sobota, 31 maja 2014

Zużycia maja

Koniec miesiąca najlepiej poznać po wysypie wpisów z ulubieńcami i denkami. Co by nie było, to jedne z moich ulubionych, więc nie narzekam, wręcz przeciwnie, im więcej tym lepiej :D Przedprzeprowadzkowe wietrzenie zapasów uważam za udane :)

  • odżywka do włosów z granatem i aloesem Alterra- bardzo udany produkt. Moje cienkie włosy wyjątkowo się z nią polubiły. Dodam, że po użyciu jeszcze długo wyczuwam jej zapach na włosach :)
  • szampon pajaja i bambus Alterra- kolejny fantastyczny szampon Alterry. Mam ochotę wypróbować je wszystkie! :)
  • krem pod oczy do skóry wrażliwej Flos-Lek- typowy przeciętniak. Nie pomógł, nie zaszkodził.
  • lakier do paznokcie Essence 103 Space Queen- śliczny, brokatowy lakier. Niestety totalnie mi zaschnął. 
  • malinowy ocet do włosów w spray'u Marion- bardzo fajna odżywka, która pomaga w rozczesywaniu i dodaje im blasku. 
  • krem do rąk Neutrogena- jeden z lepszych kremów do rąk, z jakimi miałam do czynienia. Idealny na zimę. 
  • mleczko do ciała z masłem shea Yves Rocher- dodatek do gazety, używałam z przyjemnością, ale żeby zaraz pędzić po całą butelkę to nie ;)
  • peeling do ciała papaja Bielenda- nic specjalnego, nie podobał mi się jego zapach. To typowy parafinowy zdzierak, który daje złudzenie nawilżenia. 
  • kokosowy żel pod prysznic Isana- kupiłam, bo był na promocji za 1,5zł :D Całkiem przyjemnie się go używało, teraz już go chyba nie ma w sprzedaży.
  • mleczko do ciała Balea pistacja i winogrona- wielkie rozczarowanie :( Brzydki zapach, kiepskie nawilżenie, w dodatku połowa się rozlała w torbie jak wracaliśmy z Pragi :(
  • płyn micelarny o działaniu antybakteryjnym Under Twenty- świetny płyn micelarny :) Teraz trafił mi się koleżka podrażniający oczy i już za nim tęsknię :(
  • żel pod prysznic poziomkowy Balea- <3<3<3<3<3 
  • peeling do twarzy i ciała cytryna i limonka Ziaja- dostałam jako gratis do zakupów w sklepie Ziai. Produkt wyjątkowo nieudany, skończył jako peeling do stóp, a i tutaj się nie sprawdzał....
  • żel do mycia twarzy Garnier do skóry normalnej i mieszanej- mam do niego ogromny sentyment, bo to pierwszy kosmetyk, o którym pisałam na blogu :) Sam w sobie też jest bardzo fajny i często do niego wracam.

czwartek, 29 maja 2014

Tusz do rzęs Lovely Curling Pump Up

Na mnie również przyszła pora, żeby zmierzyć się z tuszem legendą :D Jakby zrobić zestawienie maskar, które najczęściej pojawiają się na blogach i YT to tusz do rzęs Lovely Curling Pump Up będzie w czołówce. W sumie nie ma w tym nic dziwnego, bo za tak śmieszne pieniądze żal nie wypróbować, o co tyle szumu.


Jak powszechnie wiadomo, kupowanie tego typu kosmetyków w rossmannie to poniekąd branie kota w worku. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś wcześniej nie musiał dokładnie obejrzeć szczoteczki i pomieszać nią w tuszu jak łyżką w zupie... Na szczęście po rozważaniach typu brać ze środka czy od końca trafiłam na świeżutki i nieotwierany egzemplarz. Dobra wróżba na potem :)


Silikonowa szczoteczka z gęstymi włosami należy do moich ulubionych. Przez swój kształt nabiera odpowiednią ilość tuszu, który potem ładnie i równie rozprowadza na rzęsach. Efekt, który daje na rzęsach jest rewelacyjny. 


