środa, 26 lutego 2014

Krem rozświetlający liftingujący Cashmere Illuminator Dax Cosmetics

W zeszłym roku w czerwcu uczestniczyłam w spotkaniu blogerek. Wyszłam z niego z torbami pełnymi kosmetyków i jednym z nich był rozświetlający krem liftingujący Cashmere Illuminator Dax Cosmetics. Nie miałam wcześniej do czynienia z kosmetykami tej marki więc z chęcią włączyłam go do mojej pielęgnacji. 


W eleganckim, metalowym opakowaniu mieści się 30ml kremu. Jego cena to około 35zł w zależności od drogerii. Buteleczka jest z pompką więc zdecydowanie jest w moim typie :) W kwestiach technicznych nie mam mu nic do zarzucenia. Co więcej, miło zaskoczył mnie fakt istnienia okienka widocznego z boku- dzięki temu wiem ile produktu mi jeszcze zostało.


Producent obiecuje wiele, w skrócie produkt ma usuwać oznaki zmęczenia i stresu, regenerować, wygładzać zmarszczki, hamować procesy starzenia itp. Kremu używałam tylko na dzień, a i to nie zawsze, bo ostatnio króluje u mnie olej kokosowy i jak nie muszę się malować od razu to wolę dać odpocząć skórze od chemii ;) Cashmere ma rewelacyjną zaletę, świetnie nadaje się pod makijaż. Podkład równo się na nim rozprowadza, nie warzy się, wygląda po prostu dobrze.


Jeżeli chodzi o samo działanie, to nie zauważyłam jakiś spektakularnych efektów. Produkt nie robi nic złego i dla mnie to już jest coś, bo połowa kremów mnie zapycha. Efekt rozświetlenia, o którym wspomina producent nie jest zbyt nachalny, elegancko się prezentuje na skórze i to nie za sprawą tzn chamskiego brokatu ;) O liftingu i tym podobnych sprawach się nie wypowiem, bo niczego takiego po zużyciu jednej tubki produktu nie mogę zaobserwować. Poziom nawilżenia jest optymalny, w sam raz na taką pogodę jak mamy teraz. W lecie byłby za ciężki, w zimie za słaby. 

To bardzo przyzwoity produkt, może i szału nie robi, ale można na nim polegać. Obecnie w pielęgnacji mojej skóry króluje olej kokosowy i jak tylko mogę to właśnie po niego sięgam :) Taki krem jednak muszę mieć pod ręką, szczególnie gdy od momentu pobudki do wyjścia z domu mam tylko kilka minut ;)

czwartek, 20 lutego 2014

Models Own Nail Polish Velvet Goth Collection Amethyst

Pora na wpis, w którym zdjęcia wyrażą więcej niż słowa :) Lakier do paznokci Models Own z serii Velvet Goth w odcieniu Amethyst znalazłam w prezencie urodzinowym. Od razu skradł moje serce swoją welurową nakrętką, aż chce się ją dotykać ;) 


To mój pierwszy lakier tej firmy, bardzo się cieszę, że mam okazję go wypróbować, choć domyślam się, że mocno odbiega od standardowych emalii. Głównie za sprawą swojego welwetowego wykończenia.


Jak widać zatopione są w nim całkiem spore brokatowe drobinki. Jedne są widoczne bardziej, inne mniej, w zależności od tego, w której warstwie się trafiły. Do pełnego krycia potrzebne są dwie, choć jedna grubsza też daje rade.


Jestem nim zachwycona, kolor jest typowo mój, uwielbiam na niego spoglądać ;) Nawet nie przeszkadza mi kłopotliwe zmywanie, bez folii aluminiowej ani rusz.


