normalnej. W moim przypadku idealnie sprawdza się teraz, na jesień, na zimę sięgnę po coś mocniejszego, ponieważ moja skóra zdecydowanie nie lubi, gdy za oknem jest zimno. Na szczęście to masło pozawala mi utrzymać ją w bardzo dobrej kondycji. Zacznę od tego, co najbardziej mi się spodobało, a mianowicie zapach, który jest rewelacyjny- słodki a jednocześnie rześki. Kolejne masło, po które sięgam jedynie po to, żeby je powąchać ;) Co więcej długo utrzymuje się na skórze, dla mnie to wielki plus, bo lubię intensywne zapachy. Wolę używać go na wieczór niż z rana, ponieważ zapach jest na tyle mocny, że kłóci się z perfumami. Ale wiadomo, że sam zapach to nie wszystko. 


Masło jest dość gęste, ale bardzo przyjemnie się wchłania. Pozostawia na skórze delikatny film, jednak nie staje się ona od niego lepka. Słabo widać na zdjęciu, jednak masełko ma jasnoróżowy kolor. Masło świetnie nawilża moją skórę (nie mam problemów z przesuszeniami), staje się ona miła w dotyku, a przy regularnym stosowaniu efekt ten utrzymuje się coraz dłużej na ciele. Myślę, że jednak posiadaczki suchej skóry nie będą z niego zadowolone. Sama po skończeniu tego opakowania przerzucę się na coś bardziej treściwego, jednak nie zmienia to faktu, teraz masło w znaczącym stopniu umila mi moją wieczorną toaletę. Jeśli chodzi o jego wydajność to starcza na około miesiąc regularnego stosowania. Ja dobrałam się do mojego już na wakacjach, jednak wtedy okazało się być za ciężkie. Teraz odkrywam je na nowo :) Dużym plusem jest też wygodne opakowanie, które nie tylko cieszy oko, ale sprawia, że produkt możemy wydobyć do ostatniej kropli ;)



Wiele razy spotkałam się z opinią, że masła te są porównywalne to tych z TBS. Niestety nie miałam okazji testować tych drugich, więc za wiele w tej kwestii nie mam do powiedzenia. Ja to masło bardzo lubię, podoba mi się jego zapach, to jak nawilża moją skórę oraz cena. Jednak 15zł to nie to samo co 65zł ;) Muszę jednak przyznać, że od dłuższego czasu chodzi za mną jakieś masło z TBS, chcę je sobie sprawić głównie po to, żeby się przekonać, czy faktycznie ma w sobie to coś ;) Z chęcią poznam Wasze opinie na temat maseł Bielendy jeśli miałyście z nimi styczność. W mojej szafce czeka jeszcze wersja awokado i ma być to moja tajna broń na mrozy ;)

Miłej niedzieli! :*

piątek, 21 października 2011

Rilanja Care, Nawilżająca maseczka z awokado i aloesem

Niestety muszę przyznać, że mam wielkiego pecha do maseczek. Bardzo często sięgam po produkty, które nie robią zupełnie nic, skóra po ich użyciu jest w dokładnie takim samym stanie jak przed. Trafiały mi się nawet takie koszmarki, które pogarszały jej stan. Mam kilku swoich maseczkowych faworytów, jednak ciągle szukam ideału. Tym razem go nie znalazłam :(

Maseczkę Rilanja Care kupiłam w Schleckerze za 2zł. Cena jest jak najbardziej w porządku, szczególnie, że otrzymujemy w zamian dwie saszetki po 7ml. Taka ilość starczyła mi na 9 aplikacji. Sięgnęłam po wersję nawilżającą- moja buzia potrzebuje dodatkowej porcji nawilżenia w okresie jesiennym, więc ten wariant wydał mi się idealny. Po dobraniu się do środka byłam mile zaskoczona przyjemnym zapachem, nie czuć tu tak jak w przypadku masła awokado z Bielendy melona (choć muszę przyznać, że melon ten jest bardzo soczysty, aż chce się masło zjeść). Niestety zapach i wydajność to dwie pierwsze i ostatnie zalety tej maseczki, ponieważ nie spełnia swojej podstawowej roli i praktycznie nie nawilżyła mojej skóry. Co gorsza, jeśli na twarzy mamy jakieś podrażnienia (miałam lekko otarty nos od chusteczek higienicznych) to po nałożeniu maseczki zaczynają one okropnie piec i szczypać. Takie działanie bynajmniej nie wpływa pozytywnie na komfort użytkowania produktu. O wiele lepiej sprawdziła mi się maseczka miód i mleko z tej serii (choć nie powiem, żebym była z niej wybitnie zadowolona). W kolejce czeka jeszcze jedna maseczka z tej serii, tym razem peel-off, mam nadzieje, że lepiej się sprawdzi. 

