środa, 30 kwietnia 2014

Zużycia kwietnia

Dziś ostatni dzień miesiąca czyli idealna pora na podsumowanie zużyć. Kwiecień obfitował w puste butelki, wyższa konieczność zmusza mnie do ogarnięcia zapasów, żeby za kilka miesięcy było mniej do przenoszenia ;) Teraz wszystkie butelki stoją jak żołnierze w rządku i czekają na swoje pięć minut ;)

  • peeling myjący Ziaja o zapachu pomarańczy- mam zamiar napisać o nim kilka słów na dniach. Niezwykle przypadł mi do gustu, dawno nie miałam czegoś o tak rześkim zapachu :)
  • migdałowe mleczko do mycia ciała Lirene- niestety, ale zupełnie się nie polubiliśmy. Zarówno zapach jak i konsystencja mi nie odpowiadały. Mam nadzieję, że miodowa wersja, którą też dostałam, będzie lepsza. 
  • zmiękczający krem do stóp Ziaja z kompleksem AHA- kupiłam go z braku laku, okazał się być fantastyczny! Gorąco polecam każdemu, sama wrócę po kolejne opakowanie i napiszę pełną recenzję :)
  • dwufazowy płyn do demakijażu Balea-  bardzo udany produkt, na który warto zwrócić uwagę przy okazji zakupów w DM.
  • regenerujący balsam do ciała SOS Nivea- świetne mleczko, które dostałam od przyjaciółki. Bardzo dobrze nawilżał skórę, radził sobie z przesuszaniami. Teraz jest dostępny w nowym opakowaniu i pewnie znowu do mnie trafi :)
  • maska do włosów Kallos Latte- dobra maska za śmieszne pieniądze. Już chyba wszyscy ją znają.
  • odżywka do włosów Gliss Kur Million Gloss- silikonowa bomba, która okrutnie puszyła mi włosy, w dodatku pachniała męskimi kosmetykami WARS. Co gorsza, zapach ten jeszcze długo utrzymywał się na włosach....
  • szampon Alterra Morela i Pszenica- na chwilę obecną mój ulubiony szampon do włosów :) 
  • płyn micelarny Bioderma Sensibio H2O- miniaturka przypadła mi do gustu, ale nie zachwyciła na tyle, żeby kupić dużą butelkę. Może jak kiedyś trafię na jakąś promocję ;)
  • zmywacz do paznokci Isana- to moja pierwsza butelka tego zmywacza, nie wiem gdzie się do tej pory uchowałam ;) Faktycznie jest świetny!
  • pokrzywowy szampon Farmona Herbal Care- dobry szampon do oczyszczania włosów :)

niedziela, 27 kwietnia 2014

Hity blogosfery, które zupełnie się u mnie nie sprawdziły

Od dłuższego czasu chodziło mi po głowie zestawienie kilku kosmetyków, które są szeroko zachwalane w blogosferze urodowej, a które zupełnie się u mnie nie spisały. Przyznam, że nie miałam najmniejszego problemu z doborem niechlubnej piątki. Podejrzewam, że wiele osób nie zgodzi się z moimi opiniami, jednak jestem gotowa na obronę swojego stanowiska ;) Jasną sprawą jest, że wolałabym, żeby każdy zakup okazał się być udany. Nie ma jednak co się oszukiwać, tylko dlatego, że daną rzecz polecają setki innych osób. Co mnie tak zawiodło? Zapraszam do lektury:


1. Suchy szampon Batiste- tu jestem pewna, że ściągnę na siebie gromy ;) Niestety suchy szampon robi na moich włosach więcej złego niż dobrego. Próbowałam go używać na różne sposoby i zawsze było tak samo źle. Zamiast obiecywanego odświeżenia otrzymywałam w efekcie włosy oprószone mąką, połączone w nieestetyczne strąki. Niestety, przy moich cienkich i niezbyt gęstych włosach nic nie zastąpi zwykłego mycia. 

2. Masełko do ust Nivea- nie wiem co mnie podkusiło, żeby je kupić. Fajnie, że było tanie, ale co z tego. Praktycznie nie nawilża ust tylko pokrywa je parafinową warstwą, po starciu której wargi są w wyjściowym stanie. Co więcej, zauważyłam, że przy regularnym stosowaniu potrafi przesuszyć usta! 

