czwartek, 28 lutego 2013

Łagodny tonik nawilżający Pharmaceris A

Nie wiem ile to już razy wspominałam, że moim ukochanym tonikiem jest ten nawilżający do skóry normalnej i mieszanej z Lirene. Kolejne produkty tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że swój ideał już znalazłam. Tym razem pomarudzę chwilę nad łagodnym tonikiem nawilżającym Pharmaceris A z serii Puri-Sensilique. Możemy go dostać w aptekach za około 20zł za 200ml. 


Nie jest to produkt zły, ale też nie jest tak dobry jak tonik być potrafi. Tonik ten chwilowo wycisza skórę, która po myciu domaga się nałożenia kremu, jednak po chwili staje się ona znów nieprzyjemnie sucha. Nie pomógł mi on w pozbyciu się suchych skórek wokół nosa, za to rewelacyjnie przygotowywał twarz do nałożenia kremu, który miał po prostu lepszy poślizg. Brakuje mi w nim jednach tych cech, za które pokochałam wspomniany na początku tonik Lirene- nie nadaje buzi gładkości  i miękkości a uczucie odświeżenie jest bardzo krótkotrwałe. W zapasach mam jeszcze jeden tonik z under 20, ciekawe czy może ona zagrozi mojemu ulubieńcu ;)

Skład: Aqua, Glycerin, PPG-26-Buteth-26, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Lonicera Caprifolium (Honeysuckle) Flower Extract, Inulin, Citric Acid, Disodium EDTA, Lonicera Japonica (Honeysuckle) Flower Extract, Alpha-Glucan Oligosaccharide, Sodium Hyaluronate, Methylisothiazolinone 

poniedziałek, 25 lutego 2013

Peeling pod prysznic pomarańcza i cukier trzcinowy Alterra

Bardzo lubię peelingi, choć od kiedy mam moją szorującą szczotę kupuje je o wiele rzadziej. Im mocniejszy zdzierak tym lepiej, nie ma nic przyjemniejszego po kąpieli jak wcieranie balsamu w gładką skórę, która wręcz go chłonie jak gąbka. Uważam, że peelingi nie są produktami, w które trzeba inwestować i zazwyczaj sięgam po te z niższej półki. Tym razem padło na nowość (poprawcie mnie jeśli się mylę, ale pierwszy raz zobaczyłam ten produkt w drogerii) od Alterry, peeling w wersji pomarańcza i cukier trzcinowy. Kupując go miałam w głowie niepochlebną recenzję Rodzynki na temat peelingu w wersji żurawina i figa, ale pomyślałam, że skoro dali coś nowego to pewnie będzie zupełnie inne. Za tubkę o pojemności 200ml zapłaciłam 9zł.


Peeling pachnie identycznie jak alterrowy żel pod prysznic z kwiatem neroli. W dalszym ciągu utrzymuję, że to zapach 7-upa, który bardzo mi się podoba :) Niestety, jego właściwości peelingujące pozostawiają wiele do życzenia. Przede wszystkim to, żeby w ogóle takie się pojawiły, ponieważ peeling ten nie ściera praktycznie nic. Jest to zwykły żel pod prysznic z drobinkami, które ekspresowo się rozpuszczają na skórze. Widząc opakowanie jakoś ubzdurałam sobie, że kupuję peeling cukrowy, nic bardziej mylnego. Konia z rzędem temu, kto doszuka się peelingujących drobinek na poniższym zdjęciu:


Także chciałam peeling a mam żel pod prysznic. Grunt, że przynajmniej ładnie pachnie ;) Chyba grzecznie wrócę do peelingów z Joanny, które choć małe, chemicznie pachnące przynajmniej dawały czadu pod prysznicem ;)

Standardowo proszę o podanie Waszych peelingowych faworytów :)

Skład: Aqua, Alcohol, Glycerin, Coco-Glucoside, Xanthan Gum, Glyceryl Oleate, Silica, Sucrose, Disodium Cocoyl Glutamate, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Parfum, Limonene, Sodium Cocoyl Glutamate, Sodium Citrate, Citric Acid.

sobota, 23 lutego 2013

Hula hop!

