środa, 31 października 2012

Mikro następcy zdenkowanych

Wielka torba pustych produktów, która wylądowała wczoraj w koszu odkryła przede mną wolne przestrzenie do zagospodarowania. Co z tego, że zastępuję pielęgnację kolorówką, liczy się radość z małych ale bardzo udanych zakupów ;) Odwiedziłam standardowo Naturę oraz Hebę. W tej drugiej byłam pierwszy raz i z pewnością będę tam często wracać, jest rewelacyjnie wyposażona :)

  • tusz Essence Get Big Lashes- ostatnio Karolina ze Stylizacji tak bardzo go wychwalała, że nie mogłam przejść obok niego obojętnie, szczególnie, że w Hebe był na promocji i kosztował 8zł. Oprócz niego mam tylko jeden tusz, także taki mały zapas nikomu nie zaszkodzi ;) Ciekawe, czy faktycznie jest tak dobry.
  • lakier Essence Colour & Go 122 Chic Reloaded- tak jak ostatnio wspominałam, bardzo mi się podoba ten żuczkowy kolor, będzie idealny na jesień :) Kosztował standardowo 7zł w Naturze
  • cień Catrice 410 C'mon Chameleon- uwielbiam mieniące się cienie więc jak dowiedziałam się o istnieniu tego od razu nabrałam na niego ochoty, niestety zazwyczaj w Naturach miejsce na niego przeznaczone świeciło pustkami :( Na szczęście wczoraj w Hebe jeden egzemplarz czekał na mnie :) cena to 12zł.
  • pomadka Catrice C03 Marlene's Favourote z LE Hollywood's Fobulupus 40ties- przepiękny kolor, w sam raz dla mnie :) Zachodzę w głowę, dlaczego mam tak mało kosmetyków z Catrice, obecnie przechodzę fascynację tą marką ;) Cena pomadki to 17zł.
  • puder prasowany Bourjois Healthy Balance- choć uwielbiam efekt jaki daje puder bambusowy z BU czy sypki z Kryolanu to nienawidzę tego bałaganu jakie robią podczas aplikacji. O tym produkcie słyszałam wiele dobrego, dodatkowo trafiła mi się rewelacyjna promocja, ponieważ w Hebe był przeceniony na 20zł!

wtorek, 30 października 2012

Październikowe zużycia poziom master

Nie będę ukrywać, że sama jestem zaskoczona ilością wykończonych w październiku kosmetyków. Wynika to z tego, że ostatnio bardzo rzadko zaglądam do drogerii w poszukiwaniu nowości.  Kolejny dowód na to, że zapasy się przydają w momencie, kiedy pieniądze chcemy przeznaczyć na coś innego niż kolejne mazidła (nowe mieszkanko, przybywam ;))


Worek nieprzypadkowy, sama sobie robię prezent w postaci wolnego miejsca w szafkach :)


