wtorek, 31 stycznia 2012

Styczniowe zużycia

Chyba skończyły się czasy, kiedy mogłam się pochwalić olbrzymimi zużyciami :( W tym miesiącu do kosza trafi sześć produktów, z czego w pięciu dobiłam dna. Ale przejdźmy do rzeczy:

  • płyn micelarny Ziaja Sopot Spa- dobrze zmywał lecz powodował wysyp na twarzy. Zużyłam go tylko do demakijażu oczu i z radością wyrzucam pustą buteleczkę. 
  • antyperspirant Ziaja Sensitiv- dobrze działał, niestety długo się wchłaniał i rozlewał z opakowania, więc wróciłam do sprawdzonych kulek Nivei ;)
  • krem do rąk i paznokci Neutrogena- rewelacyjny krem do rąk! Serdecznie polecam każdemu, z pewnością do niego wrócę i to nie raz :)
  • czekoladowy peeling Ziaja- przyjemny w użyciu, niestety bardzo niewydajny. Zapach również nie do końca mi pasował, więc więcej po niego nie sięgnę. Z pewnością natomiast sprawię sobie jego wersję pomarańczową :)
  • balsam do ciała z witaminami i jogurtem Isana- mój największy denkowy sukces ostatnich tygodni. Balsam był dobry, jednak z powodu jego ilości obrzydł mi całkowicie. Cieszę się, że w końcu dobiłam w nim dna i ląduje w koszu.
  • błyszczyk Bourjois Eau de Gloss- kupiłam go wieki temu sama nie wiem dlaczego. Zupełnie nie podoba mi się jego konsystencja oraz mdły smak. Bardzo szybko schodzi z ust. Ogólnie lepiej zachowują się o połowę tańsze błyszczyki. Ostatnio gdy po niego sięgnęłam brzydko pachniał i miał w sobie dziwne drobinki, czyli znak, że jego czas już się skończył ;)

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Head&Shoulders na co dzień

Dziś pora na kolejną recenzję szamponu i odżywki Head&Shoulders. Podobnie jak w przypadku poprzedniego wpisu na temat produktów tej firmy, nie testowałam ich ja, tylko oddałam w dobre ręce temu, komu wiedziałam, że się przydadzą. Mowa będzie o produktach z linii Codzienna Pielęgnacja.

Codzienna Pielęgnacja: klasyczna linia kosmetyków przeciwłupieżowych przeznaczona do włosów normalnych. Tak łagodna, że może być stosowana codziennie. Dokładnie oczyszcza włosy i odżywia skórę głowy, sprawiając, że włosy są miękkie w dotyku, lekkie i łatwe i układaniu.

Z racji tego, że nie mam problemów z łupieżem, moje włosy są zdecydowanie przetłuszczające się a nie normalne zestaw oddałam posiadaczce pięknych, gęstych i długich włosów, która niestety od czasu do czasu boryka się z problemem białego nieprzyjaciela.

Standardowo zaczniemy od szamponu. Był on w użyciu średnio co drugi dzień. Czasem zdarzało się częściej, nigdy rzadziej ;) I faktycznie, tak jak mówił producent, można go stosować w takiej częstotliwości z powodzeniem, ponieważ nie powoduje żadnych podrażnień, swędzenia głowy itp. Ma przyjemny lecz delikatny zapach, zupełnie niewyczuwalny na włosach. W buteleczce dla mnie był odrobinę męski, jednak przyznam, że nawet mi się to spodobało ;)  Jego konsystencja nie różni się od pozostałych szamponów, które otrzymałam do testów. Szampon jest wydajny, ponieważ przy tak częstym myciu, jak opisałam powyżej, po miesiącu stosowania zostało pół butelki. Jednak jego największą zaletą jest to, że dobrze oczyszcza skórę głowy. W momencie, kiedy koleżanka zaczęła go używać miała akurat "nawrót" łupieżu. Po dwóch myciach zaczęło go być coraz mniej, aż znikł całkowicie i do tej pory ten stan się utrzymuje :) Oby trwało to jak najdłużej :) Co ważne nie wysusza ani nie plącze włosów, choć po jego użyciu mimo wszystko warto sięgnąć po odżywkę, aby walkę ze szczotką ograniczyć do koniecznego minimum :)