3. Podkład Bourjois Healthy Mix- ulubieniec całego świata. U mnie się warzy, zdarzy mu się ściemnieć, podkreślić suche skórki, nieestetycznie się ścierać... Jak tylko robi się trochę cieplej to nawet nie patrzę w jego stronę, bo wiem, że będę wyglądać gorzej po jego nałożeniu niż przed... Fajne krycie tu niestety nie pomoże. Z każdym nowym testowanym podkładem widzę w nim coraz więcej wad.

4. Spirulina- zielony proszek, który miał być lekiem na całe zło świata. Ile to ja się nie naczytałam o cudownych maseczkach, które sprawiały, że twarz była jak nowa. U mnie jedynym efektem było podrażnienie skóry...

5. Szampon Garnier Ultra Doux z awokado i masłem shea- mam problem z włosami, bo choć łatwo przetłuszczają się u nasady, to są suche jak wiór na końcach. Gdy w pewnym momencie odpuściłam sobie nakładanie olejków itp. to ta różnica mocno się pogłębiła. Postanowiłam spróbować zachwalanego szamponu, który miał tak nie przesuszać moich zmaltretowanych końców. Owszem, przesuszenie ustąpiło, bo włosy były tłuste, jakby niedomyte z olejku. Włosy przetłuszczone na całej długości zaraz po myciu? Tego jeszcze nie grali ;)

Podzielcie się ze swoimi typami hitów blogosfery, które zupełnie Wam nie podeszły!

piątek, 25 kwietnia 2014

Podkład matujący Catrice All Matt Plus Shine Control 010 Light Beige

Jak widać słabo mi idzie odwyk od kosmetyków Catrice. Dziś na tapecie będzie podkład matujący All Matt Plus Shine Control w odcieniu 010 Light Beige. Od razu zaznaczę, że nie jest to recenzja, a pierwsze wrażenia po blisko dwóch tygodniach użytkowania. Dostałam od koleżanki jego sporą odlewkę i na jej podstawie próbuję się przekonać, czy warto brać całą flachę ;) Wiem, że posty o podkładach, szczególnie ze zdjęciami pokazującymi krycie cieszą się duże powodzeniem, więc oto jestem :)

catrice.eu
Podkład kosztuje 27zł za 30ml w regularnej cenie. Posiadam najjaśniejszy odcień 010 Light Beige i pierwsze, co od razu rzuca się w oczy to jego ziemisty kolor. Dzięki temu mamy pewność, że unikniemy efektu świnki. Z drugiej strony, bez różu czy delikatnego konturowania twarzy, będziemy wyglądać nieciekawie (żeby nie użyć sformułowania jak trup). Spójrzcie na moje porównanie z Bourjois Healthy Mix, tu od razu widać o czym piszę ;)

Ze względu na krótki czas używania podkładu nie mogę się wypowiedzieć na temat jego wpływu na skórę. Póki co nie zauważyłam, żeby mnie zapychał, ale kto wie co będzie dalej ;) Mogę natomiast powiedzieć, że faktycznie podkład matuje fenomenalnie. Przy mojej mieszanej cerze spisał się świetnie, często nie musiałam sięgać po puder, a przez długie godziny na twarzy nie działo się nic złego! Jeżeli chodzi o krycie, to jest ono dość delikatne. Spójrzcie same:

Polecam kliknąć w zdjęcie, żeby powiększyć :)

Bardziej jest tu mowa o wyrównaniu kolorytu. Oczywiście wiadomo, że od wszelkich większych problemów mam korektor (notabene też z Catrice...) i nie wymagam od podkładu efektu fotosklepu ;)

Ważne jest, żeby przy aplikacji nie przedobrzyć z ilością, bo wtedy podkład ciemnieje i robią się z nim różne dziwne rzeczy. Lepiej nałożyć go mniej i ewentualnie coś dołożyć niż zmywać wszystko. Zasada ta tyczy się właściwie wszystkich podkładów, ale myślę, że warto ją przypomnieć ;)

Póki co (podkreślam, że są to moje pierwsze wrażenia) z pokładu jestem zadowolona. Potrzebowałam chwili, żeby przestawić się na niego z Healthy Mixa (podkładowej porażki roku) i po moim początkowym zniechęceniu zaczynam się z nim lubić. Jedynej rzeczy, do której się nigdy nie przekonam jest jego dziwny, nieco ogórkowy zapach, który wyczuwam przez cały dzień. Jestem przyzwyczajona do nieco większego krycia, ale może warto zostawić je tylko na większe okazje? ;)

