czwartek, 31 marca 2011

Nivea PURE & NATURAL Olive & Lemon Pomadka ochronna

Skusiłam się na nowość z pomadek Nivei. Akurat w ich przypadku nigdy się nie waham, bo jeszcze nie zdarzyło mi się trafić na jakiś kompletny niewypał :) Cena również jest zachęcająca, bo to tylko 6zł.
Co mówi producent?: Innowacyjna formuła pomadki NIVEA Pure & Natural inspirowana naturą zawiera naturalną oliwę z oliwek oraz cenny ekstrakt z cytryny.Twoje usta stają się miękkie i zdrowe – naturalnie piękne.Działanie

    * Zapewnia długotrwałą ochronę suchym ustom
    * w 100% wolna od konserwantów
    * Zawiera naturalne składniki – certyfikowane, organiczne masło shea oraz naturalny olejek z jojoby.
    * Produkt przebadany dermatologicznie.


Skład: Octyldodecanol, Cera Microcristallina, Hydrogenated Polydecene, Cetyl Palmitate, Ricinus Communis Oil, Polyisobutene, Pentaerythrityl Tetraisostearate, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Myristyl Myristate, C20-40 Alkyl Stearate, Cetearyl Alcohol, Bis-Diglyceryl Polyacyladipate-2, Butyrospermum Parkii Butter, Cera Carnauba, Glycerin, Simmondsia Chinensis Oil, Tocopheryl Acetate, Cera Alba, Olea Europaea Oil, Citrus Medica Limonum Juice, Vitis Vinifera Seed Oil, Aqua, Maltodextrin, Neohesperidin Dihydrochalcone, BHT, Parfum, CI 77492, CI 77499, CI 42090.
Muszę przyznać, że dość mocno mnie zdziwił jej kolor. Nie tego się spodziewałam, ale na szczęście nie pozostawia żadnej barwy na ustach ;) Pomadka jest dość twarda, ale łatwo się rozsmarowuje. Ma śliczny zapach, taki słodki :) Nawilżenie wg mnie jest ok, ale warto mieć ją zawsze pod ręką, bo szybko się ściera (albo ja ją zjadam ;)). Niestety, ale raczej nie poradzi sobie z wymagającymi ustami w wielkie mrozy, ale od tego mam inne specyfiki jak maść z witaminą a czy miodzik z oriflame. Bardzo lubię wszystkie pomadki Nivei i myślę, że to hit tej firmy. Kupiłam niedawno pomadkę z Nivei mleko i miód i muszę powiedzieć, że choć niezbyt ładnie pachnie, to jest o wiele lepsza od tej, choć na tę nie mam co zbytnio narzekać ;)

Nie byłabym też sobą, jakbym się nie pochwaliła moją najnowszą pocztówką, która przyszła do mnie prosto z Portugalii. Przedstawia fasadę budynku w Lizbonie i totalnie mnie zauroczyła. Szczególnie ten piesek ;)