Odżywki stanowiły świetne dopełnienie szamponów w dwóch pozostałych liniach i podobnie jest w tym przypadku. Szampon dobrze włosy oczyszcza, a dzięki nałożeniu stają się one miękkie i jedwabiste. Bez jej użycia włosy można rozczesać, ale po co się męczyć ;) Odżywka zdecydowanie ułatwia ten proces i dzięki niej o wiele mniej włosów zostaje na szczotce. Ma ona lekką konsystencję i można nakładać ją na całą długość włosów, nie sprawiając przy tym, że będą wyglądały na oklapnięte czy przeciążone. Zapach podobnie jak w przypadku szamponu jest delikatny, ale bardzo przyjemny. Po prostu odżywka spełnia swoje zadania i robi to, czego nie zagwarantuje nam szampon czyli wygładza włosy i sprawia, że się bezproblemowo rozczesują. Biorąc pod uwagę przeciwłupieżowe właściwości szamponu myślę, że to świetna para, które wzajemnie się uzupełnia ;)

Maksymalna sugerowana cena detaliczna zarówno odżywki jak i szamponu to 11,99zł. Jednak można dostać je taniej na promocjach. Istnieją też większe opakowania po 400ml szampon i 360ml odżywka, ich cena to 17,99zł.

piątek, 27 stycznia 2012

Czekoladowe delicje

Jeżeli ktoś nie lubi czekolady to dla mnie jest podejrzanym typem ;) Osobiście ją uwielbiam, zarówno do jedzenia, do picia jak i w postaci zapachu. Już którąś zimę z rzędu sięgam po masło Farmony z serii Sweet Secret ciemna czekolada i orzech pistacji. Za opakowanie o pojemności o 225ml zapłacimy około 13zł.

Być może część z Was pamięta, że w okresie wakacyjnym rozpływałam się nad produktami z serii Sweet Secret, ale o zapachu kokosowo-bananowym. Podobnie jak w przypadku lżejszej serii tutaj producent posługuje się niezwykle działającym na wyobraźnię opisem. Przeczytajcie same:

Słodka uczta dla ciała i zmysłów! Wyjątkowy kosmetyk do pielęgnacji ciała o gęstej, aksamitnej konsystencji i kuszącym zapachu został stworzony z myślą o tym, by rozpieszczać zmysły i ciało. Powstał na bazie ciemnej czekolady i orzechów pistacji, dzięki czemu skutecznie pielęgnuje skórę, a do tego obłędnie pachnie, pozostawiając długotrwały, słodki zapach ciemnej czekolady z ekstrawagancką nutą orzechów pistacji. Regularne stosowanie czekoladowego masła do ciała daje uczucie wypielęgnowanej, jedwabiście gładkiej i pachnącej skóry. Bogata receptura doskonale nawilża i odżywia, opóźniając procesy starzenia się skóry, a także ujędrnia, wygładza i wyszczupla ciało, zapewniając dobry nastrój i uczucie komfortu.


Jeśli chodzi o przyjemność używania tego produktu, to oceniam ją na 15/10 punktów. Pierwsze co uderza to bardzo intensywny, piękny zapach czekolady. Wiele osób pisze, że po pewnym czasie ten zapach staje się dla nich nieprzyjemny i męczący. Nic takiego nie zauważyłam, dla mnie jest on równie królewski po koniec opakowania :) Nie ma konsystencji typowego twardego masła, jednak jest dość gęste. Widać na zdjęciu, że wzorek, który zrobiła maszyna pozostał nietknięty aż do odpakowania produktu przeze mnie :) Nie wchłania się od razu, pozostawia lekki film na skórze, jednak ja to akurat lubię :) Żeby dobrze się wchłonął trzeba skórę chwilę pomasować, co akurat tylko dobrze jej zrobi (choć wiem, że leniuchy będą niezadowolone :)). Zapach jest na tyle intensywny, że to w czym śpimy przesiąknie nim na wylot :)


Niestety masełko ma też swoje minusy. Przede wszystkim, jeśli dobrze go nie wetrzemy to pobrudzi nam piżamę czy inne ubrania, które na sobie mamy. Nie ma problemu z ich wypraniem, jednak brązowe plamy na ciuchach nie są obiektem pożądania ;) Niestety z nawilżaniem też nie radzi sobie najlepiej. Nie wiem, czy zmieniono mu formułę, bo z poprzednich zim nie przypominam sobie, żebym miała co do tego jakieś zastrzeżenia, jednak tak jest. Mam niewymagającą skórę i u mnie sprawdza się w sam raz, jednak właścicielki skór suchych będą nim zawiedzione. Być możne lepiej sprawi się w cieplejszym okresie, jednak wtedy zapach mógłby się stać zabójczo duszący. Nie wyobrażam sobie sięgnąć po niego kiedy indziej niż w zimie :) Jeśli chodzi o wydajność to jedno opakowanie starcza mi na około 2 miesiące codziennego smarowania.