środa, 23 kwietnia 2014

Rimmel Extra WOW Lash 003 Extreme Black

Coś ostatnio nie mam szczęścia z tuszami do rzęs. Od kiedy wycofano mojego ulubieńca z Essence Get Big Lashes nie mogę trafić na nic fajnego :( Kiedyś byłam całkiem zadowolona z tuszu Rimmela Extra Super Lash i stwierdziłam, że wrócę do niego. Niestety, akurat był wyprzedany. Żeby daleko nie szukać wzięłam jego brata Extra Wow Lash. No nie był to najlepszy wybór ;)


Całe szczęście, że tusze Rimmela nie są drogie, ten kosztował 15zł. Kupiłam go w Hebe, właśnie tam najbardziej lubię robić tuszowe zakupy ze względu na zabezpieczenie opakowania przed wścibskimi łapkami.


Nie jestem fanką szczoteczek tego typu, zdecydowanie wolę silikonowe. Wiedziałam jednak na co się piszę, więc nie będę marudzić ;) Sam tusz okazał się być kiepski i nawet szczerozłota szczota tu nie pomoże. Jak widać na zdjęciu tusz bardzo delikatnie pogrubia, praktycznie nie wydłuża. Przełknęłabym taki delikatny efekt, gdyby nie to, że tusz ekspresowo wyschnął! Nawet na zdjęciu widać grudki. na rzęsach.


Jak łatwo się domyślić, osypywanie się i rozmazywanie są tutaj na porządku dziennym. Po 1,5 miesiąca już nie nadawał się do użytku. 

Rimmelu, nie sprawdziłeś się :( 

wtorek, 22 kwietnia 2014

Szampon pokrzywowy Farmona Herbal Care

Produkty Farmony pojawiają się u mnie niezwykle rzadko. Nawet kupując ten szampon nie doczytałam, kto jest jego producentem i byłam przekonana, że sprawiłam sobie coś jakiejś nieznanej firmy ;) A gwoli ścisłości wybrałam wersję pokrzywową do włosów przetłuszczających się i pozbawionych lekkości. Butelka o pojemności 300ml kosztowała mnie niecałe 5zł, więc kolejny interes życia ;) Choć zazwyczaj moje opinie o szamponach nie zajmują całych wpisów tylko zamieszczam je przy okazji innych podsumowań, tak tym razem będzie inaczej ;)


Szampon okazał się być bardzo mocno oczyszczający. Nie należę do osób, które mocno stylizują włosy i muszę potem zmywać tony produktów. Używam jednak różnych wcierek, serum na końcówki, odżywki bez spłukiwania itp. Moje włosy są bardzo cienkie i jest ich mało, więc o jakiekolwiek obciążenie jest bardzo łatwo. Dzięki odpowiedniej pielęgnacji udało mi się przedłużyć czas ich świeżości na cały dzień (zazdroszczę tym, co mogą myć głowę co drugi dzień, dla mnie to niewykonalne póki co). Ten szampon pomaga mi utrzymać ten stan. 


Od razu zaznaczę, że oczyszczenie jest na tyle mocne, że nie ma opcji, żeby używać tego szamponu codziennie. Sięgam po niego co 2-3 dni i tak jest optymalnie. Dzięki temu butelka starcza na bardzo długo. Szampon ma też tendencję do plątania włosów, więc bez solidnej dawki odżywki ani rusz. Często po oczyszczających szamponach miałam wrażanie, że włosy są szorstkie, tutaj niczego takiego nie ma. Jestem z niego zadowolona jak i z każdego innego produktu, który pozwala mi dłużej cieszyć się świeżymi włosami :)

 Macie swoich oczyszczających faworytów? :)

wtorek, 15 kwietnia 2014

Puder w kompakcie Catrice Multi Color

Dziś pora na kolejny odcinek z serii: który produkt z Catrice mnie zawiódł i dlaczego... Póki co, będzie to ostatnia recenzja kosmetyków tej firmy, zbyt wiele razy pod rząd się na nich zawiodłam i nie planuję kolejnych zakupów... Owszem, kredce do brwi oraz kamuflażowi pozostanę wierna, ale na tym koniec ;) Puder w kompakcie Mutli Color kupiłam przy okazji wyprzedaży -40% i całe szczęście, bo to zawsze mniej pieniędzy wywalonych w błoto...

catrice.eu
Wybrałam odcień jaśniejszy, który i tak był podejrzanie ciemny. Jak się później okazało, balans między zbyt jasnym a ciemnym odcieniem jest jego najmniejszym problemem. Jest on przede wszystkim okrutnie różowy! Od razu napiszę, że oddałam go koleżance, która używa go teraz jako różu do policzków, chyba mówi to za wszystko....