W ramach poprawiania swojej kondycji kilka dni temu kupiłam na allegro hula hop. Wczoraj w końcu dorwałam się do paczki i od razu zabrałam się za montowanie. Wszystkie panele były osobno i powiem Wam, że sama nie byłam w stanie ich poskładać, musiałam się posiłkować męską ręką. Samo kółko ma około 95cm średnicy i jest wprost stworzone dla mnie :) Obawiałam się, że nie będę potrafiła nim kręcić, ale po kilku próbach załapałam mniej więcej rytm i już jestem w stanie utrzymać je w ruchu blisko minutę. Wiem, że niektórzy potrafią kręcić godzinami, ale wiecie- nie od razu Kraków zbudowano :)


Jak już się nauczę porządnie kręcić to wsypię do środka ryż (albo paskudną kaszę), żeby było cięższe i tym samym trudniejsze w utrzymaniu w powietrzu. Dawno się tak świetnie nie bawiłam, dobra muzyka w głośnikach i aż chce się kręcić ;) Jak widać nie zdecydowałam się na kółko z mocnymi wypustkami  które jakiś czas temu było bardzo popularne  ale na jego wersję light, która podobno ma zapobiegać powstawaniu siniaków. Chyba coś w tym jest, bo wczoraj kręciłam około 1,5h i choć dziś czuję mięśnie to żadnych sińców nie mam :)

Podsumowując coś czuję, że to były jedne z lepiej zainwestowanych 20zł w ostatnim czasie :)

piątek, 22 lutego 2013

Masło do ciała mandarynka i jogurt Wellness & Beauty

Podejrzewam, że część z Was ma już odruch wymiotny na widok tego produktu ;) Ostatnio pojawił się on na bardzo wielu blogach, po części za sprawą paczek wysłanych w ramach współpracy (tak trafił do mnie), a po części dlatego, że kompozycja jogurtu i pomarańczy jest niezwykle kusząca w taką paskudną pogodę. Wielokrotnie wspominałam, że uwielbiam wszelkie masła, balsamy i mleczka do ciała. Ostatnio stałam się szczególną fanką produktów w słoiczku. Z tego powodu ucieszyłam się widząc w rossmannowskiej paczce masło o zapachu jogurtu i mandarynki z serii Wellness & Beauty. Jego cena to 11zł za 200ml


Zapach rozłożył mnie na łopatki i do tej pory trudno mi się pozbierać ;) Jak dla mnie jest genialny, część dziewczyn słusznie zauważyła, że pachnie niczym serniczek. Mogłabym non stop trzymać nos w pudełeczku. Wiem też, że w blogosferze pojawiają się na jego temat skrajne opinie. Jedni są jego psychofankami (jak ja) lub nie mogą w ogóle zdzierżyć go na skórze. Tutaj trzeba zaznaczyć, że pachniemy nim jeszcze długi czas po aplikacji. 


Masło jest twarde, zbite i prawdziwie maślane. Nie jest to kolejny balsam w słoiczku udający masło. Lubie takie konsystencje, choć trzeba się nieco napracować, żeby wszystko ładnie rozetrzeć na skórze. Akurat ja wychodzę z założenia, że każde ugniatanie tłuszczyku jest mile widziane, więc zupełnie mi to nie przeszkadza :) Samo nawilżenie nie jest jakieś wybitne, określiłabym je jako zadowalające dla posiadaczek skóry normalnej. Szału nie ma, suchych placków też nie. Sucharkom radzę jednak odpuścić je sobie, bo będą skrzypieć :( Mogę się też przyczepić do wydajności. Ogólnie wszystkie masła nie są produktami na całe życie, ale to bardzo szybko znika z opakowania, nie starczyło nawet na miesiąc regularnego stosowania. 