  • zmywacz do paznokci Simple Beauty- zużyłam już sama nie wiem ile takich zmywaczy, niestety zauważyłam, że coś się z nimi popsuło. Po użyciu zostawała na paznokciach nieprzyjemna biała warstwa, dlatego zmieniłam go na coś innego i co tu dużo mówić, wpadłam z deszczu pod rynnę...
  • chusteczki oczyszczające Alterra- początkowo byłam z nich bardzo zadowolona, ale z czasem mój entuzjazm malał. Zużyć zużyłam, ale raczej za szybko do nich nie wrócę, jednak mleczka to jest to :)
  • błyszczyk Essence xxxl shine- wyrzutek, niestety popsuł się i zaczął śmierdzieć, ląduje w koszu.
  • szminka w pisaku Astor Perfect Stay- jak to często z pisakami bywa pisząca końcówka po prostu wyschła i nie nadaję się już do niczego. Prawdę mówiąc nie użyłam go już od ponad roku, więc ląduje w koszu bez żalu ;)
  • sól do kąpieli Wellnes Beauty- przyjemna sól, którą zużyłam do kąpieli stóp. Z pewnością kupię inne wersje zapachowe :)
  • maska intensywnie wygładzająca włosy Ziaja- moja ulubiona maska do włosów, tyle w tym temacie ;)
  • olejek Alterra granat i awokado- uwielbiam ten olejek, używam go do włosów, jako serum pod oczy,   do ciała, do maseczki do twarzy, na skórki, olejek u mnie w domu musi być :)
  • żel chłodzący do stóp Fuss Wohl- cieszę się, że skończył się już teraz, chłodził rewelacyjnie, ale teraz ten efekt jest zdecydowanie niepożądany ;)
  • olejek Babydream- niezastąpiony jeśli chodzi o używanie po kąpieli, genialnie nawilża skórę, bardzo go lubię :)
  • żel do higieny intymnej Lirene Lactima- spełnił swoje zadanie w 100%, ale nie zachwycił mnie tylko i wyłącznie ze względu na swoją konsystencję- po prostu wolę płyny :)
  • mleczko do demakijażu Corine de Farme- najlepsze mleczko jakie do tej pory miałam, co dla mnie najważniejsze nie ma w składzie oleju mineralnego.
  • dezodorant do stóp No36- bubel jakich mało. W ogóle nie dawał odświeżenia, nie zapobiegał poceniu się stóp, jedyne co robił to brudził wszystko naokoło talkiem...
  • krem do rąk z olejkiem migdałowym Isana- bardzo przyjemny krem do codziennego używania. Obecnie używam jego pomarańczowego brata i przyznam, że ten był lepszy ;)
  • krem tonujący Ziaja Nuno- klasyk z niskiej półki jeśli idzie o produkty tego typu. Recenzje wystawiłam mu niezbyt przychylną, jednak z czasem się do niego przekonałam, niestety nie na tyle, aby kupić go ponownie. Nie zużyłam go do końca, ale po prostu coś złego stało się z jego konsystencją, nie chcę ryzykować i nakładać go więcej na twarz.
14 produktów, ktoś mnie pobije? ;)

poniedziałek, 29 października 2012

Maseczki, woda różana i kolejne zastosowanie olejków czyli rozpieszczamy twarz

Dziś rano pakowałam dla koleżanki próbkę polinezyjskiej maski ściągająco-detoksykującej od Dr Ireny Eris, którą dostałam jakiś czas temu od Laboratorium Kosmetycznego Dr Ireny Eris i zaczęłam zachodzić w głowę, dlaczego do tej pory nie napisałam Wam o niej nic a nic? Żeby nie było nudno, sięgnęłam od razu po kolejne produkty, które ostatnio rewelacyjnie dbają o moją twarz i pomagają mi walczyć z jesiennym pogorszeniem stanu mojej cery. 


Oprócz wyżej wymienionej maski będzie dzisiaj o glince marokańskiej Synesis, olejku Alverde z paczulą i czarną porzeczką oraz wodzie różanej Dabur. Ale po kolei ;)


Maska od Dr Ireny Eris jest z założenia produktem luksusowym, jej cena to 99zł za 50ml czyli zgodzimy się chyba, że do najtańszych nie należy. Na szczęście jej działanie w pełni to rekompensuje. Opakowanie jest bardzo ładne, za rewelacyjny uważam pomysł wsadzenia do słoiczka gumowej nakładki, która zapobiega wysychaniu maski, szczerze- spotykam się z tym pierwszy raz i chciałabym, żeby inni producenci kosmetyków podpatrzyli ten patent ;)


Działanie? Jest świetnie! Maska bardzo pomaga w walce z niedoskonałościami. Nie powiem, żeby sprawiała, że pryszcze schodzą po jednym nałożeniu, ale pięknie zwęża pory, łagodzi podrażnienia, delikatnie rozjaśnia skórę oraz widocznie ją wygładza. Jej działanie jest widoczne gołym okiem już po pierwszej aplikacji.


Co więcej maska ma w sobie malutkie drobinki, przy jej zmywaniu chcąc nie chcąc fundujemy sobie peeling :)

Maska ta wydawała być się idealna i byłam skłonna ją kupić, ponieważ jej wysoką cenę mocno zaniża jej wydajność, jednak dostałam od koleżanki inne cudo, które sprawiło, że śmiało mogę powiedzieć, że znalazłam maseczkę idealną :) Mowa oczywiście o glince marokańskiej z Synesis

stylistka.pl

Glinka działa dokładnie tak samo jak maska Dr Ireny Eris, tylko efekty są dosłownie 3 razy bardziej intensywne. Jedyną wadą, jest konieczność samodzielnego przygotowania maski. Jedną łyżeczkę glinki mieszam z łyżeczką wody różanej Dabur oraz kilkoma kroplami olejku Alverde, dzięki temu mam nie tylko ucztę dla skóry ale i dla nosa, kocham zapach tej mikstury ;) Olejek sprawia, że glinka o wiele wolniej zasycha, dodatkowo skóra wypija z niego cenne składniki ;) Cena tej glinki to kolejno: 10zł/40g, 60zł/550g, 99zł/1220g. Na stronie znalazłam dodatkowo informację, że w przypadku złożenia zamówienia w dniu urodzin lub imienin dostajemy zniżkę 20% :)