wtorek, 29 marca 2011

Akcja Bikini tydzień pierwszy

Po pierwszym tygodniu przeistaczania się z zimowego podjadka w zdrowo odżywiającą się księżniczkę jestem z siebie bardzo zadowolona. Udało mi się zastąpić wieczorne opychanie się pizzami, tostami, kanapkami itd. sałatką z owoców. Ogólnie nie jem nic wieczorami. Do tego od tygodnia jem codziennie rano konkretne śniadanie, porzuciłam mleko do kawy i ogóle. Na śniadanie jem kanapki z serem i ogórkiem, a nie tak jak wcześniej płatki śniadaniowe (które kiedyś miały mi starczyć na cały dzień, a w efekcie o godzinie 12 już byłam głodna ;)). Do tego porzuciłam całkowicie słodycze i słodkie napoje. Codziennie szoruję się pod prysznicem i rano i wieczorem balsamuję całe ciałko. W dużej mierze zrezygnowałam z komunikacji miejskiej i dużo chodzę. Ograniczyłam picie kawy na rzecz zielonej herbaty. Jak widać nie jest to nic specjalnego, jednak duma mnie rozpiera ;) Regularnie chodzę na basen i ćwiczę wg tego co sobie ustaliłam. Dziś przepłynęłam 2,5km ;)
Ogólnie najgorzej jest wieczorami, bo wtedy mam największą ochotę jeść. No może nie wielką, ale jak mnie czasem najdzie na coś ochota, to chodzi to za mną i spokoju nie daje. Najważniejsze, że twardo się trzymam ;) Postanowiłam sobie, że nie będę wchodzić na wagę. Po pierwsze dlatego, żeby się nie przerazić wynikiem, a po drugie dlatego, że nam siebie i wiem, że jak waga stanie (co jest nieuniknione) to będę przeżywać dziką rozpacz i pewnie rzucę to wszystko w diabli i znowu zacznę się żywić czymś takim ;)
Moje ogólne wrażenie z pierwszego tygodnia jest takie, że czuję się nieco lżej. Nie chodzi mi tu o spadek wagi, ale o takie wewnętrzne uczucie, że nie jestem napchana jakimś kocim żarciem ;) Wybrałam już sobie sukienkę, na której będę sprawdzać moje postępy :P Żeby nie było za różowo, to mam kilka planów na kolejne zmiany. Przede wszystkim do wieczornej sałatki z owocami zamiast jogurtu owocowego light, będę dawać jogurt naturalny. Tak samo na śniadanie zamiast chlebka z żółtym serem i ogórkiem, będzie biały serek i pomidor. Mam zamiar co jakiś czas wprowadzać takie zmiany, żeby wszystko toczyło się małymi kroczkami, ale ciągle do przodu ;) W najbliższym czasie czeka mnie zapałanie miłością do wszelkiej maści warzyw i owoców ;)

niedziela, 20 marca 2011

Akcja Bikini czyli wzmożony atak na zbędne kilogramy ;)

Jutro pierwszy dzień wiosny i myślę, że to najlepszy (i już ostatni ;)) moment na to, żeby wziąć się za siebie. W końcu do wakacji coraz bliżej, będzie coraz cieplej, zaczniemy zrzucać płaszcze, szale, swetry i byłoby miło mieć co pokazać ;) Jestem przeciwniczką głodzenia się czy wyczerpujących ćwiczeń, żeby spalić wypitą szklankę wody ;) Chciałabym się z Wami podzielić moim sposobem, dzięki któremu kilka lat temu zrzuciłam prawie 20kg ;) Byłam wtedy młodym, wesołym słonikiem :)
  • najważniejsze dla mnie jest picie dużej ilości wody i zielonej herbaty. To pomaga :) Nie dość, że brzuszek jest zapełniony to poprawia nam się cera. Owszem jak opijemy się jak smoki, to nie dziwmy się, że mamy mały aquapark w sobie, ale prędzej to z nas wyleci niż inne smakołyki ;)
  • żadnych słodyczy. W moim wypadku trzeba sobie to powiedzieć wprost, bo hasła "okazjonalnie mogę zjeść  pączka" można sobie o kant tyłka rozbić. Dobrze siebie znam i dla mnie okazją do zjedzenia czegoś słodkiego byłoby nawet wyjście z domu ;)
  • dużo warzyw i owoców. One stają się moimi łakociami :) Mielę je, trę na tarce, kroję na kawałki, przeróżnie układam na talerzu- samo przygotowanie daje mi dużo radochy i już w pewien sposób syci ;) staram się urozmaicać sobie jedzenie ;) czasem poleję jogurtem, czasem posypię jakimiś ziarnami- korzystam z tego co mam po ręką :)
  • ruch. Basen oraz ćwiczenia, bez tego może być ciężko ;)
  • nie wychodzę z domu bez konkretnego śniadania, butelki wody i owocu ;) W razie ataku głodu, którego nie zagłuszę jabłkiem czy mandarynką, nie głodzę się, ale idę do sklepu i kupuję bułkę i jogurt. Na śniadanie w domu nie piję kawy i palę papierosa, tylko ciemny chlebek z białym serkiem, pomidorem, chudą szyneczką. Staram się wystrzegać żółtego sera.
  • staram się jeść o określonych porach. Wiadomo, jest to tak plus minus. Ogólnie jem 3-4 posiłki i zagryzam owoce. Wiem, że powinno być ich pięć, ale fizycznie nie jestem w stanie częściej :(
  • nie łykam żadnych, ale to żadnych tabletek na odchudzanie. Nie tędy droga ;) Tak w ogóle to słyszałyście o tym, że kiedyś z Rosji sprowadzano cudowne kapsułki, które już po jednym połknięciu działały cuda? Efekt uboczny był taki, że miało się w jelitach tasiemca...
  • nie jem przed snem- uważam, że ustalenie, że nie jem po 18 jest trochę wyssane z palca, bo jak idę spać o 2 w nocy to trochę zgłodnieję siłą rzeczy do tej pory ;)
To takie moje najgłówniejsze zasady. Oczywiście nic odkrywczego ;) Do tego mam spisaną listę 10 rzeczy, które codziennie staram się wypełniać. Są to:
  1. niejedzenie na 3 godziny przed snem
  2. na kolację warzywa, owoce, jogurt- coś lekkiego
  3. kawa bez mleka, żadnego słodzenia 
  4. konkretne szorowanie brzucha/ud/pośladków pod prysznicem
  5. zero słodyczy
  6. dużo wody
  7. nie wychodzę z domu bez śmiadania
  8. dużo chodzić a nie jeździć tramwajem
  9. zero podjadania
  10. picie zielonej herbaty
Ta lista widnieje w moim kalendarzu. Codziennie przed pójściem spać liczę sobie ile podpunktów na 10 wypełniłam. Po tygodniu liczę sobie średnią i jeśli wychodzi mi np. 6,5/10 to tyle ile brakuje mi do 10, razy 10 minut ćwiczę ;) Ot taka moja mała motywacja ;)