Jestem bardziej niż pewna, że kupię je sobie jak uporam się z balsamowymi zapasami. Już namówiłam na nie Anulę, która podobnie jak ja przepadła za jego zapachem :) A jakie są Wasze produkty do nawilżania ciała, które używacie obecnie? Podzielcie się i koniecznie napiszcie, czy jesteście z nich zadowolone :)

Skład:  Aqua, Butyrospermum Parkii Butter, Ethylhexyl Stearate, Glycerin, Theobroma Cacao Seed Butter, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Pantaerythrityl Distearate, Dimethicone, Phenoxyethanol, Sodium Polyacrylate, Parfum, Simmondsia Chinesnsis Seed Oil, Limonene, Sodium Stearoyl Glutamate, Tocopheryl Acetate, Methylparaben, Citric Acid, Yogurt, Xanthan Gum, Ethylparaben, Alcohol, Linalool, Citronellol, Citral, Isobutylparaben, Butylparaben, Propylparaben, Citrus Madurensis Fruit Extract, Caramel, CI 15985, Geranoil.

czwartek, 21 lutego 2013

Ziaja kakaowa, maska i odżywka wygładzające

Idealną maskę do włosów już znalazłam, a dokładnie nawet dwie :) Jedna to wielokrotnie wspominana przeze mnie maska Ziai intensywnie wygładzająca do włosów niesfornych, druga to maska z proteinami mlecznymi Kallosa. Z kolei po wycofaniu odżywki z Isany z olejkiem babasu dalej szukam tej jedynej... Przy okazji zakupów w osiedlowej drogerii wpadły mi do koszyka dwa produkty z Ziai. 

Seria z masłem kakaowym charakteryzuje się rewelacyjnym zapachem, który oczywiście nie wszystkim musi przypasować. Sama bardzo go lubię, uważam, że jest idealny na zimę ;)

Maska wygładzająca do włosów suchych i zniszczonych oraz kremowa odżywka wygładzająca do włosów suchych i zniszczonych kosztowały około 6-7zł za sztukę. 

Od razu zaznaczę, że jeden produkt spisał się u mnie na medal, drugi wcale. Nie zrobił krzywdy, ale z pewnością nie dał moim włosom tego, co są w stanie zaoferować inne produkty tego typu. Rewelacyjna, okazała się być maska. I nie chodzi mi tu o sam fakt, że maska z reguły działa na włosy dogłębniej, ale o to jak oceniam ją na tle innych masek, które miałam okazję używać. 


W tym miejscu muszę wspomnieć, że poniekąd z lenistwa nieco przedobrzyłam w kwestii dbania o włosy. Ktoś gdzieś kiedyś polecił stosowanie maski do włosów przy każdym myciu jako odżywki. Miało to niby sprawić, że włosy będę w lepszej kondycji. Niestety na dłuższą metę zadziałało to paradoksalnie- przesuszyło włosy. Koleżanka powiedziała mi, że nazywa się to przeproteinowaniem (trudne słowo ;)) i faktycznie na wielu blogach można poczytać o tym zjawisku. Z tego powodu od jakiegoś czasu po bożemu używam maski 1-2 razy w tygodniu, na co dzień idzie w ruch odżywka ze spłukiwaniem lub moja ukochana odżywka w spray'u alverde. Oprócz tego po każdym myciu miziam końcówki olejem kokosowym z BU.


Maska oprócz pięknego zapachu ma wiele do zaoferowania. Mocno wygładza włosy, szczotka po myciu wchodzi w nie jak w masło i nie muszę się z niczym szarpać. Włosy zdecydowanie nabrały blasku i miękkości. Są sypkie, miłe w dotyku i po prostu lepiej się prezentują. Nawet przy obecnej pogodzie włosy nie są napuszone, a gładkość nie znika po pierwszy myciu tylko utrzymuje się dłużej. Zostało mim jej już niewiele, zużyję to co mam i dołączę ją do mojej maseczkowej trójcy :) Jak widać nawet za taką cenę można mieć coś świetnego ;)

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride , Dimethicone, Behentrimonium Chloride, Isopropyl Myristate, Polyquaternium-10, Theobroma Cacao (Cocoa), Seed butter, Panthenol, Sodium Benzoate, Parfum, Citric Acid. 