Zdjęcie jest fatalnej jakości, ale zrobiłam je telefonem. Myślę jednak, że dobrze na nim widać, że rzęsy są pogrubione i wydłużone. Co więcej, tusz się nie rozmazywał ani nie osypywał. Nie zdążyłam uwiecznić efektu przy pomocy aparatu, przez właściwie jedyną wadę tego tuszu, jaką jest ekspresowe wysychanie w opakowaniu. Tak wygląda efekt po miesiącu używania:


Niestety, różnica od razu rzuca się w oczy. Mimo wszystko, jak za taką cenę, ten miesiąc to i tak całkiem nieźle. Pewnie jeszcze nie raz do niego wrócę. To świetne rozwiązanie na dołek finansowy ;)

wtorek, 27 maja 2014

Adopcja kota

Dziś będzie wpis zupełnie inny, ale nie mogę tym z Wami nie podzielić  :)

Od zeszłej soboty życie w naszym domu nieco się zmieniło. Powinnam raczej napisać, że weszło na zupełnie inny poziom: adoptowaliśmy kota. Pomysł ten chodził nam po głowie już od dawna, teraz w końcu nadarzyła się możliwość, żeby go zrealizować. Już jestem przekonana, że była to jedna z lepszych decyzji w ogóle :)


Kota przygarnęliśmy z wrocławskiego schroniska dla bezdomnych zwierząt. Można powiedzieć, że to nie my wybraliśmy jego, tylko on nas :) Serce mi się kraja na wspomnienie tych wszystkich kotów pozamykanych w klatce, a wśród nich nasz Amciuś, który stał na dwóch tylnych łapkach i głośno do nas miauczał. Już w schronisku wszedł mi na ręce i dał się wygłaskać na wszystkie strony. Nasz maluch był tam nieco ponad tydzień. To dwuletni bury kocur, którego, jak się dowiedziałam, znaleziono porzuconego gdzieś na odludziu. Po wybraniu kota zapakowaliśmy go do transportera i zanieśliśmy do biura schroniska, gdzie załatwiliśmy wszystkie formalności. Spisałam umowę adopcyjną oraz zapłaciłam za kota całe 15zł. Dostałam również książeczkę zdrowia i zaświadczenie o szczepieniach (w tym przeciwko wściekliźnie). Wolontariuszka, która oprowadzała nas po schronisku opowiadała dokładnie o kotach, odpowiedziała na moje wszystkie pytania i czułam, że zajmuje się mną ktoś, kto zna się na rzeczy. 


Powyżej widać jedno z pierwszych zdjęć, które udało nam się zrobić po powrocie do domu. Teraz widzę, jak mizernie wtedy wyglądał i ile przez ten tydzień się zmienił. Na tle innych kotów był całkiem spory, ale bardzo chudy. Nawet teraz jak się czasem wyciągnie to śmieję się, że mogę liczyć kota na metry :) Po przyjściu do domu spodziewałam się, że kot schowa się pod łóżkiem czy szafkami w kuchni. Kotek jednak od razu wskoczył mi na kolana i chciał się miziać :) W sumie od tamtej pory niewiele się zmieniło. Nawet teraz siedzi przy mnie biurku i wesoło sobie mruczy. 


Mam całkiem spore podejrzenia, że Amciuś wychowywał się z psem, ponieważ przejawia takie zachowania. Często chodzi przy nodze, podaje łapkę, nie lubi być sam. Pierwszego dnia, jak szłam po kąpieli do sypialni, to kot razem ze mną wskoczył do łóżka :) Choć przygotowałam mu osobne posłanie, to na nic się zdało ;) Dużo prób nas kosztowało, żeby kot nie spał w poprzek łóżka :D Teraz zazwyczaj układa się w nogach lub obok poduszki. Często nad ranem budzę się z jego ogonem na twarzy ;) W nocy nie hałasuje, ale jak rano zobaczy, że ktoś już się obudził to nie ma zmiłuj, miziaj człowieku!