A Wy macie jakiś czekoladowo pachnących faworytów? :)

Skład: Aqua, Butyrospermum Parkii, Isopropyl Myristate, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Helianthus Annuus Seed Oil, Cyclomethicone, Cera Alba, Parfum, Propylene Glycol, Theobroma Cacao Extract, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Pistachia Vera Seed Extract, Acrylates /C10-C30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, BHA, Benzyl Benzoate, Limonene, Benzyl Alcohol, CI 19140, CI 14720, CI 42090.

czwartek, 26 stycznia 2012

I znów odwiedził mnie listonosz

Jak w tytule. Coraz częściej zamiast robić zakupy w drogerii klikam w internecie i paczuszka przychodzi prosto pod moje drzwi. Wiadomo, takie zakupy mają swoje plusy i minusy, dziś będzie jednak o plusach :) Bo jak inaczej określić udane zakupy?

  • mleczko Corine de Farme + 6 próbek nawilżającego kremu do twarzy + 4 próbki przeciwzmarszczkowego kremu do twarzy - oto moja nagroda w konkursie, który udało mi się wygrać u Obsession. Bardzo się z niej ucieszyłam, ponieważ już od dawna te produkty chodziły mi po głowie :)
  • eye liner longue tenue Sephora- mój łup z wyprzedaży. Żałuję, że zostały tylko czarne kolory, ponieważ z chęcią przygarnęłabym też i inne ;) Szczególnie, kiedy ich cena wynosiła 9zł ;)
  • krem do rąk Ziaja kozie mleko- zapomniałam raz wziąć kremu z domu i musiałam się czymś ratować. Padło na ten krem, użyłam go do tej pory ze dwa razy i czeka na swoją kolej. Kosztował około 5zł.
  • szczotka do włosów Tangle Teezer- długo walczyłam ze sobą i zastanawiałam się, czy jest mi potrzebna czy nie. W końcu się zdecydowałam i choć od wizyty listonosza, który mi ją dostarczył minęło trochę ponad godzinę to już wiem, że to był dobry pomysł :) Poużywam jej trochę dłużej i z pewnością podzielę się moimi przemyśleniami na jej  temat. Koszt szczotki to 55zł.
  • Carlos Ruiz Zafon- Światła września- żeby nie było, że kupuję tylko coś "dla ciała" mój chłopak zabrał mnie do empiku, abym sprawia sobie coś "dla duszy" ;) Książki Zafona bardzo lubię, ich czytanie to dla mnie przyjemność. Światła września to kolejna z książek, które autor określił, że są z tych "przeznaczone do czytelnika w każdym wieku" czyli od nastolatka po sędziwego staruszka. Nazwijmy, że zakup tej książki to próba odmłodzenia się bez użycia chemii ;) Jej cena to 35zł za książkę w twardej okładce (można kupić taniej, za 30zł w miękkiej, ale nie wiem dlaczego wszystkie były strasznie zmasakrowane). 

Miałyście coś z moich nowości? Jeżeli tak, to podzielcie się swoją opinią :) Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia! :)

niedziela, 22 stycznia 2012

Cytrusowa świeżość o zapachu mięty

Z szamponami Head&Shoulders nigdy nie miałam do czynienia. Zawsze mi się zdawało, że są w domu u każdego, tylko nie u mnie. Stan taki trwał przez wiele lat, nazwa tej firmy kojarzyła mi się jedynie z piosenką, którą męczyliśmy na angielskim w podstawówce ;) Niedawno dostałam dzięki uprzejmości Pani Kasi sporą przesyłkę zawierającą szampony i odżywki tej firmy. To co pasowało do moich włosów zostawiłam dla siebie, reszta od razu znalazła nowych właścicieli, którzy na dniach również podzielą się swoją opinią ;)

Niestety natura obdarzyła mnie włosami cienkimi, na dodatek przetłuszczającymi się. Mycie głowy to u mnie codzienna rozrywka, której po prostu nie mogę ominąć. Suche szampony zamiast pomóc sprawiają tylko, że włosy wyglądają nie dość, że na tłuste to jeszcze z łupieżem... Dlatego z chęcią zabrałam się za używanie szamponu i odżywki z serii Citrus Fresh, czyli linii, o której sam producent pisze, że jest: przeznaczona do  włosów przetłuszczających się, dokładnie oczyszcza skórę głowy i włosy, zapewniając im lekkość, świeżość i orzeźwiający cytrusowy zapach.    

Szamponu i odżywki używałam jednocześnie, więc recenzja ta nie będzie podzielona na dwie części, bo siłą rzeczy moje wrażenia odnoszą się do działań tego duetu ;) Przede wszystkim jestem zaskoczona wydajnością. Szampon ma pojemność 200ml, a po miesiącu codziennego stosowania zostało mi go jeszcze około 1/4 butelki. Faktycznie niewielka ilość jest potrzebna, aby uzyskać gęstą pianę. Cytrusowy zapach po otwarciu opakowania po chwili się ulatnia i wyraźnie czuję miętę! :) To tylko potęguje uczucie świeżości. 