Jak widać, wyglądam stylowo ;) Należy pamiętać, aby taką maseczkę spryskiwać czymś, może być woda mineralna, hydrolat czy tak jak w moim przypadku woda różana. Kupiłam ją ostatnio sklepie Hefly we Wrocławiu (przy ulicy Mikołaja, jest tam przesympatyczna pani, która ma dużą wiedzę na temat kosmetyków i potrafi dobrze doradzić co i jak ;)), kosztowała 13zł/250ml. Używam jej nie tylko do przygotowywania glinki ale też po prostu jako toniku i swoim działaniem pokonała nawet mojego dotychczasowego ulubieńca z Lirene. Irytuje mnie jedynie jego toporne opakowanie, niczym Staropolanki w szklanej butelce, którą pamiętam z dzieciństwa ;)

Reasumując moje maseczkowe wywody: obie maseczki są świetne. Dla tych który nie lubią się bawić w przelewanie, rozcieńczanie itp, maska od Dr Ireny Eris będzie w sam raz. Z kolei mali chemicy odnajdą się przy glince marokańskiej, która swoim działaniem wynagrodzi sajgon powstały przy jej przygotowywaniu ;)

wtorek, 23 października 2012

Eyeliner w żelu Essence London Baby

Ameryki nie odkryję pisząc, że żelowe eyelinery z Essence są super na początek przygody z tego typu produktami. Z racji tego, że od lat mój makijaż bazuje głównie na kresce, czasem prostej, czasem krzywej, czasem czarnej, czasem niebieskiej, czasem cienkiej, czasem grubej, ale wciąż jednak kresce to musiałam w sprawić sobie ten produkt. Podczas zimowych wyprzedaży kupiłam eyeliner w odcieniu 02 London Baby, kosztował około 8zł, teraz dokładnie nie pamiętam, jednak nie są to zawrotne sumy ;)


Każdy lubi co innego, ale mi jego konsystencja bardzo odpowiada. Nie jest oni ani za rzadki, ani za gęsty, taki w sam raz kremowy. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to fakt, że szybko zasycha i łatwo o pomyłkę, którą trudno będzie później zatuszować. Co za tym idzie jest bardzo trwały, czasem mam problemy z jego zmyciem.


Wydaje mi się, że ten ciemny brąz świetnie pasuje do większości makijaży i jest sympatyczną odmianą dla grubej czarnej krechy. Żałuję, że Essence zostawiło w swojej ofercie tylko czarny i srebrny kolor, pewnie na ten pierwszy się skuszę, ale srebru podziękuję.


Jestem bardziej niż pewna, że dobiję w nim dna ;) To mój pierwszy eyeliner (i na razie jedyny hihi) w formie innej niż pisak/kałamarz. Mam ochotę na więcej, niekoniecznie z Bobbi Brown ;) Liczę na Wasze propozycje żelowych eyelinerów, najchętniej w kolorach inne niż czarne.


Jak widać na oku prezentuje się po prostu ładnie. W połączeniu ze złotem i brązami mamy idealny makijaż na jesień (plus brew wydepilowaną w gimpie, bo siara taką niezrobioną pokazywać ;P)

czwartek, 18 października 2012

Essence 38 Choose Me!

Już chyba ze cztery miesiące nie miałam na paznokciach żadnego lakieru w odcieniach niebieskości. Wraz z otrzymaniem lakieru Essence 38 Choose Me! przyszła pora to zmienić ;)


I wiecie co, podoba mi się ;) 

Jakie lakiery z Essence są wszyscy wiemy, więc nie ma się co na ten temat rozpisywać. Ostatnio wybrałam się do Natury, żeby z bliska przyjrzeć się nowej serii. W oko wpadł mi 122 Chic Reloaded, ale niestety jedyna buteleczka była uszkodzona, a w pozostałych drogeriach jego miejsce wieje pustkami :( 