Jedną z jego ulubionych miejscówek jest mój komputer. Pracę magisterską piszę spod kota :D Trzeba przyznać, że wielka z niego gapa, stąd też jakże męskie imię Amciuś :D


Z kuwety korzysta bezbłędnie. Niestety kupiłam taką otwartą, bo nie znam dokładnych wymiarów łazienki w nowym mieszkaniu. Nie chciałam wybrać jakiejś wypasionej, która potem okaże się o 1 cm za duża. Żwirek kupiłam rossmannowski i nie było problemu z jego akceptacją. Z takich dodatkowych gadżetów mamy też fajny drapak. Póki co robi nie zrobił na kocie wrażania. Próbowałam mu pokazywać, jak się z niego korzysta, nacierałam kocimiętką i nic... Sama kocimiętka też go nie rusza. Kocia trawa, która zasadziłam i różne zabawki również. Jednak nie ma to jak towarzystwo człowieka ;)


Kot nie ma zapędów do niszczenia czy drapania czegokolwiek, jedynie ugniata każdą powierzchnię na której stoi czy leży. Nie ważne czy to łóżko, kocyk, kanapa, panele, kafelki czy moje kolana :) Podobno to znak, że kot jest zadowolony :) 


Póki co, kombinujemy z jedzeniem. Mokre karmy (z 4% zawartością mięsa, masarka!) w ogóle mu nie smakują. Jestem na etapie próbowania różnych karm suchych, a oprócz tego sama przyrządzam mu mięsko. Drobiowe serca robią furorę. Z przysmaków dostaje odrobinę śmietanki. Po sterylizacji podwoił mu się apetyt, tuż po przyjściu ze schroniska praktycznie nie chciał jeść. Dodam, że widok kota wybudzającego się z narkozy na długo zostanie w mojej pamięci. W skrócie można to opisać, że zwierze wygląda, jakby było pijane :D


Ostatnie zdjęcie zrobione godzinę temu prezentuje, jaki jest skory do zabawy 
Jest różnica między pierwszą fotką, prawda? ;)

niedziela, 25 maja 2014

Lakier Wibo WOW Glamour Sand nr 2

Po największej fali zachwytów lakierami piaskowymi, która przewinęła się przez blogi, zdecydowałam się kupić dwie buteleczki. Pierwszą pokazywałam Wam tutaj, absolutnie piękną biel Lovely z kolekcji Snow Dust. Dziś pora na drugiego kolegę, który trafił nawet do ulubieńców kwietnia, czyli lakier Wibo WOW Glamour Sand nr 2.


Kolor widoczny na zdjęciu idealnie oddaje to, jak wygląda w rzeczywistości. Piękny, ciemny róż i wieloma drobinkami migoczącymi w sztucznym świetle. To jeden z tych odcieni lakieru, który był u mnie od zawsze i podejrzewam, że na zawsze pozostanie. Wszelkie zielenie, niebieskości czy inne szalone kolory mogłyby dla mnie w lakierowym świecie nie istnieć, ale taki róż to podstawa.


Aplikacja, jak to w przypadku piasków jest bajecznie prosta. Dwie cienkie warstwy dają pełne krycie, co więcej lakier wysycha ekspresowo. Z wiadomych przyczyn nie używam top coata przyspieszającego ten proces. Stopień porowatości lakieru jest dla mnie optymalny. O nic nie zahaczam, jednak chropowata faktura jest wyczuwalna pod palcem. 


Trwałość, jak na produkt nakładany bez żadnej warstwy ochronnej, też oceniam wysoko. Po lakier ten sięgam niezwykle często z kilku względów. Po pierwsze kolor, który mnie oczarował. Po drugie bardzo sprawne wysychanie, co przekłada się na możliwość aplikacji nawet tuż przed pójściem spać, bez ryzyka odbicia pościeli. Jestem nim po prostu zachwycona i nie znajduję wad :) Mam ochotę na jeszcze jedną buteleczkę Wibo (tak! ja, która najwięcej kręciła nosem na piaski), którą widziałam na blogach. Nie pamiętam numeru, ale był to lakier z czarną bazą i bordowo złotymi drobinkami. No marzenie!