Szampon faktycznie dobrze oczyszcza skórę głowy, nie plącze włosów. Razem z odżywką sprawia, że moje włosy wieczorem, tuż przed myciem, wyglądają lepiej niż zazwyczaj (choć dalej kwalifikują się do mycia ;)). Cieszy mnie to niezmiernie, ponieważ daje mi poczucie komfortu, że moje włosy do wieczora "dadzą radę" i nie muszę się o nie martwić ;)

Odżywka ma mniejszą pojemność niż szampon, bo 180ml. Zawsze, ale to zawsze odżywki schodzą mi szybciej niż szampony i tak też było w tym przypadku ;) Na plus zaliczam opakowanie, które stoi na zakrętce- mała rzecz a cieszy. Od odżywki wymagam, żeby wygładziła mi włosy i sprawiła, że po kąpieli grzebień będzie w nie wchodził jak w masło. Tak też się dzieje :) 

Przyznam, że co kilka dni robię mały "skok w bok" i sięgam po inną odżywkę, bo wiem, że moim włosom dobrze robi, gdy nałożę na nie dla odmiany coś do włosów suchych. Sposób sprawdzony od dawna i wiernie się go trzymam :) Kilka razy z czystego lenistwa pominęłam etap odżywki i po samym szamponie włosy też rozczesują się całkiem nieźle, jednak zdecydowanie wolę bez najmniejszego problemu niż całkiem nieźle ;)

Jak widać, z tego duetu jestem zadowolona. Dziewczyny, które mają ten sam problem przetłuszczających się włosów co ja wiedzą, jak okropnym uczuciem jest to, kiedy w połowie następnego dnia po myciu włosy wyglądają jakby ostatni raz kontakt ze środkami czystości miały wieki temu, tylko dlatego, że zaczął padać deszcz :( Oprócz tego zestawu używam również co kilka dni na zmianę maski z Ziaji oraz maski Biovaxu, które również sobie bardzo chwalę :)

Maksymalna sugerowana cena detaliczna zarówno odżywki jak i szamponu to 11,99zł. Jednak można dostać je taniej na promocjach. Istnieją też większe opakowania po 400ml szampon i 360ml odżywka, ich cena to 17,99zł.

piątek, 20 stycznia 2012

Kamień węgielny pod nową pielęgnację

Wielokrotnie podkreślałam, że uwielbiam mydełka naturalne. Jakiś czas temu pisałam Wam o odkryciu Mydlarni Tuli, w której poza miłą obsługą i przystępnymi cenami znajdziemy rewelacyjne produkty. To moje drugie mydełko od nich i będę się nad nim rozpływać w zachwytach.  Na wypróbowanie kupiłam sobie małą kostkę o wadze 35g i zapłaciłam za nią 4zł. Duża, 100g kosztuje 10zł. 


Sama mydlarnia określa to mydło jako ich nr jeden. Zawarty w mydle węgiel aktywny ma niezwykle silne działanie oczyszczające.   Otwiera pory i oczyszcza je, usuwa toksyny, zanieczyszczenia i martwe komórki naskórka. Doskonale łagodzi podrażnienia i przyspiesza gojenie zranień. Usuwa nieprzyjemne zapachy. W mydle węgiel zachowuje swoje własności co umożliwia usuwanie toksyn, bakterii z powierzchni, a nawet z głębszych warstw naskórka. Działa przeciwzapalnie, przeciwbakteryjnie, przeciw-wirusowo. Systematycznie stosowane rozjaśnia skórę (działa także na przebarwienia pigmentacyjne). 

Muszę przyznać, że polubiliśmy się już od pierwszego użycia. Mydło świetnie się pieni, choć nie klasycznie na biało, a na szaro :) Pianą można dotrzeć wszędzie, doskonale oczyszcza skórę twarzy. Pomaga zmniejszać się zaczerwienieniom, w ogóle nie podrażnia. Faktycznie rozjaśnia twarz, mała kostka starczyła mi równo na miesiąc i po tym okresie zauważyłam ujednolicenie koloru skóry. Ogólnie wygląda ona o wiele lepiej :)


Z pewnością sprawię sobie to mydełko w pełnym wymiarze, najpierw jednak zużyję to, co nagromadziłam w szufladzie. Zostały mi jeszcze 4 kostki mydła, więc starczą mi chyba na cały rok :) Nie chcę wracać do żeli do mycia twarzy, to uczucie ściągnięcia po ich użyciu zawsze błędnie interpretowałam jako super oczyszczenie. Teraz wiem, że można mieć oczyszczoną, gładką i miękką skórę bez pomocy chemii ;)

sobota, 14 stycznia 2012

Oczywista oczywistość

Na temat balsamu do ust Tisane padło wiele słów. W miażdżącej większości są to opinie pozytywne, moja również do takich będzie się zaliczać. Gwoli jasności napiszę tylko, że balsam możemy dostać w większości aptek, słoiczek ma pojemność 4,7g, a jego cena to około 10zł.