Jeżeli chodzi o jakiekolwiek efekt matujący, to praktycznie go nie ma. Mam skórę mieszaną trądzikową, nie przetłuszczam się mocno. Niestety nawet z tym puder sobie nie radził. Czoło, broda i nos świeciły się jak latarnia po jego aplikacji... Chciałam zaoszczędzić i teraz mam.... 

A właściwie to nie mam, bo oddałam ;) 
I dobrze, bo po jego aplikacji przypominałam najbardziej

landlordrocknyc.files.wordpress.com
;)

piątek, 11 kwietnia 2014

Golden Rose Rich Color Nail Lacquer nr 48

Oszalałam. Tak w skrócie można opisać to, że kupiłam żółty lakier do paznokci. Ja, osoba, która ma same róże, czerwienie i fiolety. No nic, stało się ;) Wszystko zaczęło się od obejrzenia zdjęć kolekcji OPI Brazil, która ma w sobie pięknego żółtka. Było mi szkoda wydać 50zł na lakier, którego pewnie nie będę zbyt często używać, ale jak znalazłam coś podobnego w osiedlowej drogerii to nie wahałam się ani chwili ;)


Lakier Golden Rose Rich Color w odcieniu 48 wygląda moim zdaniem fantastycznie. Dla mnie to coś tak zupełnie innego, że wręcz nie mogę oderwać oczu od paznokci ;) Do opalonych dłoni to już w ogóle będzie efekt WOW. Sam lakier nie jest zbyt problematyczny, choć zdecydowanie brakuje mu nieco do łatwości nakładania piasków ;) Do ładnego krycia potrzeba trzech cienkich warstw, niestety końcówki wciąż leciutko prześwitują (widać to na palcu wskazującym). Mimo wszystko uważam, że warto było wydać na niego 8zł :) Wraz z miętowym będą stanowiły idealny duet na lato :) 

czwartek, 10 kwietnia 2014

Lirene regenerująco-nawilżający krem odżywczy dla cery suchej

Jeden z moich ulubionych kremów do twarzy pochodził własnie od marki Lirene. Niestety ponad rok temu został wycofany :( Nie dość, że miał fajny skład, to jeszcze rewelacyjnie radził sobie z moją problematyczną cerą. Od tamtej pory zdarzyło mi się kupić kilka kremów Lirene i niestety każdy w mniejszym lub większym stopniu okazał się być niewypałem. Bohatera dzisiejszego wpisu, regenerująco-nawilżający krem odżywczy dla cery suchej otrzymałam w wielkiej paczce z produktami pochodzącymi z laboratorium Dr Ireny Eris. Nauczona doświadczeniem, nie liczyłam na wiele i cóż, mogę napisać, że krem sprostał moim oczekiwaniom ....


Od blisko pół roku moim głównym produktem do pielęgnacji twarzy jest olej kokosowy. Skóra, która przez lata walczyła z trądzikiem w końcu się uspokoiła. Niestety ma kilka mocno przesuszonych partii, które potrafią się nawet łuszczyć. I o ile olej kokosowy radzi sobie z nimi idealnie, to wiadomo, nie nadaje się pod makijaż (choć i z tym sobie czasem radzę ;)). W związku z tym muszę się posiłkować jakimś kremem.


Krem Lirene okazał się być niezwykle gęsty, trudno wchłaniający oraz jak to często w takich sytuacjach bywa zapychający. Po umyciu buzia prezentowała się ładnie, po nałożeniu kremu już wyglądała na zmęczoną! Ze względu na trudności z wchłanianiem makijaż prezentował się na tym kremie fatalnie. Miałam wrażenie, że mam na twarzy kilka warstw, które żyją każda sobie, a nie spajają się w całość...