O ile w przypadku lakierów pękających (które do tej pory uważam za paskudne) moda na nie przeminęła, tak wydaje mi się, że piaski pozostaną na topie na dłużej ;)

czwartek, 22 maja 2014

Płyn micelarny o działaniu antybakteryjnym Under Twenty

O tym, że demakijaż to podstawa, nie muszę nikogo uświadamiać. Od kiedy poznałam płyny micelarne znacznie się ten proces u mnie usprawnił, w zakładce demakijaż opisałam już całkiem sporo produktów tego typu. Jedne okazały się być lepsze, jedne gorsze. Dziś na tapecie będzie płyn należący zdecydowanie do tej pierwszej kategorii. Recenzję płynu micelarnego o działaniu antybakteryjnym Under Twenty kilka dni temu zamieściła u siebie Urban, dziś pora na mnie ;)


Od razu zaznaczę, że nie ma co się obawiać po Anti Acne w nazwie, że po odkręceniu uderzy nas alkoholowa woń (jak to było z tego typu tonikami 10 lat temu). To zupełnie coś innego ;) Płyn ma przyjemny i delikatny zapach, miły wstęp do dalszego użytkowania. Jego działanie określam na piątkę z plusem. Skąd ten plus? Oprócz tego, że płyn bardzo dobrze sobie radzi z demakijażem twarzy, to daje rady ze zmyciem makijażu oka


Przy mocniejszym malowaniu oczu sięgam zawsze po płyn dwufazowy, jednak do usunięcia codziennego makijażu micel Under Twenty wystarczy sam. Zaznaczę, że zawsze po jego użyciu sięgam po żel do mycia twarzy, bo nie wyobrażam sobie potem nałożenia kremu bez wcześniejszego domycia twarzy wodą. Prędzej umyję twarz samym żelem (który zazwyczaj radzi sobie z demakijażem) niż samym micelem ;)


Płyn zaskoczył mnie nie tylko swoim dobrym działaniem, ale również brakiem lepiącego efektu po aplikacji. Działania antybakteryjnego nie zaważyłam, ale nawet jeśli takowe występuje to prędzej dzięki temu, że płyn dobrze wszystko zmywa niż jakimś magicznym właściwościom ;) Będę do niego wracać!

piątek, 16 maja 2014

Krem pod oczy Flos-Lek Eye Care do skóry wrażliwej

Już od dawna nie wspominałam nic o pielęgnacji okolic pod oczami. Wszystko za sprawą kremu, którego wydajność pozwoliła mi nie zaprzątać sobie głowy koniecznością zakupu czegoś nowego przez długie miesiące. Mowa tu o kremie pod oczy do skóry wrażliwej z serii Eye Care Flos-Lek. Za całkiem spore jak na tego typu kosmetyk opakowanie, bo aż 30 ml zapłaciłam w Hebe około 20zł, więc cena korzystna. 


Samo opakowanie nie wygląda zachęcająco i z pewnością nie sięgnęłabym po nie, gdyby koleżanka nie przyniosła mi kiedyś sporej odlewki tego kremu. Choć podeszłam do niego sceptycznie ze względu na zawartość parafiny, to o dziwo nie wyrządziła mi ona żadnej szkody. Co więcej, krem okazał się być dobrym nawilżaczem, który nadawał się zarówno na dzień jak i na noc. Dodam, że mam mocne cienie pod oczami, skóra jest tam nieco zmaltretowana, bo kilka razy zdarzyło mi się zbyt wysoko podjechać pod oczy TriAcnealem. Bez porządnego nawilżenia tych okolic wyglądam po prostu źle, bo zmarszczki się pogłębiają i zbiera się w nich podkład, korektor i wszystko co się da. Ogólnie, bez kremu pod oczy ani rusz ;)


Jak widać przy dziurce w opakowaniu krem jest bardzo gęsty. Potrzeba go bardzo niewiele, co w połączeniu z jego sporą pojemnością gwarantuje, że krem posłuży przez długi czas. Jego samo działanie uważam po prostu za dobre. Nie był takim koszmarkiem jak krem Pharmaceris, ale po początkowym zachwycie (spowodowanym użyciem kilku nieciekawych kremów pod rząd), zdałam sobie sprawę, że to typowy drogeryjny średniak. Nawilża w porządku, ale nie jest to dogłębne nawilżenie, które wyraźnie poprawia kondycję skóry. Nic mnie nie podrażniło, nie zapchało, ale też nie zachwyciło. To produkt typu "jak nie wiem co kupić, to kupię to".