W przeciwieństwie do maski stoi odżywka do włosów. Rozumiem, że już sam fakt bycia odżywką sprawia, że nie może ona robić cudów z włosami. O ile ograniczyłaby się do bycia zwykłym nawilżaczem ułatwiającym rozczesywanie włosów nie miałabym do niej pretensji. Niestety okazała się być małym bubelkiem, ponieważ okropnie puszyła moje włosy, co więcej rozczesywanie ich po jej użyciu to był koszmar :( To dwie rzeczy, które odżywka musi u mnie spełniać. Niestety w takim przypadku zapadł wyrok, że widoczny na zdjęciu obok delikwent skończy jako żel do golenia ;)

Jakby tego było mało, to nawet w tym przypadku nie do końca się sprawdził, bo był tak rzadki, że praktycznie cały spływał z nogi. No cóż, niby nie można mieć wszystkiego, ale czasem to nie ma się zupełnie niczego :P


Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Isopropyl Myristate, Polyquaternium-10, Theobroma Cacao (Cocoa), Seed butter, Panthenol, Cyamopsis Tetragonolobus Gum,  Sodium Benzoate, Parfum, Citric Acid. 

Na koniec moja prośba: 
polećcie mi proszę jakąś odżywkę do włosów cienkich, która ułatwiłaby rozczesywanie, lekko je wygładzała oraz co najważniejsze nie obciążała :)

niedziela, 17 lutego 2013

Łagodząca pianka do mycia twarzy i oczu

W ostatniej paczce, którą dostałam od Laboratorium Kosmetycznego Dr Ireny Eris znalazłam łagodzącą piankę myjącą do twarzy i oczu Pharmaceris. Pochodzi ona z serii A czyli tej dla skóry alergicznej i wrażliwej. Choć sama mam trądzik, z którym walczę na różne sposoby i mogłoby się wydawać, że produkt jest niekoniecznie dla mnie to okazało się, że bardzo mi się spodobał. Sama konsystencja pianki powoduje, że produkt na wstępie mi się podoba :) Być może część z Was pamięta, jak zachwycałam się pianką z jedwabiem z Alverde? Ta z Pharmaceris jej niestety nie podbiła, ale i tak jest nieźle ;)


Sama pianka zamknięta jest w ładnej buteleczce z pompką, która nie sprawiała najmniejszych problemów. Ogólnie podoba mi się je wygląd :) Jedno naciśnięcie pompki daje odpowiednią ilość produktu, aby umyć twarz. Ja stosuję ją dwojako- najpierw rozmiękczam nią makijaż, który potem zmywam płynem micelarnym (oczy wcześniej traktuję dwufazą). Później następuje ponowna aplikacja, która domywa to, co było niedomyte (:D). Następnie tonik, krem i mam czyściutką, nawilżoną i przede wszystkim nie podrażnioną buzię :)


Przy moim trądziku każde dodatkowe atrakcje są wybitnie niepożądane. Ta pianka cudów nie zrobiła, próbowałam nią zmyć cały makijaż, żeby zobaczyć, czy jest tak udana jak jej siostra z Alverde i nie udało się. Oczywiście nie mam jej tego za złe, bo nie taka jej rola :)

http://www.pharmaceris.pl
Sprawdziłam jej cenę w Hebe i wynosi ona 25zł. Myślę, że to cena do przełknięcie, szczególnie, że produkt jest wydajny. Spokojnie starczy na 2-3 miesiące. Nie ukrywam, że dość mocno nabrałam ochoty na inną piankę ze stajni dr Eris, a mianowicie tę do skóry trądzikowej. Jak skończę moje zapasy w postaci 5 produktów do oczyszczania twarzy będzie moja :D Jako ciekawostkę podam, że w Hebe była o złotówkę tańsza :P