Po kilku użyciach zobaczyłam, że pory zaczęły się zatykać, przesuszone partie wciąż były przesuszone (suche skórki przebijały często spod podkładu, zupełnie sobie z nimi nie radził) i stwierdziłam, że za dużo ze skórą przeszłam, żeby dalej się męczyć. Oddałam ten krem mamie, czyli pani po 50 roku życia z bardzo suchą choć nieproblematyczną skórą i jest nim zachwycona. Według niej nawilża świetnie, nadaje się na dzień i na noc... Mama nie używa podkładów więc w tej kwestii się nie wypowie. Przyznam, że się czuję nieco oszukana przez los :D


Myślę, że osoby, które podobnie jak ja mają problemy ze skórą (ale prawdziwe, nie wyimaginowane ;)) nie polubią się z tym kremem. Z moimi przesuszeniami sobie nie poradził, mama twierdzi, że jej w tym względzie pomógł. Z racji tego, że recenzję piszę ja, nie mama, to jestem na nie ;)

Obecnie przerzuciłam się na krem dla skóry wrażliwej Alterry i póki co jestem zadowolona :)

niedziela, 6 kwietnia 2014

Beauty UK Grit FX Posh Polish no.21 Fabric (Baby Pink)

Choć tak się zapierałam, że lakiery o piaskowym wykończeniu nie są dla mnie, to na chwilę obecną mam już trzy. Wciąż nie jestem wielką fanką chropowatej powierzchni na paznokciach, jednak łatwość aplikacji oraz tempo wysychania powoli przeciąga mnie na swoją stronę ;)

Dziś pora na przedstawienie lakieru, który dostałam w prezencie urodzinowym. Lakier Beauty UK Grit FX w odcieniu Baby Pink przyjechał do mnie ze Szkocji. To mój pierwszy kosmetyk tej firmy i podejrzewam, że kolejny za szybko się u mnie nie pojawi, bo na Wyspy jest mi nie po drodze ;) Z tego co sprawdziłam jego cena to 3,5 futna.


Jak widać Baby Pink to idealne określenie dla tego koloru :) Jest bardzo jasny, delikatny i sprawia, że dłoń wygląda elegancko. Piaskowe wykończenie jest w tym momencie takim puszczeniem oka z tej nudnej, różowej krainy ;)


Do pełnego krycia potrzebne są trzy warstwy, ale wysychają tak szybko, że zupełnie mi to nie przeszkadza. Jedyne co, mógłby być niebo bardziej trwały. Przez brak top coatu nie ma dodatkowej warstwy chroniącej i odpryski pojawiają się już na trzeci dzień. Zazwyczaj lakiery wytrzymują u mnie przynajmniej pięć dni, stąd moje marudzenie ;)

Podoba się? 
Miłej niedzieli!
:)

sobota, 5 kwietnia 2014

Dwufazowy płyn do demakijażu Balea

Ten tydzień ze względu na przeziębienie upływa pod znakiem bez makijażu. Nie powiem, żebym na to narzekała, mimo cieknącego nosa cera prezentuje się o niebo lepiej. Od bez makijażu do demakijażu jest całkiem blisko, więc dziś chciałabym pokazać Wam jeden produkt, który świetnie się u mnie spisuje. Mowa tu o dwufazowym płynie do demakijażu Balea. 


W obecnym szale na płyny micelarne dwufazówki odeszły w cień. W sumie nie ma się co dziwić, sama jestem wielką fanką micela BeBeauty. Mimo wszystko, w dalszym ciągu uważam, że nie ma nic lepszego niż demakijaż oka właśnie płynem dwufazowym. Ten od Balei spisuje się na medal. Bardzo dobrze radzi sobie z tuszem, cieniami czy eyelinerem. Nie używam kosmetyków wodoodpornych, więc w tej kwestii się nie wypowiem. Oczy po nim nie są podrażnione, a już kilka razy mi się to po produktach tego typu zdarzyło. Wiem, że ze względu na praktycznie zerową dostępność kosmetyków Balea w Polsce jest on u nas nie do zdobycia inaczej niż przez allegro (gdzie przebitka jest spora, pamiętam, że na Słowacji płaciłam za niego jakieś 60 centów... ) płyn ten nie cieszy się popularnością. Mimo wszystko jak tylko ma się okazję to warto go przywieźć, nawet jak nie jest się z dwufazami za pan brat. Jak dla mnie to najlepszy płyn dwufazowy z jakim miałam do czynienia :) Cichy bohater każdego demakijażu ;)