Krem jest takim szaraczkiem w mojej kosmetyczce, bo choć sięgam po niego dwa razy dziennie, to w ogóle nie przykuwa mojej uwagi. Po zużyciu blisko całego opakowania mogę śmiało napisać, że jest dla mnie raczej koniecznością niż przyjemnością. No nic, mam nadzieję, że może kolejny krem czekający w kolejce (Balea z mocznikiem) w końcu przyniesie efekt wow. 

Podzielcie się, jakie są wasze ulubione kremy pod oczy? :)

czwartek, 15 maja 2014

Aussie paczka + coś dla Was!

W poniedziałek rano zostałam obudzona przez kuriera, który miał dla mnie niespodziewaną przesyłkę. Nie będą ukrywać, że lubię takie pobudki ;) Co znalazłam w niej tym razem?


Nowość w postaci odżywek do włosów w spray'u Aussie Miracle Hair. Przyznam, że zaskoczenie udało się podwójnie, bo nie dość, że nie spodziewałam się samej przesyłki, to jeszcze nie wiedziałam, że Aussie wypuściło taką serię produktów. Trafiła mi się całkiem spora gromadka, która będzie mi służyć za pomoc w walce o piękne włosy, którą rozpoczęłam niedawno i pisałam o niej tutaj


Od lewej: wersja do włosów farbowanych, słabych i zmęczonych, przesuszonych, które potrzebują uniesienia oraz długich. Z tego co widziałam, ich regularna cena wynosi około 25zł/250ml, obecnie są na promocji w Rossmannie za 17zł. Tego dobrobytu jest jednak dla mnie za dużo, a przede wszystkim nie mam farbowanych włosów ;) 


Jeżeli ktoś chciałby dostać tę odżywkę to niech zostawi komentarz pod tym postem (koniecznie z adresem mailowym, żeby nie było problemów ze skontaktowaniem się z wylosowaną osobą ;)). Na zgłoszenia czekam do niedzieli 18.05 do północy, w poniedziałek rano będzie losowanie. 

poniedziałek, 12 maja 2014

Wyniki

Dziś pora na drugie podejście do losowania ;) Poprzednio zainteresowana osoba się do mnie nie zgłosiła. Tym razem szczęście uśmiechnęło się do:


Gratulacje :) 
Wyślij mi proszę Twój adres na kosodrzewina123@interia.eu

czwartek, 8 maja 2014

Pomarańczowy peeling do ciała Ziaja i małe zakupy

Uwielbiam kosmetyki do pielęgnacji ciała Ziai. Wersja pomarańczowa oraz Sopot Spa należą do moich ulubionych pod względem zapachu. Fantastycznie umilają prysznic w cieplejsze miesiące, dzięki swoim rześkim aromatom są faktycznie odświeżające. Doceniam je szczególnie po bieganiu czy aerobiku, nie ma wtedy nic lepszego niż energetyzujący peeling pomarańczowy.


Za słoiczek o pojemności 200ml zapłaciłam w sklepie Ziai około 12zł. Drobinki są zawarte w pomarańczowym, dość gęstym żelu. Choć wizualnie słoiczki podobają mi się najbardziej, to nie obraziłabym się, gdyby był w tubce. Mam w domu tylko kabinę prysznicową i bardzo łatwo niechcący nalać wody prosto do opakowania. Peeling nie należy do mocnych zdzieraków, to typowy średniak. Im dłużej o nim myślę to dochodzę do wniosku, że bardziej niż działaniem jestem zachwycona zapachem. To taka mocna pomarańcza, wiadomo, nieco chemiczna, ale nie ma nic wspólnego z popularnymi słodkimi ulepkami.