Myślę, że nie ma sensu wypisywanie jakiś innych ogólnie znanych zasad. Jak dobrze wiemy są miliony różnych diet, każdy stosuje coś innego i albo mu to pasuje, albo nie. Ja już raz w ten sposób sporo zrzuciłam, bez ogromnych wyrzeczeń więc nie widzę przeciwwskazań, żeby nie spróbować tego ponownie ;)

Na zdjęciu chciałam Wam pokazać moją przykładową kolację. Pomarańcza, jabłko, jogurt brzoskwiniowy i nasionka. Pychotka :)

Najważniejszą rzeczą, którą chcę Wam przekazać, jest to, że dążenie do schudnięcia tylko po to, żeby nosić rozmiar 34 zamiast 36 uważam za mocno przesadzone. Owszem napisałam na początku, że chce schudnąć i ładnie prezentować się w bikini, ale kto nie chce? :) Dla mnie najważniejsze jest to, że sama lepiej się czuję, poprawia mi się cera, włosy. Zdrowy tryb życia to nie tylko jedzenie kiełków i picie wody ze strumyczka ;) Chcę wyrobić sobie pewne nawyki, które kiedyś już miałam, jeśli uda się przy tym zrucić trochę ciałka, będę szczęśliwa :)

Krem do rąk Ziaja od środka

Za oknem piękna pogoda, ja od wczoraj prawie nie ruszam się sprzed biurka, ponieważ kolokwium z gramatyki opisowej przygniotło mnie swoim ciężarem. Postanowiłam rano wziąć sobie odprężającą kąpiel, aby naładować się na kolejny dzień. Wszystko super, do dopełnienia idealnego efektu brakowało mi tylko nasmarować łapki kremem. Niestety, z mojej oliwkowej Ziaji nie chciała polecieć ani kropelka. Nawet próbowałam w drzwiach ściskać opakowanie! Z czystej ciekawości stwierdziłam, że przetnę tubkę i zobaczę czy faktycznie jest już pusta.


Możecie mi wierzyć, że nożyczkami sobie nie poradziłam i musiałam użyczyć z kuchni wielki nóż do krojenia mięsa. Opakowanie jest tak grube! A co w środku? Zobaczcie same...
W górnej części opakowania kremu zostało najwięcej. W sumie to sięgał on jakieś 0,5cm poniżej napisu Ziaja. Wydaje mi się, że zostało go dość dużo. Wiem, że nie jest to krem do rąk z górnej półki, ale po prostu nie lubię, gdy tyle czegoś zostaje (bo w tym wypadku to zostało go między 1/4 a 1/3....). O jego właściwościach nie będę się rozpisywać, bo wszystko to zamieściłam w tej notce. Kolejny minus dla kremów do rąk Ziaji. Teraz męczę jeszcze kakaowy i wiem, że więcej już do nich nie wrócę, bo o niebo lepiej sprawuje się mój krem do rąk z bierdonki ;)