Balsam w takiej formie pamiętam jeszcze z początków szkoły podstawowej, czyli już grubo ponad dekadę gości na półkach naszych aptek. Niedawno sprawiłam sobie jego wersję w sztyfcie, o której pisałam tutaj. W chwili obecnej jest to mój ulubiony duet do pielęgnacji ust. Po słoiczek sięgam, gdy jestem w domu, sztyft mam zawsze w torebce. Wiele osób zarzucało Tisane w nowym opakowaniu, że jest gorszy od starszego brata w słoiczku. Moim zdaniem ich działanie jest takie samo, konsystencja faktycznie jest nieco inna, jednak coś trzeba było zmienić, żeby produkt w formie sztyftu nam się nie rozpłynął ;)


Według producenta: balsam wygładza, nawilża, odżywia szorstkie, spierzchnięte usta. Regeneruje naskórek ust uszkodzony wskutek działania czynników atmosferycznych, otarć oraz opryszczki. Chroni usta przed niekorzystnym wpływem mrozu, deszcz, wiatru, słońca. Zgadzam się z tym w 100%. Moje usta miały tendencje do pierzchnięcia, jesień i zima były dla nich zawsze najgorszym okresem. Teraz ten problem zniknął. Lubię jego zapach, to że nadaje się pod szminki i błyszczyki, długo pozostaje na ustach, jest wydajny, tani i przede wszystkim działa.




Spójrzcie na wielkość pudełka i słoiczka ;) Szkoda, że do kartonu po butach go nie włożyli ;) Z pewnością pozostanę duetowi Tisane wierna dopóki nie nadejdą upały. Obawiam się, że wtedy pomadka mogłaby się po prostu roztopić. Na szczęście w zeszłe lato odkryłam Carmexa i dzięki temu mogę spokojnie powiedzieć, że mam już swoje ideały w pielęgnacji ust i z pewnością nie będę się rozglądać za niczym więcej.






Skład: Cera alba, Olea Europea oil, Petrolatum, Ricinus communis oil, Isopropyl Mirystate, Honey, Echinacea purpurea & Melissa officinalis & Silybum Marianum Extract, Aqua, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Propylene glycol, Cholesterol, Tocopheryl acetate, Ethyl Vanillin.

czwartek, 12 stycznia 2012

Jestem na nie!

Od początku roku opisywałam produkty, które się u mnie sprawdziły. Niestety ta sielanka została przerwana przez bubla, którym spokojnie mogę określić lakier do paznokci Coral Prosilk od Delii. Wiele osób je sobie chwaliło, niestety u mnie totalnie się nie sprawdził. Kupiłam go w Superpharmie za 6zł, więc strata niewielka, jednak już wiem, że z pewnością nie pokuszę się o kolejne lakiery do paznokci tej firmy, ponieważ za podobną kwotę mogę znaleźć coś o wiele lepszego.


Odcień, który posiadam ma nr 144, w buteleczce to piękny fiolet, który pod światło mieni się na niebieski, różowy i złoty kolor. Dla mnie bomba, świetna kompozycja. Niestety na tym kończą się zalety tego produktu. Lakier jest strasznie rzadki, nierównomiernie się go nakłada przez co miejscami powstają prześwity. 3 warstwy, które miałam na paznokciach były niewystarczające do pełnego krycia. Lakier bardzo długo schnie, myślałam, że już się nie doczekam, kiedy to nastąpi. Wszystko to jednak nic w porównaniu z jego jakością- nie wytrzymał u mnie nawet pełnych dwóch dni (miałam na paznokciach bazę i topa)! Okropne odpryski pojawiły się u mnie choć nie robiłam nic, co mogło spowodować tak szybkie niszczenie lakieru :(


Kolor ładny lecz niestety jestem na nie :( Macie doświadczenie z tymi lakierami?

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Śmierdzący cudotwórca

Jakiś czas temu na blogach i YT zapanował istny szał na kapsułki Demogal A+E. Z racji tego, że wszystko przemawiało za tym, że produkt będzie w sam raz dla mnie, od razu wybrałam się do apteki na łowy. Wszędzie się się pytałam rybki były już wykupione, więc nie pozostało mi nic innego jak zamówić przez internet  w aptece Dbam o Zdrowie. Zapłaciłam za nie 12zł i wydaje mi się, że to bardzo przystępna cena biorąc pod uwagę to, że w opakowaniu mamy aż 48 kapsułek.