środa, 17 października 2012

Mleczko do demakijażu twarzy i oczu Corine de Farme

Nie raz, nie dwa wspominałam, że lubię mleczka do demakijażu. Ostatnio mam jakieś szczęście, bo trafiam na same udane :) Dziś chciałabym się przez chwilę pozachwycać nad mleczkiem do demakijażu twarzy i oczu z Corine de Farme. Swój egzemplarz dostałam od Obssession i chyba rok minął zanim zaczęłam go używać (niech żyją zapasy). Wiem, że jest problem z kupieniem kosmetyków tej marki, ale dla chcącego nic trudnego- nie są one nieosiągalne- Intermarche, Auchan czy drogerie Jasmin mają je w swojej ofercie. To mleczko kosztuje w granicach 10zł za 200ml.

W poręcznym opakowaniu z pompką (<3) zamknięte jest mleczko o delikatnym, rumiankowym zapachu. Dobrze radzi sobie ze zmywaniem makijażu twarzy, nie ma problemów z delikatnym makijażem oka. Wieczorowe malunki zmywam przy pomocy dwufazy, jednak zazwyczaj to mleczko wystarcza mi aby w pełni "zedrzeć tapetę". Obywa się bez tarcia, naciągania itp, po prostu najpierw jedno oko, potem drugie i na koniec cała reszta. Ostatnio zaczęłam używać wacików zmoczonych wodą i to tylko spotęgowało efekt komfortu użytkowania. Zdecydowanie jestem na tak, choć nie jest to kosmetyk, którym dokładnie umyjemy buzię- należy pamiętać, że demakijaż a oczyszczanie to dwie różne sprawy i nie ma chyba produktu, który załatwi wszystko za jednym zamachem ;)

Skład: Aqua,Isopropyl,Palmitate, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Sodium Acrylate/Acryloyl Dimethyl Talurate Copolymer, Isohexadecane,Parfum,Sucrose Myristate, Sucrose Stearate, Polysorbate 80, 1,2-Hexanediol, Caprycyl Glycol,Sorbitol,Sodium Hydroxine, Methylisothiazolinone, Polyaminopropyl Biguanide,Tropolone,Citric Acid.

Pewnie część z Was się dziwi, że jeszcze nie sięgnęłam po płyny micelarne (oprócz jednej nieudanej przygodny z Ziają). Muszę, po prostu muszę wykończyć to co mam i dopiero wtedy iść na zakupy. Kilka dni temu otworzyłam ostatnie mleczko, także micelu Bourjois- nadciągam ;)

poniedziałek, 15 października 2012

Pomadkowe love czyli Maybelline Color Sensational Popsticks 030 Pink Lollipop

Cześć Dziewczyny :) Wielokrotnie wspominałam o tym, że o wiele bardziej wolę błyszczyki od pomadek. Czasem jednak coś mi wpadnie w oko i chodzi za mną, aż tego nie kupię. Tak było w tym przypadku, gdy na blogu szavki znalazłam zdjęcie pomadek Maybelline z serii Popsticks, wiedziałam, że nie spocznę, póki nie zobaczę na własne oczy półprzezroczystych pomadek przypominających galaretki :) Wyobraźcie sobie zatem moją radość, gdy podczas pobytu w Bratysławie znalazłam je na samie w Tesco! (:D). Jedno spojrzenie i już wiedziałam, że odcień 030 Pink Lollipop powstał z myślą o mnie ;)


Kolor opakowania jest po prostu nie do przeoczenia, tutaj wyszedł nieco zgaszony, ale w rzeczywistości to żarówiasty, neonowy róż. 


Mój aparat niestety nie dał rady wyłapać tego, że pomadka jest jak galaretka, musicie wierzyć mi na słowo lub spojrzeć na te zdjęcia KLIK. Jednak bez obaw, kolor jaki daje to zupełnie inna bajka, nie biegam z takim różem na ustach do pracy czy na uczelnię ;)


Jak widać, jedynie delikatnie zabarwia usta, pozostawiając je miękkie, gładkie i nawilżone przez długi czas! Tym właśnie ta pomadka zdobyła moje serce, bo nie dość, że to fajny gadżet, na który zawsze ktoś reaguje, gdy wyciągam go z torebki, to jeszcze ładnie wygląda na ustach :) Czego chcieć więcej?