Wiem, że bardzo wiele osób nie ma dostępu do Schleckera- jak widzicie w tym wypadku to doprawdy mała strata, ale niedługo opiszę produkt z tego sklepu, który totalnie mnie oczarował ;)

środa, 19 października 2011

Skarb Ateny? Chyba nie...

Ostatnio coś zbyt wiele marudzenia jest w moich recenzjach. Na szczęście człowiek uczy się na błędach i widzę, że dzięki blogowaniu coraz rzadziej wpada mi w ręce jakiś trafny towar. Jednak recenzje pomagają się rozeznać w kosmetycznym świecie :) Dziś kolejny wpis z cyklu ku przestrodze. Naturalny krem do ciała Athena's Treasures przywiozła mi z wakacji w Grecji mama. Dostałam go w zestawie z moimi ukochanymi mydełkami oliwkowymi (kilka dni temu napoczęłam drugie, jest równie boskie jak pierwsze) i niestety moje zdanie na jego temat nie będzie tak przychylne.

Tubka ma pojemność 150ml i kosztuje ok. 5-6 euro. W moim odczuciu to całkiem sporo, szczególnie biorąc pod uwagę to, co otrzymujemy w zamian. Zacznę od tego, że krem okropnie pachnie. Zapach jest bardzo sztuczny i nieprzyjemny. Na skórze nie utrzymuje się długo, ale mimo wszystko- nakładanie śmierdziucha to żadna przyjemność. Spodobało mi się to, że tubka była dodatkowo zaklejona (jak pasta do zębów ;))- miałam dzięki temu pewność, że nikt się do niej przede mną nie dobrał- dla mnie to bardzo ważne, właśnie z powodu słabego zabezpieczenia porzuciłam lubiane przeze mnie masełka Joanny.

Krem jest bardzo gęsty, a tubka twarda- miałam problem z wydostaniem produktu, więc przecięłam opakowanie i przełożyłam o pustego słoiczka po kremie do twarzy. Nawet wiele godzin po przeprowadzce dalej wyglądał on jak makaron ;) Niestety, ale gęstość ta znacznie utrudnia aplikację- krem ciężko rozsmarować, długo się wchłania, pozostawia na skórze lepki film


Wszystko to, byłabym w stanie wybaczyć, gdyby krem faktycznie pięknie nawilżał moją skórę- niestety nic takiego się nie dzieje. Nawet nie mam co porównywać jego działania z oliwkowym kremem Iasny (na korzyść tego drugiego). Żeby jeszcze pogrążyć ten produkt napisze, że jego skład wcale nie jest taki naturalny jak głosi producent. Czyli mówiąc krótko, skarb Ateny jest mocno przereklamowany...

poniedziałek, 17 października 2011

Wyniki lakierowego rozdania

Lakiery trafiają do:


ejndzel

Moje gratulacje, wyślij mi proszę Twój adres na kosodrzewina123@interia.eu. Czekam na niego 3 dni ;)

Chciałabym również, przy okazji ogłaszania wyników, wspomnieć o czymś dla mnie mocno niemiłym, a mianowicie oszukiwaniu przy zgłoszeniach. Notki, o rozdaniach, które nie istnieją, blogrolle, w których mnie nie ma czy nawet użytkownicy, którzy nie obserwują mojego bloga, a zgłaszają się po nagrody są jak łyżka dziegciu w beczce miodu. Osoby, które tak się zachowują trafiają na moją czarną listę- przykre, że niektórzy nie potrafią się bawić i będą oszukiwać nawet dla kilku lakierów do paznokci.

sobota, 15 października 2011

Ciasto marchewkowe

Fakt, że piszę o pieczeniu ciasta będąc jednocześnie na diecie może wydać się niezbyt zrozumiały. Pochwalę się jednak, że z całej blaszki uszczknęłam jedynie pół małego kawałka- reszta była dla innych ;) Często tak jest, że kiedy coś przygotowuję to wystarczy mi samo przebywanie w kuchni, wąchanie wszystkich zapachów, oraz doglądanie ciasta w piekarniku, żeby zaspokoić mój apetyt. Później największą przyjemność sprawia mi to, kiedy widzę, że innym moje wypieki smakują ;)