Miłej niedzieli i skorzystajcie z tej pięknej pogody! :*

czwartek, 17 marca 2011

Odżywka Herbal Essenses Szczęśliwe Zakończenia

Ostatnio przeczytałam pewien artykuł, że odżywianie włosów nie ma sensu, bo są one już martwe i jedyne co możemy robić to odżywiać skórę głowy. Otóż nie zgadzam się z tym. Widzę różnicę w kondycji moich włosów gdy używam odżywki. Najważniejsze dla mnie jest jednak ułatwienie rozczesania. Mam włosy długie (hihi przedwczoraj straciły ze 20cm, ale dalej są długie) i nienawidzę rozczesywać splątanych kłaków. Ostatnio pisałam o balsamie do włosów Joanny jednak chciałam spróbować czegoś innego. Padło na tę odżywkę z Herbal Essences o świetnej nazwie "Szczęśliwe zakończenia", która ma chronić końcówki włosów długich. Ma w sobie ekstrakty z czerwonych malin i jedwabiu.
Kosztowała mnie 13zł. Na promocji w Rossmannie widziałam ją ostatnio za 10zł. Jednak jest to dość spore opakowanie, bo aż 400ml. Na łopatki rozłożył mnie opis producenta: Długo czekałaś, ale już jestem, aby rozpieścić każdy centymetr Twoich włosów moją aksamitną formułą z ekstraktami z czerwonych malin i jedwabiu. Pomogę ochronić Twoje włosy przez rozdwojonymi końcówkami i łamaniem się. Z miłości do długości sięgnij po intensywną maskę i zakochaj się znów w swoich długich włosach. Użyj mnie: zaprzyjaźnij ze mną każdy centymetr swoich włosów. Spłucz i długo ciesz się efektem.
Konsystencje ma jak to każda odżywka, kolor różowy. Jednak jej zapach to już po prostu poezja. Nie dość, że łazienka pięknie pachnie malinami, to później jeszcze same włosy! :) Dla mnie to jest rewelacja. Jednak przejdźmy do działania. Odżywkę nakładam na całą długość włosów i chwilę trzymam. Już w czasie spłukiwania odżywki widać, że włosy są wygładzone. Nie ma najmniejszych problemów z rozczesywaniem. Włosy nie są obciążone. Dla mnie hit. Szczególnie ten zapach na włosach :) To, że stoi do góry nogami nie jest wielkim odkryciem, bo już wiele razy się z takim czymś spotkałam w odżywkach, choć wg mnie to genialne rozwiązanie ;) Włosy są po jej regularnym stosowaniu widocznie wygładzone i wczoraj po kąpieli zastanawiałam się dlaczego mam rozczesane włosy, skoro ich nie rozczesywałam ;) A to wszystko ta odżywka! :) Końcówek może faktycznie nie odratowała, ale miałam je już w tragicznym stanie (stąd wizyta u fryzjera ;))

Miałam zamiast niej kupić bananową odżywkę z TBS, ale nie żałuję, że wybór padł na moją malinową perełkę :)

niedziela, 13 marca 2011

Maseczka Ziaja oczyszczająca z szarą glinką

Wszyscy tak zachwalali maseczki Ziaji, że postanowiłam sama je wypróbować. Na pierwszy ogień poszła maseczka oczyszczająca z szarą glinką. Saszetka (7ml) starczyła mi na całą twarz (bo było napisane, żeby nałożyć grubą warstwę :P). Nie lubię nakładania czegokolwiek z saszetki, ale maseczki w większości są właśnie takie ;) Kosztowała niecałe 2zł. Opakowanie maseczki każdy zna, mój aparat jest dość wrażliwy na mocno pikselowe rysunki i nieco zmienił pani fakturę twarzy ;)
Żeby nie przepisywać jej działania wklejam zdjęcie saszetki:
I oczywiście skład, bo wiem że wielu osobom on coś mówi (ja do nich nie należę ;)):
Pachnie okropnie, jednak nie liczyłam na nic innego. Jest szara i ma w sobie sporo drobinek. Grzecznie czekałam wg instrukcji 10-15 min. W tym czasie zdążyła zaschnąć, choć nie robi na twarzy przysłowiowej skorupy, z tego co czytałam, to maseczki z Ziaji w ogóle jej nie robią ;) Podczas zmywania drobinki fajnie peelingują skórę. Niestety nie oczyszcza ona dobrze skóry. Praktycznie nie widziałam różnicy w stanie przed i po. Nie miałam uczucia, że mam gładką i miłą w dotyku skórę :( Również po zużyciu już 4 maseczek nie zauważyłam różnicy w wyglądzie mojej skóry. Lepiej oczyszcza ją zwykły żel do mycia twarzy. Skórne niedoskonałości jak były tak są (może nawet trochę ich przybyło). Co więcej, skóra zaczęła mi się od niej miejscami łuszczyć :( Tej maseczce już podziękuję, ale z chęcią skuszę się na inne z tej serii :)