W przypadku tego lakieru podoba mi się wszystko. Od opakowania, przez trwałość, po wygląd i szybkość schnięcia. Nie nakładałam na niego żadnego top coata, bo zniwelowałoby to cały welwetowy efekt oraz po prostu było to niepotrzebne, lakier sam z siebie szybko wysycha ;)

sobota, 15 lutego 2014

Kremy do rąk Lirene

Kiedy kilka lat temu zapomniałam z domu rękawiczek przy bardzo dużym mrozie i lekko odmroziłam sobie ręce. Od tamtej pory mam nauczkę i już nigdy o nich nie zapomniałam. Niestety, dłonie cierpią po tamtym wyskoku do dziś. Są wiecznie przesuszone, potrafią się nawet łuszczyć. Muszę dbać o nie z podwójną siłą. Kremy do rąk schodzą u mnie w ilościach hurtowych. Kiedyś dostałam od Lirene cały zestaw ich kremów. Zużyłam już je wszystkie i mam wyrobioną na ich temat opinię.


Zacznijmy od najmniejszego i jednocześnie najlepszego z całego towarzystwa. Krem Ratunek z 10% zawartością masła Shea sprawdził się u mnie najlepiej. 50ml tubka starczyła na długo, ponieważ ulgę przynosiła już malutka ilość kremu. Dobrze nawilżał skórę, ręce nie były ekstremalnie przesuszone nawet po myciu, co zazwyczaj mi się zdarzało. Wydaje się, że jest to ideał, niestety ma jedną wadę, która go u mnie dyskwalifikuje. Jest to okropny smrodek. Nie wiem, czy to masło Shea, czy jakiś inny składnik, ale po jego aplikacji ciągnął się za mną przez cały dzień okropny zapach. Po przyłożeniu rąk w okolic twarzy robiło mi się wręcz niedobrze. Nie jestem wyjątkowo wrażliwa na zapachy kosmetyków, ale tutaj mam barierę nie do przeskoczenia :(


Kolejnym kremem był o nazwie Regeneracja z allantoiną. W jego przypadku nie było zapachowego dramatu, ale z kolei jego działanie było praktycznie żadne. Po nałożeniu krem do rąk wchłaniał się do zera i skóra zachowywała się tak, jakby niczego na niej wcześniej nie było i znowu domagała się nawilżenia. 


Ostatnim z towarzystwa był krem z 10% zawartością parafiny. Niestety okazał się kolejnym rozczarowaniem. Praktycznie mogłabym przekopiować opis kremu z allantoiną. Oddałam go koleżance, bo na dłuższą metę mógł więcej zaszkodzić nic pomóc moim dłoniom. 


Z kremami do rąk Lirene jest mi nie po drodze. Jeszcze nie trafiłam na taki, z którego byłabym w pełni zadowolona. Tym samym za każdym razem, z podkulonym ogonem wracam do mojego ulubieńca, jakim jest Neutrogena:


Jego pełną recenzję zamieściłam w tym poście. Szczerze powiem, że jestem nim zachwycona i nawet teraz stoi koło mnie na stole ;)

piątek, 14 lutego 2014

Bell Lip Tint nr 5

Wiem, że szał na lip tinty Bell mamy już dawno za sobą. Zdążyły się nawet przewinąć ich dwie różne wersje: drogeryjna i biedronkowa, które podobno różnią się od siebie pod względem jakości. Sama dopiero kilka dni temu zdecydowałam przekonać się na własnej skórze o co cały ten szum. W Hebe na promocji kupiłam lip tinta w odcieniu nr 5 za całe 4zł. Ja to mam nosa do interesów życia ;)


Odcień nr 5 to piękny kolor, który chyba jako jedyny pasuje do mojej cery. Nie jest ani zbyt czerwony, ciemny czy mocny. Choć może być trudno uwierzyć w to ostatnie, szczególnie patrząc na poniższe zdjęcie ;)


Kolor owszem, jest bardzo wyrazisty, ale przy pełnym makijażu nie dominuje całej twarzy tylko ładnie zwraca na siebie uwagę. W przypadku ciemnoczerwonej wersji nie byłoby tak różowo i to dosłownie ;)


Po aplikacji kolor zostaje na ustach na długie godziny, oczywiście o ile damy mu kilkanaście minut na zaschnięcie. Po kilku godzinach błysk się zmywa, ale pigment zostaje. Choć jest to bardzo wygodne, to nie sięgam po ten produkt gdy mam mało czasu.