Skład (tej, którą recenzowałam, nie tej obok ;)): Aqua, Glycerin, Betaine,Cocamidopropyl Betaine, Methyl Gluceth-20, Disodium Ricinoleamido MEA-Sulfosuccinate, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Panthenol, Hydroxyethylcellulose, Disodium EDTA, Lonicera Caprifolium (Honeysuckle) Flower Extract, Inulin, Lonicera Japonica (Honeysuckle) Flower Extract, Ethylhexylglycerin, Citric Acid, Alpha-Glucan Oligosaccharide, Phenoxyethanol

piątek, 15 lutego 2013

Dlaczego lubię robić zakupy w Hebe?

Przywykłam już do tego, że gdy w tytule książki pojawia się pytanie to zazwyczaj próżno szukać na nie klarownej odpowiedzi. Dzisiejszy post łamie tę regułę :) Dosłownie pokażę Wam dlaczego lubię robić zakupy w Hebe. 

Powodem jest tasiemka naklejana na kolorowe produkty- daje mi ona pewność, że nikt danej rzeczy przede mną nie zmacał. Ile to razy pojawiały się wpisy na temat różnych maskar, które po zakupie okazały się być wyschniętymi sucharkami? Ja sama podczas zakupów w naturze zastanawiałam się jaką taktykę wybierania produktu z półki obrać? Brać z tyłu, bo nie ruszane? A może ktoś ruszył i odłożył na tył? To może ze środka?


Mam to szczęście, że jak się mocniej wychylę z okna widzę Hebe. Wiem, że wiele z Was w ogóle nie ma dostępu do tej drogerii. Nie wiem jak stoją plany ekspansji Hebe, ale biorąc pod uwagę jak wielką konkurencję stanowi dla rossmanna i natury myślę, że albo zacznie pojawiać się w coraz to nowych miejscach, albo wszechobecne drogerie zaczną stawać na głowie, aby dorównać Hebe ;) Do rossmanna chodzę już tylko po produkty Isany czy Alterry oraz zdrowe jedzonko :)

czwartek, 14 lutego 2013

Uchwycone wczoraj

Każdy powód jest dobry żeby uśmiechnąć się pod nosem ;)
Miłego wieczoru! 

środa, 13 lutego 2013

Eyeliner w kałamarzu Basic

W wigilię walentynek pojawiło się na YT kilka filmików, w których dziewczyny wymieniały kosmetyki, które ich zdaniem są randkowym niezbędnikiem. Zdziwiło mnie to, że nie pojawił się tam eyeliner- dla mnie krecha na oku to podstawa zalotnego spojrzenia. Obecnie posiadam cztery eyelinery, fioletowy z Kiko, chabrowy z NYXa oraz dwa brązy- z Essence oraz bohater dzisiejszej notki z Basic. Kupiłam go dawno temu w Schleckerze, zanim zlikwidowali w nim szafę z kosmetykami tej marki. Kosztował około 10zł. 


Ten brąz w przeciwieństwie do tego z essence wydaje mieć w sobie rude czy nawet pomarańczowe tony. Niestety, wszystko to niknie po nałożeniu na skórę i w efekcie mam dwa produkty o identycznych kolorach różniące się między sobą jedynie konsystencją.