Przepis na ciasto marchewkowe wzięłam z filmiku Maaaaaadzi. Jest ona jedną z moich ulubionych dziewczyn, które kręcą filmiki na Youtube- polecam Wam jej kanał, jest rewelacyjna ;)

Oto, co mi wyszło:


Składniki:
  • 1 szklanka oleju
  • 1 szklanka cukru pudru
  • 1,5 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1,5 łyżeczki cynamonu
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1,5 łyżeczki kakao
  • 3 jajka
  • 2 szklanki startej marchewki
  • 2 szklanki mąki tortowej
Cukier puder i olej miksujemy w garnuszku. Dodajemy jajka i miksujemy dalej. Mąkę, sodę oczyszczoną, proszek do pieczenia, cynamon i kakao mieszamy w osobnej miseczce i stopniowo dodajemy do wcześniej otrzymanej masy. Kiedy ciasto będzie gotowe dodajemy po trochu marchewki i mieszamy wszystko łyżką. Jak już wszystko znajdzie się w garnuszku i będzie dobrze wymieszane wlewamy na wcześniej posmarowaną margaryną i posypaną bułką tartą blaszkę (moja ma wymiary 25x30cm). Pieczemy przez 40 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. 

Prawda, że proste? Moje ciasto ozdobiłam jeszcze polewą czekoladową, tutaj każdy może dać to co lubi najbardziej ;) Z chęcią dodałabym też posiekane migdały, ale po prostu zapomniałam ich kupić ;)


Smacznego! :)

czwartek, 13 października 2011

Kokos i banan po raz trzeci

Seria Farmony Sweet Secret już dawno temu przyciągnęła mnie do siebie pięknymi zapachami i smakowitymi opisami produktów. Kilka miesięcy temu bardzo przypadła mi do gustu wersja z kokosem i bananem. Miałam z niej krem do rąk, mus do ciała oraz sorbet do mycia ciała i dziś to on będzie na tapecie. Podobnie jak dwa pierwsze produkty cechuje się przepięknym zapachem- wydaje mi się, że właśnie w nim jest on najintensywniejszy i co więcej nie zmienia się przy zetknięciu ze skórą. Opakowanie ma 225ml i kosztuje około 10-12zł

Sorbet ten jest niczym innym jak żelem pod prysznic z małymi kawałkami kokosa. Ku mojemu zdziwieniu dość słabo się pieni - nalanie go na myjkę bardziej mu szkodzi niż pomaga. Najlepiej używać do jego aplikacji dłoni- malutkie drobinki kokosa nie działają jak peeling, są zbyt małe i jest ich niewiele, a na dodatek rozpuszczają się w kontakcie ze skórą. 

Skóra po jego użyciu jest dobrze wymyta, ale nie przesuszona jak to czasem się zdarza w przypadku żeli pod prysznic. Nie ma wrażenia ściągnięcia skóry, wręcz przeciwnie- wydaje się być ona lekko nawilżona (choć w dalszym ciągu wymaga użycia balsamu).

Ogólnie jestem z tego sorbetu zadowolona. Nie sięgam po niego codziennie, raczej kiedy chcę sobie poprawić humor po ciężkim dniu lub zwyczajnie odprężyć. Jego genialny w moim odczuciu zapach, który jest połączeniem kokosa i banana (w przypadku sorbetu przeważa zdecydowanie to drugie) jest idealny na jesień, kiedy szukamy jakichkolwiek pozostałości po lecie. Cena może i nie jest najniższa, ale myślę, że tym, którzy poprawiają sobie humor zapachami produkt ten genialnie podpasuje. Jak go wykończę to sięgnę po jego wersję ciemna czekolada i orzech pistacji i będę pod prysznicem niczym smakowita pralinka z bombonierki :)

poniedziałek, 10 października 2011

Uwaga, bubel!

Kremów do rąk miałam okazję przetestować wiele, ale dawno nie trafiłam egzemplarz, który wzbudziłyby u mnie tak negatywne uczucia jak krem do rąk Garniera. Skusiłam się na wariant z ekstraktem z miodu z najnowszej serii Nawilżająca Pielęgnacja 7 Dni. Zapłaciłam za niego grosze, bo 4zł i mam w zamian 75ml produktu. Bardzo się cieszę, że tak mało, bo szybciej go dzięki temu wykończę.