Producent napisał na opakowaniu że jest to : doskonały kosmetyk do codziennej pielęgnacji skóry, zwłaszcza skóry wrażliwej z problemami (trądzik pospolity, trądzik różowaty, atopowe zapalenie skóry, łojotokowe zapalenie skóry, nadmierne złuszczanie skóry, nadwrażliwość na różne czynniki). Preparat stanowi uzupełnienie pielęgnacji specjalistycznej, wpływając na poprawę nawilżenia, elastyczności i jędrności skóry. Kosmetyk doskonały pod makijaż.

Zacznę od tego, że kupiłam te kapsułki głównie ze względu na to, że moja cera co roku w okresie przejściowym na jesień i wiosnę wariuje. W zeszłym roku sporo się z nią namęczyłam, żeby doprowadzić do porządku, lecz teraz chciałam bardziej zapobiegać niż leczyć. Od początku października wyciskałam kapsułkę na noc co drugi dzień. Nie był to dla mnie wygodne, ale o tym później. Efekt jest taki, że udało mi się uniknąć okropnego wysypu pryszczy z jednoczesnym wysuszeniem skóry. Dla mnie to ogromny sukces. Żeby skóry nie przyzwyczaić zbytnio do tego specyfiku, to obecnie stosuję go jedynie co kilka dni, jak zobaczę, że na mojej buzi dzieje się coś niedobrego. To nieoceniony pogromca wszelkich niedoskonałości, już po jednej aplikacji wszelkie zaczerwienienia na twarzy, wypryski już po jednej nocy stają się o wiele mniejsze.


Jakby tego było mało to pozbyłam się problemu suchych skórek. Niestety, nie wszystko było tak różowe. Przede wszystkim po otwarciu pierwszej rybki aż mi się słabo zrobiło od jej smrodu. Wiedziałam, że olejek ten śmierdzi, ale czegoś tak okropnego się nie spodziewałam. Wahałam się długo, czy nie wyrzucić tego do kosza, bo aż na mdłości mi się zbierało. Na szczęście przy dłuższym stosowaniu smród ten nie jest tak uciążliwy, szczególnie biorąc po uwagę efekty.

Kolejny minusem jest sposób aplikacji. Najlepiej nie bawić się w ukręcanie rybce ogonka, tylko wziąć nożyczki i go brutalnie uciąć ;) Chyba, że ktoś lubi mycie lustra z oleistej mazi, w takim wypadku polecam! ;)

Olej na twarzy nie jest najprzyjemniejszą rzeczą jaka może nam się w życiu przytrafić, po prawie 3 miesiącach przywykłam do tego, lecz początki były trudne. Olejek ten się nie wchłania, producent napisał, że kosmetyk jest doskonały pod makijaż- pod warunkiem, że nałożyliśmy go 12h wcześniej i dokładnie oczyściliśmy po nim twarz... Myślę, że warto było się przemęczyć, obecnie moja skóra jest miękka, gładka a wypryski pojawiają się sporadycznie, głównie gdy zbliża mi się okres. Nie mam porównania do rossmanowskich rybek, jednak chyba nie będę po nie sięgać. Wolę swoje sprawdzone śmierdziuchy ;)

SKŁAD: Oenothera Biennis Oil, Gelatin, Glycerin, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate.

sobota, 7 stycznia 2012

Czekoladowy zawrót głowy

Peelingi do ciała odkryłam stosunkowo niedawno. Od razu trafiłam na świetny produkt, algi do mycia ciała Bielendy, oczywiście jak to często bywa, teraz nigdzie nie mogę ich znaleźć. Jednak czegoś używać trzeba i tak oto sięgnęłam po czekoladowy peeling do ciała Ziaji. Z jego dostępnością jest bardzo słabo, jednak można go dostać w internetowej aptece Dbam o Zdrowie, co więcej można w niej złożyć zamówienie i odebrać później na miejscu nie ponosząc kosztów przesyłki ;) I tak oto za 200ml produktu zapłaciłam 13zł.