Tym samym melduję o bardzo dobrze wydajnych 6 ojro ;) 

To już moja kolejna pomadka z tej serii, jednak nie z edycji Popsticks. Zainteresowanych odsyłam do postu o odcieniu 143 Pink Fizz z regularnej kolekcji ;)

Miłego dnia! :)

czwartek, 11 października 2012

Alterra x2! żel pod prysznic kwiat neroli i bambus oraz szampon kofeina i biotyna

Cześć Dziewczyny :) Tak jak i wiele innych blogerek otrzymałam jakiś czas temu bardzo sympatyczną paczkę kosmetyków marek własnych Rossmanna. Znalazły się w niej dwa produkty Alterry: żel pod prysznic z kwiatem neroli (ktokolwiek widział, ktokolwiek wie) i bambusem oraz szampon z biotyną i kofeiną do włosów osłabionych i przerzedzających się. Pozwolę sobie umieścić obie recenzje w jednym poście ponieważ przyznam szczerze, że zarówno do wyboru żeli pod prysznic czy szamponów nie przykładałam większej uwagi.

Żel pod prysznic pachnie dla mnie dokładnie tak samo jak napoje pokroju Sprite'a czy 7up'a. Nie żartuję, nawet mój chłopak zwrócił na to uwagę. Nie wiem czy to wpływ tajemniczego kwiatu neroli czy jego kombinacji z bambusem, którego zapachu również jakoś nie mogę sobie wyobrazić, ale efekt jest świetny :) Co prawda nie jest to zapach wybitnie intensywny jak w przypadku innych, mniej eko żeli (od lat używam mydeł Ziai, więc pewnie mam już nieco węch przepalony ;)) ale i tak przyjemność dla nosa jest spora.  Niestety, w ogóle nie podoba mi się jego konsystencja, jest tak dziwnie galaretkowaty przez co jego wydajność leży i kwiczy. Jako żel robi jednak dokładnie to, co ma robić i myślę, że jeśli wejdą jakieś nowe, ciekawe wersje limitowane to nie zawaham się przed ich zakupem. Niech mój nos też ma coś od życia ;) Cena żelu to około 7zł/250ml. 

Skład: Skład: Aqua, Alcohol, Glycerin, Coco-Glucoside, Caprylyl/Capryl Glucoside, Xanthan Gum, Sodium Coco-Sulfate, Bambus Arundinacea Extract, Citrus Aurantium Amara Flower Distillate, Aloe Brbadiensis Gel, Parfum, Limonene, Linalool, Geraniol**, Citral

Szampon z kofeiną i biotyną okazał się nie być dla mnie zaskoczeniem. Już chyba wszyscy używali produktów do włosów Alterry, oczywiście poza mną ;] W końcu mogłam się na własnej głowie przekonać w czym tkwi ich fenomen (prawie jak u Rytmusa, wiem, skrajnie hermetyczny dowcip). I co? Nie odkryłam niczego więcej poza tym co już na temat tych produktów czytałam. Faktycznie, włosy po jego użyciu plączą się bardziej niż po użyciu szamponów napakowanych SLS, jednak nie było tak źle jak się spodziewałam, ba jestem mile zaskoczona. Włosy są po nim miękkie i przyjemne w dotyku, niestety po 3-4 dniach regularnego mycia zaczynają wyglądać nieświeżo. Wystarczy wtedy sięgnąć po szampon cięższego chemicznego kalibru (np mój ulubiony Garnier z drożdżami piwnymi) i problem znika. Wszystko działa dokładnie tak, jak się spodziewałam, miliony przeczytanych recenzji robią swoje :) Ten szampon zapoczątkował moją małą szamponową rewolucję- na co dzień delikatne, co kilka dni mocne, muszę coś zacząć działać z pielęgnacją włosów, bo ostatnio jest z nimi gorzej. Już zaopatrzyłam się w butelki Babydreamu teraz zastanawiam się jaki kolejny z Alterry sobie kupić. Macie jakieś typy? Już tłumaczę dlaczego nie chcę pozostać przy tym- totalnie nie odpowiada mi jego zapach, jakiś taki niemiły smrodek z nutką kawy. To nie dla mnie ;) Cena to ok. 8zł/200ml.