Już żałuję, że mi się skończył, z pewnością po niego wrócę. Wraz z bzowym peelingiem Joanny stanowi moich ulubieńców w swojej kategorii. Takie peelingi są idealne nawet do codziennego stosowania. Do mocnego tarcia mam szczotkę z rossmanna, ale ze względu na naczynka nie mogę jej stosować za często. Uwielbiam nakładać balsam do ciała na świeżo wypeelingowaną skórę :) Przez Zoilę, a dokładnie jej profil na facebooku już kupiłam następce mojej pomarańczce:


Jak widać do peelingu się nie ograniczyłam, ale nie mogłam zostawić arbuzowego masła bez opieki ;) Każdy kosztował 5,99zł za 100ml i radzę się pospieszyć, bo nie było ich zbyt dużo w koszykach. Wiadomo jak to jest, kiedy wrzucą coś fajnego w biedronce ;)

niedziela, 4 maja 2014

Everyday is a bad hair day

Od kilku miesięcy powyższe zdanie stało się moim mottem. Odpuściłam sobie wzmożoną pielęgnację włosów, nakładanie olejków itp i oto mam. Włosy są w opłakanym stanie, coraz poważniej rozważam konkretne cięcie, bo już patrzeć na nie nie mogę. Z tego powodu zazwyczaj związuję je w koka i udaję, że nie ma problemu. Ostatnio jednak jak szykowałam się na wieczorne wyjście i rozpuściłam włosy, to mało co nie usiałam i nie rozpłakałam się na ich widok.... 

tumbrl.com
Wtedy powiedziałam sobie dość i następnego dnia wygrzebałam z dna szafki w łazience włosowy asortyment, który uznałam za przydatny. Sytuacja miała miejsce w czwartek (1.05) i od tamtej pory z namaszczeniem nakładam na włosy to co znalazłam ;)


Włosy mam cienkie, przetłuszczają się u nasady i są suche na końcu. Musze je myć codziennie. Obecnie używam w tym celu szamponu Alterry z Papają i Bambusem, który spisuje się u mnie dobrze, podobnie jak pozostałe szampony Alterry, z którymi miałam do czynienia. Przede wszystkim nie plącze włosów, co jest dużym plusem przy moich poniszczonych końcach. Bardzo podoba mi się jego zapach i z pewnością będę do niego wracać, podobnie z resztą jak do morelowej wersji, nad którą zachwycałam się kilka razy. Jedynym minusem jak dla mnie jest ich mała pojemność. Przy moim codziennym myciu głowy 200ml starcza mi na niecały miesiąc. Gdyby wprowadzono opakowanie 400ml poleciałabym po nie jako pierwsza :) Z tego względu już przygotowałam mu zastępcę, szampon do codziennego mycia włosów Balea o zapachu waniliowym


Każde mycie włosów jest od teraz połączone z nakładaniem odżywki. Już nie ma zmiłuj, nie będę o tym zapominać ;) Akurat kupiłam na wypróbowanie odżywkę Alterry z Granatem i Aloesem i muszę przyznać, że spisuje się wyśmienicie :) wygładza włosy i bardzo ułatwia rozczesywanie. Do tego niezwykle spodobał mi się jej zapach, który jest wyczuwalny jeszcze przez długie godziny po myciu. Obok odżywki stoi maska, którą kupiłam specjalnie na potrzeby akcji włosomaniaczek na blogu Anwen, czyli miesiąca pod znakiem maski do włosów :D Naczytałam się tylu pozytywów o masce Alterry z Granatem i Aloesem, że nie mogłam przejść obok niej obojętnie. Mam już za sobą pierwsze aplikacje i szczerze wątpię, żeby jedna tubka starczyła mi na miesiąc. Zobaczymy jak to wyjdzie ;)