Słoiczek w którym miesza peeling jest klasycznym opakowaniem dla produktów Ziaji. Jak dla mnie jest bardzo wygodne pod tym względem, że produkt możemy wykończyć do ostatniej kropli. Niestety w przypadku peelingu ma też ono swój minus- peeling na wilgotnej skórze zaczyna delikatnie się pienić i przed każdym ponownym sięgnięciem w głąb buteleczki trzeba umyć dłoń. Nie jest to najwygodniejsze, ale co poradzić- nikt nie chce mieć piany w produkcie ;)

Peeling zdziera dobrze, za tę właściwość dostałby ode mnie 4+. Na pewno nie jest to efekt tak mocny jak w przypadku Bielendy, ani nie jest to taka kiszka jak przy peelingu BeBeauty, nad którym będę płakać za kilka dni. Najbardziej lubię jednak peelingi, które mocno traktują moją skórę i z tego powodu kupiłam ostatnio szczotkę do mycia ciała, którą pokazywałam Wam tutaj

Jeśli chodzi o jego zapach, czyli to co pewnie Was najbardziej interesuje to muszę przyznać, że jestem lekko zawiedziona. Napis na opakowaniu, że produkt jest z masłem kakaowym sprawił, że liczyłam na zapach zbliżony do jakże popularnego kremu do twarzy. Nic z tego. Czekoladę czuć owszem, jednak nie jest to typowa słodka woń tylko raczej zapach gorzkiej czekolady, która mi lekko trąci marcepanem. Jednak zapach ten w żadnym wypadku nie mogę nazwać nieprzyjemnym, jest to po prostu coś zupełnie innego niż to na co liczyłam.


Najmniej jednak odpowiada mi jego wydajność. Wiem, że peelingi nie są produktami, które starczą na wieki, jednak po 4 użyciach zostało mi około 1/3 opakowania, a stosowałam go jedynie na nogi i pośladki. Jego konsystencja jest dość wodnista, przez co łatwo prześlizguje się przez palce i spada na dno wanny, co również nie sprzyja temu, żeby peeling był długowieczny. Mimo wszystko jestem pewna, że skuszę się na pozostałe dwa peelingi Ziaji, głównie z ciekawości jak prezentują się ich zapachy ;)

czwartek, 5 stycznia 2012

Kremowe cudowności

Kremy do rąk, które w ostatnim czasie używałam, mówiąc delikatnie okazały się być nietrafione. Stwierdziłam więc, że pójdę za głosem ludu i wybiorę krem do rąk, który ma najlepszą opinię na wizażu. Średnia 4,7 przy 27 oddanych głosach to wynik lepszy niż bardzo dobry. Dlatego niewiele myśląc kupiłam krem Neutrogeny, najzwyklejszą wersję o prostej nazwie krem do rąk i paznokci. Za 75ml zapłaciłam około 12zł jednak trafiłam na promocję, jego regularna cena to około 15zł.

Już od pierwszego użycia czułam, że się polubimy. Krem jest mocno skoncentrowany, jego niewielka ilość wystarczy na dokładne wysmarowanie dłoni. Ma przyjemny, delikatny zapach, który choć nie wyróżnia się niczym specjalnym przypadł mi do gustu.

Opakowanie jest typowe dla produktów Neutrogeny, utrzymane w norweskich kolorach ;) Podoba mi się, że nakrętka jest otwierana a nie odkręcana, co jest dużym plusem w przypadku kremów do rąk. 

Jednak nie o zapach czy o opakowanie tu chodzi. Krem choć jest dość gęsty szybko się wchłania, jednak nie do uczucia ponownego wysuszenia dłoni. Przed długi czas po jego aplikacji czuć, że dłonie są miękkie i nawilżone, a jednak nie ma na nich tej okropnej tłustej powłoki, która często uniemożliwia jakiekolwiek działanie bez lepienia się do wszystkiego naokoło. Przy regularnym stosowaniu widoczna jest poprawa kondycji dłoni! Dla mnie produkt ten jest wielkim odkryciem i z pewnością będę go kupować co zimę :) Dawno nie miałam tak miękkich i gładkich łapek ;)

Jeśli chodzi o jego wydajność to też nie mogę się do niczego przyczepić. Kilka lat temu zraziłam się do Neutrogeny kupując ich balsam do ust, który wybitnie mi nie leżał i tak oto omijałam produkty tej firmy łukiem. Teraz wiem, że pora to nadrobić ;) Znacie jakieś norweskie produkty godne polecenia? :)

wtorek, 3 stycznia 2012

Ziaja w kulce

Wiem, że jestem nudna z ciągłym pisaniem o Ziaji. Dlatego tym razem postanowiłam upchnąć dwa produkty w jednym wpisie. Stosuję je już od dawna, długo zwlekałam z tym wpisem lecz najwyższa pora podzielić się moją opinią na temat blokera oraz antyperspirantu w kremie. Oba produkty mają pojemność 60ml, kosztują w granicach 5-6zł i są ogólnodostępne, jeszcze jakiś czas temu był z nimi problem, jednak teraz możecie je znaleźć w każdym Rossmannie.