Jeżeli tylko wyjedziemy poza kontury ust to trudno nanieść jakiekolwiek poprawki bez sięgania po środki do demakijażu. To właściwie jego jedyny minus. Wiele osób zarzuca mu, że przesusza usta, jednak ja przy używaniu go co kilka dni niczego takiego nie zauważyłam. Poza tym mam taką ilość błyszczyków, że raczej nie sięgam codziennie po to samo ;)

Pewnie większość z Was już ma swoje lip tinty, jeśli nie, to gorąco polecam się nimi zainteresować. Myślę, że genialnie się sprawdzą w lecie, kiedy oprócz tuszu do rzęs będą robić za dopełnienie całego makijażu ;)

czwartek, 13 lutego 2014

Rozdanie z Lirene

Ostatnio pokazywałam Wam jak wielką paczkę kosmetyków Lirene dostałam. Sama tego wszystkiego nie przerobię, więc postanowiłam podzielić się z Wami tymi dobrociami. Oto co jest do zgarnięcia:

  • pierwszy przeciwzmarszczkowy krem na dzień Lirene City Protect 25+
  • pierwszy przeciwzmarszczkowy krem na noc Lirene City Protect 25+
  • fluid-balsam BodyBB dla ciemnej karnacji
  • aktywny korektor punktowy + maskujący fluid punktowy 2w1 Under Twenty
  • balsam do ciała z oliwkami Lirene Youngy 20+
Zasady rozdania są proste. Trzeba w komentarzu pod tym wpisem zostawić informację, pod jakim nickiem obserwujecie bloga. Macie na to czas do końca miesiąca, czyli 28.02.2014. Pierwszego marca wylosuję zwycięzcę. Nagrodę wysyłam tylko na terenie Polski. 

Powodzenia! :)

środa, 12 lutego 2014

Malinowy żel peelingujący do mycia twarzy Balea

Uwielbiam maliny w każdej postaci. Zarówno w formie smakołyków, zapachów czy kosmetyków. Gdy tylko zobaczyłam malinowy żel peelingujący do mycia twarzy marki Balea w DM to od razu wylądował w moim koszyku. Dodatkowo był śmiesznie tani, kosztował w granicach 1,5 euro. 

Żel jest bardzo dobrym produktem, który świetnie sprawdza się w porannej pielęgnacji. Dobrze oczyszcza twarz z nagromadzonego przez noc sebum czy nałożonych wcześniej produktów. Drobinki peelingujące są na tyle delikatne, że można spokojnie stosować żel na co dzień. Taki delikatny peeling z rana bardzo fajnie pobudza skórę do życia i chyba za to lubię go najbardziej. Przypomina mi lubiany przeze mnie żel peelingujący Lirene. Podobnie jak w jego przypadku, tuż po myciu odczuwam lekkie ściągnięcie skóry twarzy, ale w ogóle mi to nie przeszkadza, bo i tak nakładam na twarz jakiś krem. 


Wiem, że jest u nas problem z dostępnością kosmetyków Balea, ale przecież zakupy przez internet nie stanowią problemu. Może nie jest to produkt wybitny, dla którego warto składać osobne zamówienie, ale wrzucić do koszyka przy okazji nie zaszkodzi. Szczególnie jeśli jesteśmy fankami malin :)

niedziela, 9 lutego 2014

Nowości oraz wielka paczka od Lirene

Dzisiejszy post ma stanowić zapowiedź tego, co znajdzie się na blogu w najbliższym czasie ;) Od dłuższego czasu staram się robić rozsądne zakupy i stawiać na jakość produktów. W ciągu stycznia kilka razy odwiedziłam różne sklepy w celu uzupełnienia braków. Oto, co wpadło mi do koszyka:

  • płyn micelarny BeBeauty 400ml
  • szampon Farmona Herbal Care Pokrzywowy
  • maseczki Biovax w saszetkach
  • krem do rąk Neutrogena (najlepszy <3)
  • tusz do rzęs Extra Wow Lash Rimmel
  • lakier Rimnel 60sec
  • lip tint Bell w odcieniu 5
  • kokosowe serum Organix
  • krem pod oczy do skóry wrażliwej Flos-Lek
  • sztuczne rzęsy Essence

  • pomarańczowy peeling Ziaja
  • krem do stóp zmiękczający Ziaja
  • krem ochronny aktywnie nawilżający Ziaja Sopot Spa


Przedwczoraj otrzymałam olbrzymia paczkę, której zawartość praktycznie podwoiła moje kosmetyczne zapasy ;) 


Lirene jak zawsze pamiętało o szczegółach. Dodatkowo w paczce znalazłam budzik, płaszcz przeciwdeszczowy i torebkę, którą widzicie na zdjęciu.

  • balsam do ciała Youngy 20+ z mango
  • balsam do ciała Youngy 20+ z jabłkiem
  • balsam do ciała Youngy 20+ z oliwkami
  • migdałowe mleczko do mycia ciała Youngy 20+
  • miodowy nektar do mycia ciała Youngy 20+
  • fluid rozświetlająco-matujący Lirene Ideala Glan&Matt duo effect w dwóch odcieniach
  • Lirene Magic Make-up
  • Lirene odżywczy krem łagodzący do cery suchej
  • Lirene odżywczy krem łągodzący do cery naczynkowej
  • Lirene pierwszy krem przeciwzmarszczkowy City Protect 25+ na dzień
  • Lirene pierwszy krem przeciwzmarszczkowy City Protect 25+ na noc
  • krem do rąk Pharmaceris Lipo Protect
  • żel myjący + peeling + maska Lirene wybielanie
  • tonik 3w1 Lirene wybielanie
  • Last Minute Body BB fluid-balsam w dwóch odcieniach
  • Golden Charm rozświetlający balsam
  • termoaktywny peeling wygładzający Under Twenty
  • korektor 2 w 1 Under Twnety
  • płyn micelarny Under Twenty
Tym sposobem jestem kosmetycznie ustawiona na długie miesiące. Nic tylko siedzieć i używać ;)

czwartek, 6 lutego 2014

Kiko Ultra Tech Mascara

Nigdy nie zdarzyło mi się odwiedzić salonu Kiko, jednak posiadam kilka kosmetyków tej marki. Co więcej, sama ich nigdy nie kupiłam, zawsze trafiają do mnie w formie suwenirów ;) Z tuszem do rzęs Ultra Tech było nie inaczej, przyjechał do mnie z Rzymu i od razu poszedł w ruch. 


Niestety, miłości z tego nie było. Choć po kilku pierwszych użyciach byłam nim zachwycona to czar szybko prysł. Tusz ekspresowo zaczął gęstnieć, przez co się osypywał i był trudny w użytkowaniu. Dziwi mnie to tym bardziej, że sama zdejmowałam zabezpieczenia z opakowania i wiem, że wcześniej nikt w nim nie grzebał. 


Silikonowa szczoteczka należy do moich ulubionych. Początkowo fantastycznie rozdzielała i wydłużała rzęsy, jednak po kilku dniach stała się narzędziem do nakładania grudek. Nawet na zdjęciu widać je między poszczególnymi włoskami. 


Jak widać na zdjęciu, rzęsy wyglądają po prostu jak pokryte starym tuszem :(

Dobrze, że wstrzymałam się z wpisem na jej temat, bo po pierwszych dniach byłam gotowa napisać pieśń pochwalną na jej cześć, a tu taki klops!