Z kategorii atrakcje dodatkowe mam tylko 4 kosmetyki, wiem, włosomaniaczka, ze mnie żadna ;) Po pierwsze woda brzozowa, którą już kiedyś używałam z dobrym efektem. Miałam po niej mniej problemu z przetłuszczającą się skórą głowy. Działa na mnie o wiele lepiej niż słynny Jantar, który praktycznie nie zrobił nic. Oprócz tego, po każdym myciu spryskuję włosy malinową mgiełką z Marion. Dzięki niej włosy się ładnie błyszczą i mam wrażanie, że lepiej układają. Tylko dlaczego do tej pory, głupia ja, sięgałam po nią raz na ruski rok? ;(


Na koniec zostawiłam sobie dwóch tłuściochów. Po pierwsze olejek arganowy (przelałam do butelki po odżywce alterry, bo pompka ;)). Planuję nakładać olej dwa razy w tygodniu, a jak warunki pozwolą to częściej ;) Muszę jeszcze w ten napięty terminarz wkomponować maskę przecież :D Ostatni i najmniej udany kosmetyk to kokosowe serum do włosów Organix. Bardzo mocno obciąża włosy i z tego względu odpuściłam sobie jego aplikacje. Teraz jednak planuję stosować serum inaczej niż zalecił producent: będę je mieszać z olejkiem arganowym lub nakładać na włosy przed myciem.

Oprócz tego mam kilka mniejszych postanowień:
  • porzucę chodzenie przez 7 dni w tygodniu w ciasnym koku związanym gumką z metalowym elementem na rzecz luźnego warkocza
  • będę codziennie pić glutka z siemienia lnianego
  • nie będę mocno trzeć włosów ręcznikiem po myciu i lekko je podsuszę zanim zacznę rozczesywać
  • kupię sobie dobre gumki
  • wrócę do picia skrzypu i pokrzywy
Za miesiąc obiecuję przed Wami i sobą pojawić się z podsumowaniem moich działań. Oby mój obecny zapał nie okazał się słomiany ;) Jak wiadomo taki wpis nie obejdzie się bez zdjęcia, oto i ono:


Od czegoś trzeba zacząć i już wiem, że od podcięcia końców nie ucieknę :D
Wszystkie porady przyjmę z wdzięcznością :)

piątek, 2 maja 2014

Ulubieńcy kwietnia

Kolejny miesiąc minął nie wiadomo kiedy. Gdy wczoraj przewracałam stronę w kalendarzu, miałam wrażenie, że poprzednio robiłam to tydzień temu... Kwiecień okazał się być szalonym miesiącem niosącym za sobą całą masę zmian, których nikt się nie spodziewał. Moim głównym zajęciem jest obecnie przesiadywanie w marketach budowlanych, za rok będę mieć już wszystko w małym palcu, ale chwilowo trochę się tam gubię ;) Zdecydowaliśmy się też, że chcemy adoptować czworonożnego przyjaciela, niestety w związku z powyższym musimy poczekać jeszcze trochę. Nie chcę stresować zwierzaka przeprowadzką, wystarczy, że sama sobie rwę włosy z głowy ;) Jednak nie o tym chciałam pisać. Pora na ulubieńców:


Ze względu na deficyt wolnego czasu nie szalałam w kwietniu z filmami, książkami czy wizytami w kinie. Udało mi się za to w końcu obejrzeć film Yuma. Odtwórca głównej roli raczej mnie nie zachęca do obejrzenia czegokolwiek, jednak tym razem się przełamałam i było warto :) Film jest fantastyczny, myślę, że wszyscy mieszkający w mniejszej lub większej bliskości granicy z Niemcami uśmiechną się pod nosem na wspomnienie tego, jak było 20 lat temu i więcej. Sama bardzo słabo pamiętam tamte czasy, znam je jednak doskonale z opowieści. Nic więcej nie powiem, film jest dostępny na YT ;)