Do samego płynu nie mam zastrzeżeń, szybko zastyga, nie rozmazuje się, nie podrażnia oczu. Niestety do szewskiej pasji doprowadza mnie jego pędzelek. Jest to po prostu sztywny patyczek obity gąbeczką. Przez ten brak gibkości trudno nim manewrować- po kilku próbach poddałam się i sprawiłam sobie skośny pędzelek z Inglota. Ogólnie wolę jednak żelową formułę eyelinerów. Moje makijażowe potrzeby nie są zbyt duże i to co w mojej kosmetyczce gości teraz jeszcze przed długi czas nie zobaczy raczej nowych towarzyszy ;)


Jak wykończę któryś brąz to z pewnością na jego miejsce kupię najzwyklejszą w świecie czerń. Fioletowy i chabrowy pewnie swój renesans przeżyją wraz z nadejściem wiosny ;)

Niezależnie od tego czy jutro obchodzicie walentynki czy to kolejny dzień jak co dzień w Waszym życiu, życzę Wam po prostu mile spędzonego czasu :)

wtorek, 12 lutego 2013

Wyzwanie wielkanocne

Wędrując po blogach przy porannej kawie natknęłam się na wpis Kamy z bloga stop whishing, start doing na temat wielkanocnego wyzwania. Pomysłodawczynią całej zabawy jest autorka bloga makelifeslimmer, u niej znajdziecie wszystko dokładnie opisane. Od razu zaznaczę, że nie ma to nic wspólnego z kosmetykami, więc osoby niezainteresowane tematem szeroko pojętej aktywności fizycznej mogą się przez chwilę ponudzić ;)


W skrócie chodzi o to, żeby przez 50 dni wykonywać 50 razy jakieś ćwiczenie ponad to, co robimy normalnie. Długo się nie zastanawiałam co chciałabym zrobić, od razu miałam przed oczami mój depander/motylek/agrafę (niepotrzebne skreślić), którego zapomniałam zabrać z domu przy przeprowadzce. 

http://www.decathlon.pl
Plan jest taki, że będę codziennie wykonywać plan 5x50 czyli 5 serii po 50 uciśnięć. 3 na ramiona, 2 na uda. Nie zajmie mi to dużo czasu, a na efekty pewnie nie będzie trzeba długo czekać. 

Skoro już jestem przy temacie tego urządzenia to gorąco Wam je polecam. Swoją agrafkę kupiłam w decathlonie za 20zł ponad dwa lata temu i od tamtej pory dzielnie mi służy.


Gdy zorientowałam się, że mam nawet paznokcie pomalowane pod kolor mojego ustrojstwa, wiedziałam, że cała zabawa będzie udanym pomysłem :) Nikogo do niczego nie zmuszam, ale myślę, że każda forma aktywności fizycznej jest na plus :) Za 50 dni spodziewajcie się podsumowania zabawy :)

niedziela, 10 lutego 2013

Peeling Wellness Beauty algi morskie i minerały

Podobnie jak wiele innych dziewczyn dostałam jakiś czas temu paczkę z rossmannowskimi produktami. Jednym z nich był peeling z serii Wellness Beauty, wersja algi morskie i minerały. Kosztuje około 12zł za 300g więc cena wypada standardowo jak na tego typu produkty.


Zacznę od tego, że od początku miałam wrażenie, że jest to szklany słoik, dopiero go zużyłam cały produkt zorientowałam się, że to plastik. Nie wiem na czym to złudzenie polegało, ale teraz może inni nie będą się tak stresować, że mają szklany słoik w mokrych, śliskich łapkach...


Po otwarciu wieczka (z którym mogą być problemy w wannie ;)) w nos uderza nas bardzo świeży, męski zapach. Mnie on jak najbardziej przypadł do gustu, choć wiem, że sporo osób nań narzeka. Czytałam o porównaniach do tanich wód po goleniu jednak moim zdaniem aż tak źle nie jest, ba może się podobać. Najlepiej oczywiście sprawdzić samemu :)


Peeling jest na bazie soli i jak już miałabym się do czegoś przyczepiać to właśnie do tego. Powód jest prosty, wolę cukrowe :) Przy peelingu solnym każde najmniejsze podrażnienie boli, szczypie, piecze itd. Akurat ja należę do dzieci wojny, które zawsze są jakoś poobcierane i sól skutecznie przypomina mi o tym, że tam gdzieś mnie coś boli. 