środa, 2 kwietnia 2014

Ulubieńcy marca

Dawno nie pojawił się u mnie post z ulubieńcami miesiąca. Pora to nadrobić :) W marcu udało mi się wrócić do regularniejszego pisania postów, co niezwykle mnie cieszy. Jestem pedantką z natury i utrzymywanie małej ilości zaległych postów dobrze działa na mój wewnętrzny spokój ;) Właściwie to powinno być pierwszym ulubieńcem miesiąca, ale nie było jak tego na zdjęciu złapać ;)


Zdecydowanie najciekawszym i miło wspominanym przeze mnie wydarzeniem z tego miesiąca był wyjazd do Pragi, któremu nawet poświęciłam cały wpis. Czas spędziłam głównie na spacerach, dobrym jedzeniu i najzwyczajniejszym w świecie odpoczynku. Oprócz tego odwiedziłam dwa zupełnie nowe miejsca, pierwsze skradło moje serce, drugie totalnie rozczarowało. Pierwszy raz piłam Bubble Tea. Wybrałam wersję cytrynową z kuleczkami o smaku magno i powiem Wam, że dawno czegoś tak orzeźwiającego nie piłam. Herbata totalnie skradła moje serce, choć nie będę tego pić codziennie z oczywistych względów ;) Drugim nowym miejscem, które odwiedziłam był sklep Lush. Wytrzymałam tam kilka chwil i musiałam się ewakuować. Mnogość zapachów, niekoniecznie mi pasujących, zaduch w powietrzu, sklep pełen ludzi robiących sobie zdjęcia na tle mydełek (sic!) zmusił mnie do wyjścia.... 

Zanim wybrałam się do Pragi dwa razy odwiedziłam kino. W zeszłym roku byłam tam tak rzadko, że aż wstyd. Pamiętam, że jeszcze w liceum chodziłam do kina praktycznie co tydzień, pora wrócić do tych dobrych zwyczajów :) Pierwszym filmem był Ona. Choć cała blogosfera i nie tylko była nim zachwycona, to ja się porządnie na nim wynudziłam. Żeby zmazać ten obraz nudy w kinie wybrałam się na Tylko kochankowie przeżyją. To był strzał w dziesiątkę! Choć tytuł bardziej niż nie zachęca, to dawno nie wyszłam z kina tak zadowolona. A ścieżka dźwiękowa? Magia. Polecam każdemu!

Ulubieńcy nie mogą się obyć bez kilku kosmetyków :) W tym miesiącu szał zrobiły u mnie trzy rzeczy. Przede wszystkim (lepiej późno niż wcale) kupiłam swój pierwszy szampon Alterry wersja morela i pszenica. Moje cienkie włosy go pokochały. Są po myciu miękkie, miłe w dotyku i nieobciążone. Teraz mam ochotę wypróbować pozostałe, już kupiłam wersję z papają ;) Również pomadka do ust Nuxe Reve de Miel totalnie mnie oczarowała. To fantastyczny produkt, który ekspresowo rozprawia się z przesuszonymi ustami. Każdemu gorąco polecam! Masełka Nivei mogą się głęboko schować ;) Istną wisienką na torcie ostatnich kilku miesięcy jest pomadka do ust L'Oreal Caresse w odcieniu 102 Romy. Z pewnością poświęcę jej osobny post, nie przypominam sobie żebym była tak zadowolona z pomadki. Jest dla mnie po prostu idealna i teraz praktycznie nie używam do ust już nic innego.

Również w marcu nadrobiłam dwa ostatnie sezony jedynego i mojego ukochanego serialu True Blood. Przyznać się, kto razem ze mną należy do #teameric? :D Choć perypetie mieszkańców Bon Temps zawsze przyciągają mnie przed ekran, tak poczułam lekki niedosyt przy 5 i 6 sezonie. Nic by się nie stało, jakby skompresowano je do jednej historii. Mam nadzieję, że ostatni, 7 sezon faktycznie wgniecie mnie w fotel jak to było na samym początku :) Teraz próbuję zaprzyjaźnić się z bohaterami Supernatural, ale opornie nam to idzie ;) 

Podzielcie się, czemu przyznałyście etykietkę ulubieńca w marcu? :)