Krem z założenia miał przynieść moim dłoniom ukojenie. Muszę przyznać, że przez pierwszych kilka dni byłam z niego całkiem zadowolona. Później zwróciłam uwagę na to, że moje dłonie coraz częściej potrzebują nawilżenia. Wszystko to za sprawą tego zielonego szkodnika, który zaczął je wysuszać. Odstawiłam go momentalnie i widziałam poprawę. 

Krem jest niesamowicie rzadki, wręcz spływa z dłoni, a co za tym idzie kiepsko z jego wydajnością (choć biorąc pod uwagę jego zasługi, to nawet dobrze).

Magiczny składnik L-Bifidus (inspirowany probiotykami znajdującymi się w jogurtach naturalnych), o którym producent pisze na opakowaniu, znajduje się na siedemnastym miejscu na liście ingredientów, która ma dwadzieścia pozycji!

Krem ładnie pachnie (jeśli ktoś lubi miodowy zapach), szybko się wchłania, jednak co z tego, jeśli przynosi więcej szkód niż pożytku? Znalazłam mu zastosowanie jako krem do stóp, jednak muszę użyć go całkiem sporo, żeby tam coś zdziałał. Nawet w takiej roli sprawuje się niezbyt dobrze. Początkowo myślałam, że to tylko ja mam z nim taki problem, jednak po przejrzeniu wielu recenzji wiem, że cała ta seria była niezbyt udana... Szczerze odradzam, bo nawet te 4zł lepiej zainwestować w czekoladę na poprawę humoru w długi jesienny wieczór ;)

niedziela, 9 października 2011

Czerwony twardziel

Dziś chciałabym zaprezentować Wam lakier, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Wczoraj wybrałam się na imprezę urodzinową koleżanki, całą noc przetańczyłam i jak łatwo się domyślić dzisiejszy poranek nie należał do najprzyjemniejszych ;) Na swoje odbicie w lustrze patrzyłam z przerażeniem- jednak siedzenie do późnych godzin nocnych nie wpływa zbawiennie na moją skórę ;) Ogólnie byłam niepocieszona moim dość opłakanym wyglądem aż tu nagle spojrzałam na moje paznokcie. Na zdjęciu widzicie jak prezentują się po 4 dniach i nocnym szaleństwie w klubie! 

Lakier z Eveline kupiłam kiedyś w dwupaku w Biedronce za całe 8zł (w zestawie był jeszcze bezbarwny). Odcień, który posiadam ma nr 371 i jest to piękna, głęboka czerwień. Do idealnego pokrycia wystarczą dwie warstwy, lakier nie smuży, nie robią się żadne pęcherzyki powietrza. Co więcej wysycha w dość szybkim tempie. Bardzo mi się podoba, wygląda elegancko no i jest powalająco trwały! Mam raczej niezbyt przyjemne wspomnienia z miętuskiem z tej firmy, więc tym bardziej się cieszę ;) Wiem, że te zestawy są jeszcze w Biedronce dostępne, więc jeśli poszukujecie czerwieni, która potrafi wiele znieść to polecam Wam jej zakup. A bezbarwny lakier przecież zawsze się przyda ;)

Musiałam się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami na jego temat, a teraz uciekam pod kocyk z ciepłą herbatą- dziś będzie typowo kanapowy dzień, ale wczoraj straciłam całą energię i potrzebuję naładować akumulatory ;)

piątek, 7 października 2011

Mydlarnia Tuli

Ostatnio zainteresowałam się tematem mydełek naturalnych. Nie mogłam więc pozostać niewzruszona, kiedy Ada pokazała na swoim blogu zamówienie z Mydlarni Tuli. Od razu przełączyłam się na ich stronę i zaczęłam przeglądać ich ofertę. Oczywiście musiało się skończyć na małym zamówieniu z mojej strony ;)

Skusiłam się na balsam Tuli w pudełeczku oraz miniaturkę mydła węglowego. Ku mojemu zaskoczeniu oraz jeszcze większej radości otrzymałam w prezencie miniaturkę mydełka z płatkami owsianymi o uroczej nazwie owsianka ;) Wszystko przyszło bardzo bezpiecznie opakowane, z opisem oferty mydlarni oraz liścikiem z własnoręcznie wypisanymi podziękowaniami za zakup. Bardzo podoba mi się taka forma dbania o klienta- niby niewiele, a człowiekowi chce się wracać na zakupy w takie miejsce.