piątek, 11 marca 2011

Waniliowe masło do ciała Ziaja

Jestem wielką fanką wanilii. To mój ulubiony zapach i notorycznie kupuję jakieś waniliowe mazidła do ciała. Ostatnio padło na Ziaję i był to dobry wybór, choć bez fajerwerk. Waniliowe masło do ciała jest jednym z ośmiu do wyboru (pozostałe to kokosowe, kozie mleko, bursztynowe, kakaowe, oliwkowe, pomarańczowe i sopot spa). Wie ktoś w ogóle jak pachnie bursztyn? ;)


Co mówi producent? Uzupełnia niedobory lipidów, regeneruje naturalną barierę ochronną, wyraźnie poprawa elastyczność i miękkość naskórka. Pozostawia skórę delikatną i aksamitną w dotyku. Ma przyjemny waniliowo-miodowy zapach.

Co do zapachu to na pewno się zgodzę :) Jest on bardzo przyjemny i delikatny, ale za to utrzymuje się na skórze przez dłuższy czas, czego nie zauważyłam w przypadku o wiele intensywniej pachnącego waniliowego masła z Joanny. Ciężko mi określić jak się mają moje lipidy oraz naturalna bariera ochronna, ale widzę, że skóra stała się miększa i milsza w dotyku, jednak nie jest to taki efekt jaki miałam w przypadku masła czekoladowego Farmony, gdzie skóra była dosłownie jak jedwab i do takiego efektu teraz dążę :) 

Masło nakładam codziennie po prysznicu/kąpieli, aplikacja jest bardzo przyjemna, konsystencja jest typowo maślana. Jednak jako osoba z długimi paznokciami zawsze narzekam na opakowania tego typu, choć jest poręczne i ładnie wygląda w łazience ;) Starcza mi na około 1,5-2 miesiące. Cena to około 12zł za 200ml.

Myślę, że w przyszłości skuszę się na masło bursztynowe, z czystej ciekawości ;) Waniliowe jest w porządku, choć mając porównanie z innymi masłami wiem, że za podobną cenę mam takie, które działają na mnie lepiej i raczej do nich będę wracać :)

piątek, 4 marca 2011

Catrice Urban Baroque Illuminating Powder

Wczoraj znalazłam w skrzynce przesyłkę od Maus, za którą jej serdecznie dziękuję jeszcze raz :* Był to Illuminating Powder Catrice z limitowanej serii Urban Barouqe, odcień C01 Masquerade Ball. Jestem w nim zakochana i wiele mnie kosztowało, żeby się do niego nie dobrać, przez zrobieniem zdjęcia. Nie wiem czy jest sens, żebym opisywała jak pięknie wygląda, więc po prostu spójrzcie na te zdjęcia:

Pudełko jest świetne
Wszystkie zdjęcia są w świetle dziennym
Drobinki są bardzo słabo widoczne na zdjęciu.
Ma bardzo intensywny zapach, który idealnie pasuje do jego nazwy ;) Przetestowałam go już na sobie i jest dla mnie idealny,ale nie jako rozświetlacz, ponieważ do tego jest zbyt delikatny, ale jako puder. Drobinki nie są zbyt nachalne i na pierwszy rzut oka ich nie widać na skórze. Mam go na twarzy od 6 rano i wyglądam dalej jakbym się malowała kilka minut temu :) Jeżeli macie możliwość, aby go sobie sprawić to polecam Wam go serdecznie!

czwartek, 3 marca 2011

Porównanie kremów do rąk Ziaji

Lubię czytać recenzje w postaci porównania dwóch podobnych kosmetyków i tym razem sama Was taką uraczę :) Na dywanik poszły kremy do rąk Ziaji: oliwkowy i kakaowy. Na początku co mówi o nich producent:

Kakaowy: preparat przeznaczony do codziennej pielęgnacji skóry do rąk, narażonej na częsty kontakt z detergentami, zniszczonej nadmiernym opalaniem, również w solarium, wrażliwej na wiatr, mróz oraz zmiany temperatury. Substancje  aktywne: Oleum cacao- surowiec izolowany z ziaren drzewa kakaowego. Pogłębia naturalny odcień skóry. Posiada skuteczne właściwości ochronne przez promieniowaniem UVB. Olej Canola- bogaty w fitosterole i tokoferole, odżywia i zmiękcza naskórek, posiada naturalny system antyoksydacji, neutralizuje wolne rodniki, chroni przed szkodliwym promieniowaniem UV oraz skutecznie łagodzi podrażnienia. Kakaowa lipo-regeneracja skutecznie reguluje lipo-strukturę naskórka, wyraźnie zmiękcza oraz wygładza skórę dłoni, wzmacnia paznokcie zmniejszając ich zdolność do rozdwajania się i łamania.


Oliwkowy: Odżywczy krem regenerujący skórę rąk i paznokci (to paznokcie mają skórę?). Oliwkowa regeneracja (olejek z oliwek (NNKT), witamina E, prowitamina B5 (D-panthenol). Intensywnie wygładza, odzywia i uelastycznia skórę dłoni. Skutecznie regeneruje naskórek, likwiduje uczucie szorstkości. Wzmacnia paznokcie zmniejszając ich skłonność do rozdwajania się i łamania.


Sposobu użycia nie będę przytaczać, swoją drogą zawsze mnie on bawi na produktach tego typu (wiem wiem, takie są przezpisy ;)). Koniec od producenta, teraz będzie ode mnie:

sprawy techniczne- oba kremy mają pojemność 80ml. Cena jest podobna, waha się w granicach 5-7zł, gorzej jest z dostępnością, ponieważ krem kakaowy jest o wiele trudniej dostępny.

opakowanie- wydaje się, że ładne zgrabne i wszystko z nim ok. Niestety, ale jest ono dla mnie jakąś pomyłką z tego względu, że po krótkim użytkowaniu jest się ciężko dostać do kremu. Musi on stać na baczność (więc do torebki odpada), a i tak trzeba sie mocno naściskać, żeby coś poleciało. Jest ono za twarde. Z ciekawości przeciełam opakowanie, które wydawało mi się puste i była tam jeszcze z 1/3 kremu. Wielki minus za to :(

zapach: oliwkowe pachnie tak jak jego straszy brat, krem do twarzy i w moim odczuciu zapach ten o wiele lepiej pasuje własnie do kremu do rąk. Jest delikatny, ale wyczuwanly. W przypadku kakaowego coś jest nie tak. Zapach nie jest ten sam co w przypadku masła do twarzy (które doskolane znam, bo od kilku lat używam). Jest jego namiastką i bardziej sama sobie wmawiam, że to kakao czuję, niż ono tam faktycznie jest (nie wiem co gorsze, słyszenie w głowie głosów, czy czucie zapachów, których nie ma?)

działanie: kremy absoltunie nie poradzą sobie w zimie. Owszem nawilżają, ale po mniej więcej 10 minutach w przypadku oliwkowego, a 6minutach w przpadku kakaowego (jak dokładna recenzja to na całego! :P) poczułam, że skórki przy paznokciach i opuszki palców są suche. Za to przez długi czas był nawilżony wierzch dłoni. Ale jedno ale, żeby tak się działo w przypadku kakaowego, to trzeba nałożyć sążną porcję kremu. Kiedy dawałam małe groszki jak to mam w zwyczaju, ręce były po prostu przesuszone po kilku minutach. Oliwkowy przynajmniej nie wysusza.

Większe nadzieje miałam co do kakaowego, okazało się, że oliwkowy jest lepszy, choć wcale nie jest powalający na kolana. W skali od 1/10 dałabym mu 6. Kakaowemu 3/10. Nie wiem czy jest sens sięgać po kolejne kremy do rąk ziaji, skoro w przypadku dwóch zaliczyłam taką kalpę. Uwielbiam tę firmę i będę kupować jej kosmetyki i tak czy siak, po prostu wiem, że kremy do rąk nie są ich mocną stroną ;)