Zacznę od blokera. Jak powszechnie wiadomo ma on za zadanie redukować nadmierne pocenie oraz w ogóle ograniczać wydzielanie potu. Kupiłam go na początku lata, zachęcona pozytywnymi opiniami na blogach i wizażu. Po kilku pierwszych aplikacjach miałam ochotę wyrzucić go przez okno, niesamowicie piekła mnie po nim skóra pod pachami. Jednak przetrwałam najgorszy okres i później było już tylko lepiej. Obecnie sięgam po niego raz na tydzień i w ogóle mnie nic nie piecze. Oczywiście nie stosuję go na świeżo wydepilowane pachy ;) Jeśli chodzi o samo jego działanie, to muszę przyznać, że jestem zadowolona. Daje mi on uczucie komfortu i wiem, że tylko w bardzo ekstremalnych sytuacjach mogę się spodziewać przykrych niespodzianek w tym temacie. Mówiąc krótko jestem jak najbardziej na tak. Z jego wydajnością też jest świetnie, bo do tej pory zużyłam może 1/4 opakowania.

Niestety już nie tak różowo zapatruję się na antyperspirant, choć jego minusy nie wypływają z działania samego produktu. Wybrałam wersję sensitiv, choć przyznam szczerze, że przy wyborze kierowałam się raczej kolorem nakrętki niż napisem na opakowaniu ;) Do wyboru mamy wersję activ, soft i właśnie sensitiv. Jeśli chodzi o samo działanie to jestem jak najbardziej na tak. Dezodorant bardzo przyjemnie pachnie, dobrze chroni mnie przez tym co niepożądane (należy jednak pamiętać, że raz w tygodniu sięgam po bloker) i co dla mnie bardzo ważne- pielęgnuje i odżywia skórę pod pachami. Jest ona gładka, miękka i przyjemna w dotyku! Z pewnością ma na to wpływ o wiele przyjaźniejszy skład niż w większości dostępnych dezodorantów, choć niestety nie jest on pozbawiony aluminium. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że dezodorant ten niesamowicie długo zasycha pod pachami. Rano nie mam czasu czekać aż łaskawie raczy się wchłonąć :( Drugim minusem, który zauważyłam jest to, że opakowanie jest nieszczelne i spod kulki ciągle wylewa się produkt. Praktycznie codziennie czyszczę opakowanie, a ono wciąż brudzi się na nowo.... Z racji tego, że często wyjeżdżam na kilka dni, chodzę na basen i biorę wtedy dezodorant ze sobą nie jest to nic fajnego...



Reasumując, blokera mogę polecić, choć początki z nim są okropne :( Dezodorant mimo bardzo przyzwoitego działania nie sprawdza się u mnie ze względów technicznych, a szkoda. Gdyby nie to, z pewnością ten duet gościłby u mnie na długo, a tak będę zmuszona szukać drugiej kulki do pary dalej ;)

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Małe zakupy oraz bling bling na paznokciach

Witam w Nowym Roku :) Mam nadzieję, że wszyscy zaczynacie go w tak dobrym humorze jak ja, oby stan ten nie zmienił się przez następnych 366 dni ;)

Dzień przed Sylwestrem, czekając na znajomą, zrobiłam sobie małą rundkę po drogeriach w okolicach wrocławskiego rynku. Zakupy, które zrobiłam są mikroskopijne, jednak i tak sprawiły mi dużo radochy, szczególnie lakiery do paznokci ;)

  • brokatowy lakier Miss Sporty Sparkle Touch- nachodziłam się za nim wiele, aż w końcu dorwałam w Superpharmie za niecałe 4zł! Reszta postu będzie właśnie o nim ;)
  • lakier Coral Prosilk 144- cudny kolor, który na zdjęciu wyszedł szarobury. W rzeczywistości to ciemny fiolet z mieniącymi się na milion kolorów drobinkami :) Zakupiony również w Superpharmie za 6zł.
  • maseczka Ziaja anty-stres- tej jeszcze nie miałam w mojej kolekcji ;)
  • drewniana szczotka do masażu- wygląda strasznie i mam lekkie opory, żeby zabrać się za jej używanie, ale czego się nie robi dla pięknej gładkiej skóry ;) Zapłaciłam za nią około 9zł w Rossmannie.
Z racji tego, że na brokatowy lakier długo polowałam do testów przystąpiłam niezwłocznie ;) Nałożyłam  dwie warstwy na pazurki wcześniej pomalowane lakierem Colour Alike, który pokazywałam Wam tutaj. Efekt niesamowicie mi się spodobał, niestety nie jestem w stanie uchwycić na zdjęciach tego jak brokat pięknie się mieni. Najlepiej prezentuje się wieczorem :)




Wybaczcie stan lakieru, jednak zdjęcia zrobiłam po kilku całkiem intensywnych dniach. Wszystko przed chwilą poszło do mycia, jednak musiałam się podzielić efektem ;)