Zachęcam Was do zapoznania się z ofertą mydlarni Tuli. Ceny mają bardzo niskie, koszty wysyłki również. Obsługa jest na bardzo wysokim poziomie. Wielkim plusem jest to, że można kupić miniaturkę każdego mydła za 4zł, a nie od razu wielką kostkę w ciemno ;) Do moich mydełek (przyznajcie, że te tłoczone tulipanki są urocze :)) jeszcze się nie dobrałam, ale do balsamu już tak. Kupiłam go z zamiarem używania jako krem do rąk w domu i po pierwszych testach muszę przyznać, że bardzo przypadł mi do gustu, mam nadzieję, że ten stan się nie zmieni ;)

środa, 5 października 2011

Tisane w nowej odsłonie

Chyba każda z nas zna balsam do ust w słoiczku Tisane. Dziś nabyłam jego nowszą wersję, która jest w formie pomadki. Wszystko jak zawsze wyszło przez przypadek, ponieważ rano zapomniałam wziąć ze sobą z domu jakiegoś nawilżacza do ust. Początkowo planowałam pojechać do Sephory, żeby przyjrzeć się z bliska produktom z serii Yes To Carrots (szczególnie pomadkom właśnie), ale było mi to wybitnie nie po drodze, więc musiałam szukać czegoś bliżej. Przypomniałam sobie o tym, że ktoś  kiedyś wspominał o balsamie Tisane w nowej formie i zaczęłam mały tour de apteki.


Dopiero w czwartej znalazłam to co chciałam. Zapłaciłam za nią 12zł, a jest niej 4,9g. Wiem, że jeszcze niedawno zachwalałam Carmex, jednak jego efekt chłodzenia wolę zarezerwować sobie na cieplejsze dni.


Słoiczek Tisane miałam zawsze w plecaku kiedy chodziłam do podstawówki, jego zapach kojarzy mi się właśnie z tymi czasami ;) Pewnie nie jedna z Was ma podobnie ;)


Jeszcze za wcześnie żebym wyrobiła sobie o nim jakąś opinię- doraźnie mi pomógł na lekko spierzchnięte usta, zobaczymy jak sobie dalej poradzi ;) Miałyście z nim może do czynienia? Lepsza jest wersja w słoiczku czy ta? (pomijam oczywiście względy higieny, bo to wiadome ;))

poniedziałek, 3 października 2011

Chłodzenie w tubce

 do stóChoć lato się skończyło to pogoda wcale na to nie wskazuje. To już ostatnie dni, kiedy można wyjść z domu w odkrytych butach. Bardzo ważne dla mnie jest to, aby mieć zadbane stopy, ponieważ w przeciwnym razie nawet w najpiękniejszych sandałkach czy klapeczkach będą wyglądać okropnie. Ze względu na to, że moje stopy lubią być rozpieszczane okres letni oznacza dla mnie czas wzmożonej ich pielęgnacji. Na początku wakacji odkryłam świetny produkt, który bardzo skutecznie umilał mi wszystkie pedi zabiegi ;)

Mowa tu o chłodzącym żelu w tubce z rossmanowskiej serii Fuss Wohl. Opakowanie ma 75ml i kosztuje 5-6zł. Żel ten stosowany od tak na stopy nie daje praktycznie żadnego efektu. Jednak po kąpieli, zabawie z pumeksem oraz dość mocnym peelingu idealnie wchłania się w skórę dając przyjemne uczucie mrowienia i chłodzenia. Pod tym względem bardzo przypadł mi do gustu, bo takie uczucie jest jak najbardziej pożądane, kiedy za oknem panują wielkie upały. O żadnych właściwościach pielęgnacyjnych nie ma mowy- chyba, że ktoś lubi mentolowy zapach, można to wtedy potraktować jako formę aromaterapii ;) 

Teraz, kiedy temperatura zacznie spadać wyląduje on na dnie szuflady, ponieważ typowy ze mnie zmarzluch ;)



Żel jak to żel ma bardzo żelową konsystencję ;) Kolor ma jasnoniebieski i bardzo intensywnie pachnie miętową świeżością (nie jest to stricte mięta)- wiem, że niektórzy nie mogą go przestać wąchać - pozdrowienia dla Anuli ;) Niby wszystko z nim dobrze, ale jak przed chwilą przysiadłam i przeanalizowałam skład, to muszę przyznać, że jest on niezbyt przyjazny. Dlatego więcej się na niego nie zdecyduję, a jeśli tego nie zużyję do przyszłych wakacji to i tak chłopak wyląduje w koszu ;)

niedziela, 2 października 2011

Ulubieńcy września

W zeszłym miesiącu zupełnie zapomniałam o tym wpisie ;) Dwa produkty będą się powtarzać z wcześniejszych ulubieńców, ale nic na to nie poradzę, że tak przypadły mi do gustu :)