Skład: Aqua, Sodium Coco-Sulfate, Glycerin, Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Lauryol Sarcosine, Caffeine, Xanthan Gum, Hydoxypropyl Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Glucose Glutamate, Alcohol, Coffea Arabica Bean Extract, Panthenyl Ethyl Ether, Pnthenol, Paullinia Cupana Extract, Biotin, Parfum, Limonene, Linalool.

poniedziałek, 8 października 2012

Grzebień The Body Shop

Dziś chciałabym przedstawić Wam grzebień, z którego zalet nie zdawałam sobie sprawy dopóki go gdzieś nie zapodziałam ;) Mowa o grzebieniu z szeroko rozstawionymi zębami z The Body Shopu. Kosztował niewiele, bo 16zł (choć w sumie może się wydawać, że jak na grzebień to wiele, ale zaraz poczytacie o jego zaletach ;)). Podobno są problemy z jego dostaniem, ponieważ nie zawsze jest na stanie. 


Mogło by się wydawać, że po co mi (czyli osobie posiadającej mało, w dodatku bardzo cienkich włosów-jak niemowlak ;P) taki gadżet. Powód jest prosty- potrzebowałam czegoś do torebki,. Przez większość czasu noszę włosy rozpuszczone, które latają we wszystkie strony na wietrze. Ten grzebień pozwala mi ułożyć wszystko na swoim miejscu w dosłownie kilka sekund. Jego największą zaletą jest to, że nie elektryzuje włosów jak to inne grzebienie mają w zwyczaju.


Użyty na mokre włosy radzi sobie z ich rozczesaniem, jednak większe kołtuny mogą stanowić dla niego problem. Od tego mam jednak moją szczotkę Tangle Teezer, której zastępcy nie szukam ;)


Kolejnym równie dużym plusem jak ten pierwszy jest to, że genialnie sprawuje się przy nakładaniu maseczki na włosy. Już jakiś czas temu zaobserwowałam, że maseczka "wczesana" grzebieniem spisuje się lepiej niż ta po prostu wklepana we włosy ;)



Jak widać grzebień jest kieszonkowych rozmiarów. Nie jest to must have i choć nawet w najmniejszym stopniu nie zagroził mojej miłości do szczotki Tangle Teezer to używam go z przyjemnością ;) Zarówno do nakładania maseczek jak i do ogarniania włosów poza domem.

Teraz tylko rodzi się pytanie: gdzie on u diabła się podział?!

piątek, 5 października 2012

Błyszczyk Essence XXL Shine 05 Super Girl

Nigdy nie kupuję drogich błyszczyków, powód jest prosty, te tanie w pełni mnie satysfakcjonują ;) Owszem, kuszą mnie te z Lancome, ale to głównie za sprawą ich pięknych opakowań ;) Błyszczyk Essence XXL Shine w odcieniu 05 Super Girl kupiłam w zeszłym roku i zapłaciłam za niego około 9zł

www.ladymakeup.pl
Choć w opakowaniu kolor wydaje się być intensywny, to w rzeczywistości jest praktycznie transparentny, zawiera w sobie milion malutkich drobinek, które pięknie odbijają światło.

Napisy starły się z mojego opakowania szybciej niż ekspresowo. Wiem, że po takiej cenie nie mam się co spodziewać super trwałości, ale mimo wszystko nie lubię tego ;) 


Błyszczyk używałam praktycznie zawsze wtedy, kiedy nie miałam czasu na staranne nałożenie pomadki, lub po prostu chciałam uzyskać delikatny efekt. Dziś rano wielce się zdziwiłam, ponieważ po okręceniu opakowania mój nos uderzył wstrętny smród popsutych jabłek (ten kto przechodził koło ogródków działkowych we wrześniu wie o co chodzi ;]). 

Po prostu wziął i się popsuł :(

Nie kupię go ponownie, ponieważ nie zachwycił mnie na tyle, żeby do niego wracać, a przede mną jeszcze tyle innych produktów z tej kategorii :) Dzisiejszy post powstał bardziej z potrzeby podzielenia się nieszczęściem w postaci popsutego blyszczyka :D

środa, 3 października 2012

Olejek Babydream i masujący pomocnik od Lirene

Cześć Dziewczyny :) Idąc za ciosem postanowiłam napisać kilka słów na temat kolejnego produktu z założenia przeznaczonego dla dzieci. Olejek Babydream dostałam od Natalii, jednak nie jest to produkt trudny do zdobycia, znajdziemy go w praktycznie każdym rossmannie, co więcej obecnie jest w promocji ;) Stanowi on dla mnie nierozłączny duet wraz z rękawicą masującą, którą dostałam w jednej z paczek od Lirene. Niestety nigdzie nie widziałam jej w sprzedaży lecz zdobycie podobnego modelu jest bardziej niż proste ;)