Rzeczą, którą odkryłam na nowo jest mój kubek do parzenia herbaty. Niby mamy w domu specjalny czajniczek do sypanej herbaty, ale nikt z niego nie korzysta, bo ciągle się zatyka, przecieka itp. Kubek widoczny na zdjęciu składa się z trzech elementów: kubka (to ci zaskoczenie ;)), sitka oraz przykrywki. W tym momencie praktycznie nie piję już żadnych herbat w torebkach, tylko wciąż męczę zieloną sypaną . Wcześniej nie chciało mi się z nią bawić, teraz nie ma już wymówki :)

Z kosmetyków zachwyciły mnie cztery rzeczy. Dwa lakiery do paznokci: piaskowy Wibo w odcieniu nr 2 oraz Kiko do francuskiego manicure w odcieniu nr 206 zachwyciły mnie prostotą swojej aplikacji. Wysychają ekspresowo i sięgam po nie zawsze jak maluję paznokcie na ostatnią chwilę. Pokażę Wam je z bliska ;) Tusz do rzęs Lovely Pump Up kupiłam z ciekawości i jestem nim zachwycona! Świetnie się prezentuje na moich rzęsach, miałam szczęście i trafiłam na niemacany egzemplarz. Chyba tylko dlatego, że kupiłam go przed trwającą wielką promocją ;) Ostatnim wielkim hitem jest olej kokosowy z Organique. Od pół roku używam go jako kremu do twarzy na noc. Dawno nie byłam tak zadowolona z cery. Już zapomniałam jak to było katować się kwasami. Uwielbiam w nim wszystko, zapach, wielofunkcyjność, działanie. Produkt idealny <3

Ostatnie dwa zdjęcia mówią już same za siebie. Przez ciągłe chorowanie od stycznia częstotliwość moich ćwiczeń oraz jakość jedzenia mocno ucierpiały. Już robiłam jedno podejście do zmian w lutym, ale dopadła mnie kolejna choroba, która wymagała dość specyficznej diety i stracone kilogramy zaczęły wracać. Teraz, jak już jestem w pełni zdrowa wróciłam na stare tory. Mocno pracuję nad tym, żeby bieganie, ćwiczenia w domu, zdrowe jedzenie itp stały się moją codziennością. Porzuciłam też stołowanie się na mieście na rzecz gotowania w domu. Właśnie na gazie mi pyrka (uwielbiam to słowo!) krem z pomidorów ;) Planuję podzielić się moimi refleksjami na ten temat tutaj. Kilka lat temu przy regularnym spowiadaniu się na blogu z moich poczynań schudłam prawie 10kg, chyba potrzebuję publiczności do moich działań ;) 

Miłego dnia!
:*

czwartek, 1 maja 2014

Porządki w kosmetyczce #2

Pora na kolejną część rozbiórki mojej szkatułki z kosmetykami :) Poprzedni taki wpis cieszył się sporym powodzeniem, mam nadzieję, że i tym razem będzie podobnie :)  Do oddania mam zestawy zawierający następujące rzeczy:

  • maseczka Rival de Loop wanilia i truskawka- mam nadzieję, że będzie chociaż ładnie pachnieć :D
  • kredka do oczu Essence Long Lasting w odcieniu 12 I have a green- użyłam dwa razy, jednak to nie mój kolor :(
  • odżywka do paznokci MicroCell 2000- zużycie wynosi około 1/5 buteleczki. Niestety zawarty w niej formaldehyd bardziej mi szkodzi niż pomaga. Myślę, że fanki Eveline 8w1 będą z niej zadowolone ;)
  • lakier Lovely Nude Nail Polish nr 6- nowy :)
  • lakier Maybelline mini Colorama nr 6 Bubblicious- użyty 2 razy
  • lakier Rimmel 60 second 619 Pulsating- użyty 2 razy, pokazywałam go tutaj
  • lakier Wibo Celebrity Nails nr 2 My Charming- użyty 1 raz, pokazywałam go tutaj

Zasady się nie zmieniają: rozdanie jest dla obserwatorów mojego bloga. Wystarczy napisać w komentarzu "chcę" :) Na zgłoszenia czekam do niedzieli do północy (04.05), w poniedziałek rano wylosuję osobę, do której trafi ten zestaw :)