  • mydełko oliwkowe- mam świadomość tego, że nie prezentuje się zbyt okazale, jednak ostatnio skradło moje serce po całości. Praktycznie odstawiłam żele do mycia twarzy na jego rzecz i muszę przyznać, że moja buzia dawno tak ładnie się nie prezentowała.
  • pomadka Stila, odcień Sonia- moja ulubiona pomadka ostatnimi czasy. Ma dość wyrazisty kolor, który od początku bardzo mi się podobał- muszę Wam ją pokazać z bliska ;)
  • róż Inglot, odcień 73- piękny kolor, długo utrzymuje się na twarzy- ostatnio obowiązkowy element każdego mojego makijażu ;)
  • kredka do oczu Vipera Ikebana, odcień Ocean- moja ukochana kredka! Bardzo lubię efekt jaki daje na moich oczach. Genialna do wyczarowania szybkiego i jednocześnie ładnego makijażu. 
  • lakier do paznokci H&M, odcień Taupe- niedawno się nim zachwycałam, gdy pokazałam Wam moją kolekcję lakierów to również on przypadł Wam najbardziej do gustu, więc jego obecność tutaj pewnie nikogo nie dziwi :P
  • masło do ciała Bielenda Granat- przecudownie pachnie i jeszcze lepiej nawilża. Niedługo napiszę jego większą recenzję. 
  • algi do mycia ciała Bielenda- jeden z lepszych zdzieraków, z jakimi miałam przyjemność mieć do czynienia w ostatnim czasie. Dostałam je w prezencie, niestety nigdzie w sklepie ich nie widziałam, a szkoda. Rewelacyjny produkt!

    sobota, 1 października 2011

    Wrześniowe zużycia

    W tym miesiącu do kosza ląduje całkiem sporo pustych opakowań, choć niestety trafiły się dwa wyrzutki. Jestem bardzo zadowolona z tego jak mi idzie zużywanie, dzięki któremu robi mi się coraz więcej miejsca na nowe nabytki :)

    • sól do kąpieli BeBeauty- bardzo się polubiliśmy. Przez całe wakacje służyła mi jako sól do kąpieli stóp. Kupiłam już kolejne jej opakowanie (tym razem wersję miód z mlekiem)
    • tonik nawilżający do skóry odwodnionej i wrażliwej Bioderma- genialny produkt, do którego na pewno wrócę, jak zużyję hektolitry toników, które zalegają mi w szafce ;)
    • preparat do demakijażu twarzy i oczu 3 w 1 Vichy Purete Thermale- jak dla mnie było to zwykłe mleczko w drogim opakowaniu. Nie wrócę do niego. 
    • krem do rąk Cztery Pory Roku- pięknie pachniał owocami leśnymi, niestety bardzo słabo nawilżał. Cieszę się, że go skończyłam.
    • łagodzące mleczko do ciała Garnier- mleczko samo w sobie jest bardzo dobre, jednak pod koniec mi się już przejadło- muszę sobie zrobić przerwę od wielkich butli ;)
    • Carmex- mój ulubiony balsam do ust wszech czasów. Bardzo się cieszę, że go poznałam, bo teraz będę do niego wracać :)
    • tusz do rzęs Oriflame Visions- z żalem wyrzucam opakowanie po moim ulubionym tuszu :( Niestety Oriflame zaprzestało jego produkcji, więc muszę znaleźć mu godnego następcę
    • róż do policzków Oriflame- ze zużycia tego produktu jestem najbardziej zadowolona. Był całkiem niezły, ale myślałam, że nigdy się nie skończy!
    • lakier do paznokci Avon- pierwszy z dwóch wyrzutków. Myślałam, że jeszcze starczy mi na kilka zużyć, niestety jest tak zaschnięty, że aplikacja stała się niemożliwa :(
    • Lip Classic Oriflame- moja pierwsza czerwona szminka. Ląduje w koszu, choć jej zużycie jest minimalne. Zupełnie mi ona nie pasuje i tak od kilku lat leży nieużywana w szufladzie. Już dawno po jej terminie ważności, więc wczoraj stwierdziłam, że nie ma sensu trzymać ją w nieskończoność ;)