Choć wiele włosomaniaczek namiętnie wciera ten olejek we włosy to mi ten sposób korzystania z niego nie przypadł do gustu. Wolę kokosową Vatikę czy olejki Alterry. Za to Babydream jest u mnie niezastąpiony podczas kąpieli! Kto raz zacznie wcierać w siebie olejki pod prysznicem z pogardą będzie później patrzył na balsamy do ciała ;) 

Szał na podobny produkt, oliwkę Hipp już dawno za nami, jednak podejrzewam, że z nadejściem sezonu jesień/zima produkty takie przeżyją swój renesans. Nie ma nic przyjemniejszego niż nasmarowanie ciała oliwką będąc jeszcze pod ciepłym prysznicem, aby później cieszyć się gładką i miękką skórą cały dzień. Nakładanie olejku na wilgotną skórę sprawia, że nie odczuwamy później tej charakterystycznej dla mazideł o takiej konsystencji lepkiej warstwy. 

Żeby pod prysznicem nie było mi za nudno to poza oliwką sięgam po rękawicę z masującymi wypustkami.


Przy jej pomocy udaje mi się połączyć przyjemne z pożytecznym- masaż skóry, dokładne rozsmarowanie olejku, świetne nawilżenie skóry- a to wszystko jeszcze w ciepełku prysznica :) 

Teraz już rozumiem skąd taki szał na takie produkty ;)

wtorek, 2 października 2012

Pharmaceris Baby

Dzisiaj post ze szczególną dedykacją dla mam :) Sama dziecka nie posiadam, jednak gdy otrzymałam propozycję przetestowania produktów z linii Pharmaceris Baby nie wahałam się długo, ponieważ w mojej rodzinie jest jedna mała kruszynka :) W przesyłce otrzymałam dwa balsamy nawilżające dla dzieci (jeden zostawiłam sobie, wielkiemu dziecku ;)) oraz krem zapobiegający podrażnieniom i odparzeniom pieluszkowym.



Krem zapobiegający podrażnieniom i odparzeniom oddałam tak szybko, że nawet nie miałam kiedy zrobić mu zdjęcia ;) Będę się posiłkować tym znalezionym na stronie Pharmaceris. 


Jego recenzja będzie krótka, lecz treściwa: krem nie wyróżnia się z szeregu tego typu produktów jeśli chodzi o zapach, działanie czy inne tego typu właściwości. Ma jednak jedną dużą zaletę, która sprawia, że chce się po niego sięgać częściej mimo stosunkowo wysokiej ceny (około 25zł/75ml)- ma zupełnie inną konsystencję niż wszystkie kremu tego typu. Nie jest ona tak tępa, wręcz przeciwnie. Z łatwością można go rozsmarować nawet na podrażnionej dziecięcej skórze. Dodatkowo nie bieli ciała. 

Skład: Aqua, Cyclopentasiloxane, Polymethyl Methacrylate, Cyclohexasiloxane, Zinc Oxide, Glycerin, Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone, Pentylene Glycol, Polyglyceryl-4 Isosterate, Cera Alba (Beeswax), Sodium Chloride, Caprylic/Capric Triglyceride, Panthenol, MagnesiumSulfate, Lonicera Caprifolium (Honeysuckle) Flower Extract, Etyhylhexylglycerin, Lonicera Jaopnica (Honeysuckle) Flower Extract, Laminaria Ochroleuce Extract, Phenoxyethanol.

Z kolei balsam nawilżający do ciała dla dzieci zdążył już załapać się na zdjęcie, dokładnie moja tubka :) Opinie na jego temat są zgodne- niezwykle lekki, ekspresowo się wchłaniający, bezzapachowy nawilżacz. Zaskakujące jest to, jak szybko się wchłania pozostawiając skórę nawilżoną na długie godziny. Jako minus i to taki dodany już ode mnie, uważam obecność parafinum liquidum w składzie- od jakiegoś czasu staram się go unikać w kosmetykach do ciała, bo widzę o ile polepszył się stan mojej cery, gdy totalnie odstawiłam produkty do pielęgnacji twarzy z tym brzydkim olejem. 


Drugim minusem jest cena, około 50zł za 300ml to jednak sporo, nawet świetnie działająca pompka tego nie zrekompensuje ;)