Sam peeling należy raczej do tych średnich, jednak należy pamiętać, że ja się często traktuję szczotką z rossmanna i pojęcie mocne tarcie jest dla mnie względne ;) Sama aplikacja jest przyjemna, nie wyślizguje się z dłoni, nie rozpuszcza za szybko. Po prostu jest okej. Jakby był z cukru to kupiłabym go z pewnością, tak mam pewne wątpliwości :(

Nie sposób też nie wspomnieć o tłustej warstwie, którą peeling pozostawia na skórze- te z Was, które tego nie lubią niech trzymają się lepiej od niego z daleka ;) Dla mnie to nie problem, choć i tak zawsze dodatkowo nakładam na skórę balsam- mam wrażenie, że takie popeelingowe nawilżenie jest niesamowicie złudne i trwa dopóki nie nałoży się pidżamy czy wejdzie pod kołdrę ;)

Jak widać na zdjęciu obok jestem mistrzem recyklingu i znalazłam zastosowanie dla pustego pudełeczka :) Sam produkt uważam za warty polecenia, ale pamiętajcie: sól i podrażnienia to nie jest zgrana para ;)


Skład: Skład: Maris Sal, Ethylhexyl Stearate, Caprylic/Capric Triglyceride, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Helianthus Annuus Seed Oil, Parfum, Porphyra Umbilicalis Powder, Tocopherol, Butylphenyl Methylpropional, Limonene, Linalool, Aqua, CI 42051, CI 19140. 

piątek, 8 lutego 2013

Kuracja łagodząca zmiany trądzikowe Ziaja Med

Niestety ostatnio moja buzia stała się mówiąc delikatnie niewyjściowa. Pryszcz pryszcza na pryszczu poganiał (tak, nie bójmy się tego słowa). Zanim sprawiłam sobie tubkę TriAcnealu wymęczyłam całe opakowanie kremu łagodzącego podrażnienia od Ziai. W pobliżu mojej pracy jest apteka sprzedająca kosmetyki Ziai z serii Med, a jako fanka tej firmy od razu musiałam sprawić sobie coś. Drogi nie był, bo za 50ml zapłaciłam około 15zł. Od razu zaznaczę, że przeczytałam na jego temat sporo pochlebnych opinii i liczyłam, że pryszczole jakoś się ogarną. 


Z powodu kiepskiej dostępności serii Med miałam poczucie, że oto trafiłam na świętego graala, który rozwiąże moje wszystkie problemy. Biorąc pod uwagę to, że obecnie jadę na TriAcnealu łatwo się domyślić, że guzik z tego wyszło. Kuracja łagodząca okazała się być najzwyklejszym średnio nawilżającym kremem do twarzy, który nie spowodował w żadnym, nawet najmniejszym stopniu poprawy stanu mojej cery. Gdybym potrzebowała tylko lekkiego kremu na lato byłabym z niego zadowolona. Świetnie nadawał się pod makijaż, skóra po nim się nie świeciła. Gdy robiło się zimniej dodawałam do niego odrobimy Cataphilu i nawilżenie było okej. 


Gdybym jednak potrzebowała lekkiego kremu na lato to nie kupiłabym kremu redukującego podrażnienia z kuracji łagodzącej zmiany trądzikowe. Zużyć zużyłam, bo krzywdy mi nie zrobił. Teraz TriAcneal pokazuje mi co to znaczy działać na pryszcze, więc wiem, że można. Dodam tylko, że zrobiłam sobie zdjęcia pierwszego dnia kuracji specyfikiem od Avene i mam zamiar się pokazać jak wszystko wygląda po. Zastanowię się nad tym jednak głębiej, bo wiem, że internety są bezlitosne.

Podsumowując krem Ziai- spore rozczarowanie i smuteczek. Nie zniechęcam się do firmy samej w sobie, bo wiem, że ma perełki, do których będę wracać. Jedną z nich odkryłam niedawno właśnie w serii Med, ale o tym za jakiś czas ;)